Do istoty tego, co ożywione w jego żywotności, przynależy horyzont. (…) Tworzenie
horyzontu należy do wewnętrznej istoty tego, co ożywione. Przy czym horyzont znaczy
zrazu tylko to: ograniczenie rozwijającego się spełniania życia do kręgu utrwalania
tego, co napierające i wypierające. Żywotność tego, co ożywione, nie kończy
się na tym ograniczającym kręgu, ale nieustannie się w nim zaczyna.
Horyzont – krąg tego, co stałe, otaczający człowieka – nie jest jakąś ścianą, która by
człowieka więziła; horyzont jest prześwitujący, odsyła on, jako taki, na zewnątrz,
ku temu, co nieutrwalone, stające się i mogące się stać, ku temu, co możliwe. Należący
do istoty tego, co ożywione, horyzont jest nie tylko nieszczelny, zawsze jest
również w jakiś sposób przemierzony i w szerokim sensie «widzenia i patrzenia» –
«przejrzany na wskroś». (…) Horyzont znajduje się zawsze wewnątrz pewnej perspektywy,
pewnego wyglądania ku temu, co możliwe, a co powstać może jedynie
z tego, co się staje, a więc z chaosu.
Mówimy, że wpatrujemy się w horyzont. Widnokrąg tedy jest Otwartym,
a otwartość ta nie przysługuje mu przez to, że się wpatrujemy. (…) Horyzontalność
jest przeto tylko zwróconą do nas stroną otaczającego nas Otwartego.
Czekając, jesteśmy tak, jakbyśmy przechodzili niezauważeni i bezimienni; nieobecni
dla wszystkich, którzy zawsze oczekują tylko tego i tamtego i od tego i tamtego oczekują
czegoś dla siebie. Czekanie jest w istocie czymś innym niż wszelkie oczekiwanie,
które w gruncie rzeczy nie może czekać.
Słowo okół oznacza swobodny przestwór. (…) Okolica skupia, jak gdyby
nic się nie wydarzało, każde z każdym i wszystko razem w przebywanie w spoczynku
u siebie. Okalanie jest skupiającym chronieniem na powrót w przestronny spoczynek
w chwili. Przeto sama okolica jest zarazem przestworem i chwilą. Uchwila
ona w przestwór spoczynku. Przestworzy w chwilę tego, co swobodnie zwrócone-w-
-siebie. (…) Okół jest uchwilającym przestworem, który, zbierając wszystko, otwiera
się, tak że zatrzymuje i wytrzymuje w sobie Otwarte, pozwalając wszystkiemu
wzejść w jego spoczynek.
W bliskości wydarzania czekanie znajduje chwilę, w której może pozostać. (…)
To właśnie w okół wdaje się i zapuszcza myślenie jako podchodzenie w bliskość dalekiego Otwartego. Im bardziej przeto jesteśmy czekającymi, tym więcej i głębiej
myślimy. Droga myślenia, które idzie w Otwarte, jest drogą wyzwolenia.
Jesteśmy, a jednak nie jesteśmy. Nie jesteśmy, i to nigdy, poza okołem. (…) Okół
otacza nas i ukazuje się nam jako horyzont.
W czekaniu i jako czekający wsłuchujemy się w to, co nieokreślone, i w ten sposób
niejako porzucamy samych siebie. (…) Czekanie jest niosącą nasze kroki ścieżką,
na której stajemy się tymi, którymi jesteśmy, już nimi nie będąc: stajemy się czekającymi.
(…) Jako czekający jesteśmy wpustem dla nadchodzenia. Jesteśmy
w taki sposób, jakbyśmy – wpuszczając nadchodzenie – nadchodzili dopiero do samych
siebie jako tych, którzy są sobą tylko opuszczając siebie, to zaś przez to, że
wyczekują nadchodzenia.
(…) egzystencjalne stwierdzenie: «jestestwo jest swą otwartością», oznacza zarazem:
bycie, o które temu bytowi w jego byciu chodzi, polega na tym, by być swoim
«tu oto». (…) Za dwa jednakowo pierwotne konstytutywne sposoby bycia
owym «tu oto» uznajemy położenie i rozumienie. (…) Położenie i rozumienie są jednakowo
pierwotnie określone przez mowę.
Ukazuje się czyste «że jest»; «skąd» i «dokąd» pozostają w mroku. (…) Ów zasłonięty
w swym «skąd» i «dokąd», lecz w sobie samym tym bardziej w niezasłonięty
sposób otwarty charakter bycia jestestwa, owo «że ono jest» nazywamy rzuceniem
tego bytu w jego «tu oto», tak mianowicie, że jako bycie-w-świecie jest on «tu
oto»”.
Położenie nie tylko otwiera jestestwu jego rzucenie i zdanie na zawsze otwarty już
wraz z byciem jestestwa świat, lecz samo jest egzystencjalnym sposobem bycia,
w jaki jestestwo się «światu» ciągle oddaje, pozwala mu się tak nachodzić, że się
samemu sobie w pewien sposób wymyka. Egzystencjalne ukonstytuowanie tego
wymykania się zostanie uwydatnione na przypadku fenomenu upadania.
Położona jakoś zrozumiałość bycia-w-świecie wypowiada się jako mowa. Znaczeniowa
całość zrozumiałości znajduje wyraz słowny. Dla znaczeń wyrastają słowa.
Nie jest jednak tak, by słowa-rzeczy opatrywane były znaczeniami.
To, co nazywamy, jest zrazu bezimienne (…). Czym się kierujemy, oceniając, czy – i jak
dalece – nazwa jest odpowiednia? A może każde nazywanie pozostaje samowolą
wobec bezimiennego?
Wszelka mowa o…, która komunikuje przez to, co w niej powiedziane, ma równocześnie
charakter wypowiadania się . Mówiąc, jestestwo wypowiada
się nie dlatego, że jest zrazu jako coś «wewnętrznego» zamknięte wobec zewnętrza, lecz dlatego, że jako bycie-w-świecie rozumiejąc jest już «na zewnątrz».
Wypowiadane jest właśnie bycie na zewnątrz, tzn. aktualny rodzaj położenia (nastroju)
Co znaczy egzystencja w Byciu i czasie? Słowo to nazywa pewien sposób bycia;
właśnie bycie bytu stojącego otworem dla otwartości bycia, w której stoi, o ile w niej
ustać zdoła. Doświadcza się takiego wytrwania pod mianem «troski». Ek-statyczną
istotę przytomności myślimy, wychodząc od troski, tak jak, odwrotnie, doświadczyć
troski w dostatecznej mierze można tylko w jej ek-statycznej istocie. Doświadczane
w taki sposób wytrwanie stanowi istotę ek-stazy, o którą chodzi w tym
myśleniu. Dlatego też ek-statyczną istotę egzystencji rozumiemy niedostatecznie
i wtedy jeszcze, gdy przedstawiamy ją sobie tylko jako «stanie na zewnątrz», zaś
«na zewnątrz» pojmujemy jako «daleko od» wnętrza immanencji świadomości i ducha
(…), podczas gdy owo «wy-» winno być przecież myślane jako rozdzielenie się
otwartości samego bycia. Stasis tego, co ekstatyczne, polega, choć brzmi to osobliwie,
na staniu wewnątrz «wy-» i «oto» nieskrytości, która jest istoczeniem samego
bycia.
Mowa to dom bycia. W domostwie mowy mieszka człowiek. Stróżami tego domostwa
są myśliciele i poeci. Ich stróżowanie polega na tym, że dopełniają jawności bycia;
dzięki ich opowieści jawność ta staje się mową i w mowie jest przechowywana.
Język nie tylko przekazuje dopiero dalej w słowach i w zdaniach to, co jawne i zakryte
jako tak pojmowane, lecz nade wszystko przywodzi w Otwarte byt jako byt. Gdzie
nie istoczy żaden język (…), tam nie ma także żadnej otwartości bytu, a w konsekwencji
nie ma też żadnej otwartości niebytu i pustki. Kiedy język nazywa byt po raz
pierwszy, to takie nazywanie prowadzi dopiero byt do słowa i do przejawiania się.
(…) Powiadanie jest projektowaniem przejaśniania, stanowiącego zapowiedź postaci,
w jakiej byt wchodzi w Otwarte.
Jako sens bycia tego bytu, który zwiemy «jestestwem», ukażemy czasowość.
(…) Wykładnia jestestwa jako czasowości nie dostarcza jednak jeszcze odpowiedzi
na nasze przewodnie pytanie o sens bycia w ogóle.
Początkowe pytanie: czym jest czas? uległo przemianie i przeszło w pytanie: kim
jest czas? Czas jest jestestwem, tzn. (…) byciem pewnego wyróżnionego, rozumiejącego
owo bycie, bytu zwanego człowiekiem.
Egzystencjalno-czasowy warunek możliwości świata polega na tym, że czasowość
jako ekstatyczna jedność ma pewien horyzont. Ekstazy nie są po prostu zachwyceniami
wobec… Ekstaza zawiera raczej «ku czemu» zachwycenia. To «ku czemu» ekstazy
nazywamy schematem horyzontalnym. W każdej z trzech ekstaz horyzont ekstatyczny
jest inny. Schematem, w którym jestestwo, właściwie lub niewłaściwie, przychodzi
przyszłościowo do siebie, jest «ze względu na siebie». Schemat, w którym
jestestwo jest w położeniu sobie samemu otwarte jako rzucone, ujmujemy jako
«przed co» rzucenia bądź «u czego» pozostawienia. Charakteryzuje to horyzontalną
strukturę byłości. Egzystując ze względu na siebie, pozostawione samemu sobie jako
rzuconemu, jestestwo jako bycie przy… jest zarazem uwspółcześniające. Horyzontalny
schemat współczesności określamy przez <<ażeby>>
Horyzont całej czasowości określa to, na co faktycznie egzystujący byt jest z istoty
otwarty. Wraz z faktycznym byciem-tu-oto jest zawsze w horyzoncie
przyszłości zaprojektowana możność bycia, w horyzoncie byłości jest otwarte
«bycie już», a w horyzoncie współczesności jest odkryty obiekt zatroskania. (…)
Na gruncie horyzontalnego ukonstytuowania ekstatycznej jedności czasowości
do bytu, który jest zawsze swym «tu oto», należy coś takiego jak otwarty świat.
Nadchodzenie jako jeszcze nie teraźniejszość dosięga i dostarcza zarazem już nie teraźniejszego
byłości i odwrotnie: byłość dosięga i rozciąga się na przyszłość. Związek
wymiany byłości i przyszłości dosięga i dostarcza zarazem teraźniejszości. Mówiąc
«zarazem», przypisujemy czasowy charakter dosięganiu-się-nawzajem przyszłości, byłości i teraźniejszości, tzn. ich własnej jedności.
Wybiegające zdecydowanie jest byciem ku najbardziej własnej, wyróżnionej możności
bycia. Jest to możliwe tylko w ten sposób, że jestestwo w ogóle może w obrębie
swej najbardziej własnej możliwości przychodzić do siebie i że tę możliwość
w owym pozwalaniu-sobie-na-przyjście-do-siebie wytrzymuje jako możliwość właśnie,
to znaczy egzystuje. Tym, co wytrzymuje wyróżnioną możliwość, co w jej obrębie
pozwala sobie na przyjście do siebie, jest pierwotny fenomen przyszłości. Jeśli
byciu jestestwa przysługuje właściwe bądź niewłaściwe bycie ku śmierci, to jest ono
możliwe tylko jako przyszłe we wskazanym tu (…) «sensie». «Przyszłość» nie oznacza
tu jakiegoś «teraz», które nie stało się jeszcze «rzeczywiste» i dopiero się takim
stanie – lecz szłość, z jaką jestestwo na podstawie swej najbardziej własnej
możności bycia przychodzi do siebie.
Rozumienie opiera się w pierwszym rzędzie na przyszłości (wybieganie bądź wyczekiwanie).
Położenie uczasowia się najpierw w obrębie byłości (powtórzenie bądź
zapomnienie). Upadanie jest czasowo zakorzenione najpierw we współczesności
(uwspółcześnianie bądź okamgnienie). Zarazem rozumienie jest zawsze współczesnością,
która «staje się byłą». Zarazem położenie uczasowia się jako «uwspółcześniająca
» przyszłość. Zarazem współczesność «wyskakuje» lub zostaje zatrzymana
przez stającą się byłą przyszłość. Staje się tutaj widoczne, że w każdej ekstazie czasowość
uczasowia się całkowicie, tzn. na ekstatycznej jedności aktualnie pełnego
uczasowienia czasowości opiera się całokształt strukturalnej całości egzystencji,
faktyczności i upadania, czyli jedność struktury troski
Bycie i czas określają się wzajemnie, tak jednak, że ani bycie nie może być uznawane
za czasowe, ani czas za bytujący. Rozważając to wszystko, na każdym kroku popadamy
w sprzeczności.
Czas-przestrzeń oznacza teraz Otwarte, które rozświetla się w dosięganiu-się-nawzajem
naszłości, byłości i teraźniejszości. Dopiero Otwarte i tylko ono przydziela
potocznie rozumianej przestrzeni możliwą rozciągłość. Samo prześwitujące
dosięganie-się-nawzajem przyszłości, byłości i teraźniejszości jest przed-
-przestrzenne. Tylko dlatego może ono przydzielać, tzn. dawać przestrzeń.
Przemyślenie owego potrójnego dosięgania prowadzi do właściwego, trójwymiarowego
czasu. Wymiar (…) nie jest tutaj myślany jedynie jako obszar możliwego odmierzania,
lecz jako przemierzanie, jako prześwitujące dosięganie.
(…) ono dostarcza naszłości, byłości i teraźniejszości odpowiedniego wyistaczania,
prześwitując trzyma je od siebie na dystans i kieruje ku sobie w bliże, w którym
trzy wymiary pozostają blisko siebie. Dlatego (…) słowem «bliskość» nazwiemy
zbliżające bliże: pierwsze, początkowe, w dosłownym sensie
po-chwycone dosięganie, na którym zasadza się jedność właściwego czasu.
Martin Heidegger- Bycie i czas/Rozmowy na polnej drodze.
Przyczyna Wszystkiego, według Logosu.
Jak już wiele razy pisałem, na pytanie o Ostateczną Przyczynę Wszystkiego, na każdym z poziomów Świadomości znajdziemy nieco inną odpowiedź. Nie dlatego, że Ostateczna Przyczyna jest zmienną ale dlatego, że analizowany poziom Świadomości jest wydzielony przez nasz umysł z całości i traktowany jako wycinkowy. Na dodatek aby skomplikować nam życie forma odpowiedzi sformatowana jest zależnie od dominujących cech karmy która nami się realizuje, czyli od typu naszego umysłu, naszego małego ja, jego preferencji, obciążeń i możliwości operacyjnych. Pozornie inaczej będzie brzmieć ta sama odpowiedź dla osoby o cechach zodiakalnego Wodnika a inaczej zodiakalnego Raka. Na szczęście kiedy głębiej przyjrzymy się tym odpowiedziom potrafimy znaleźć wspólny mianownik. Warto zastanowić się zatem, korzystając z wykresu znanego z astrologii kabalistycznej z którym w skrócie można się zapoznać w Czy we śnie czarny jest diabłem, a biały aniołem? , co tak naprawdę mówi do nas Świadomość Źródłowa we śnie.
Aby nie przedłużać. Dzisiaj przeanalizujemy odpowiedź na pytanie, o Przyczynę Wszystkiego, skierowane do najgłębszej formy proto Ja, jaką możemy wyróżnić ze Świadomości, najbardziej pierwotnej bo już w Nieprzejawieniu 8-12.
Zwrócę się do Pierwszego Oddzielającego się od Źródła Świadomości czyli do Logosu, śniącego się często jako nasz własny dziadek, którego przestrzenią protoprzejawiania jest nasza senna babcia Lilit. „Najstarsza kurwa świata”, jak dobitnie wyraził się kiedyś o Niej Głos Śnienia. Chodziło oczywiście o polaryzację 90 stopni w jakiej funkcjonuje potencja i przestrzeń przejawiania się czyli curvatura-skrzywienie, a nie o określenie powszechnie uważane za wulgarne.
Oczywiście samo pytanie zostało postawione w kategoriach umysłu dzielącego Konieczność na przeszłość , teraźniejszość i przyszłość co jak wiemy jest podrzędną formą świadomości.
Pierwszy Oddzielający się, jaka jest według ciebie Przyczyna Wszystkiego?
Budzę się i chcę zapisać treść snu. Leżę jeszcze przez chwilę, układając sobie całą treść w głowie. Przypominam sobie szczegóły. Kiedy już czuję, że wszystko jest odtworzone, postanawiam zapalić
latarkę i zapisać treść snu w zeszycie. W tym momencie budzę się ze snu i rzeczywiście zapisuję to, co można właśnie przeczytać, ale nie jest to sen, który sobie przypominałem we śnie. Ten niemal całkowicie zapomniałem. Zapamiętałem z niego tylko jeden element, chyba sedno jego przekazu. Na dodatek odnoszę wrażenie, że ten sen jest sprzed kilku dni! (Ciekawe zaburzenie odczuwania czasu, musiało nastąpić cofnięcie w czasie, kiedy zwróciłem się do Pierwszego Oddzielającego się!) Jednym słowem sen we śnie i manipulacja czasem.
Treść snu we śnie, jaką udało mi się zapamiętać jest następująca:
Przyprowadzono nas, ja idę na czele grupy, do Mistrza!
Topografia ekranu: Wchodzimy w podwórko, idąc z lewej strony na prawą, blisko obserwatora ekranu śnienia. Omijamy budynek znajdujący się po naszej lewej stronie i w środku ekranu zakręcamy pod kątem prostym w lewo. Wychodzimy na środek podwórka. Dla obserwatora nasza grupa w środku ekranu skręciła w głąb ekranu. Teraz oba punkty widzenia, i mój uczestnika i mój obserwatora, pokrywają się (!). (Na dodatek nasza droga ma kierunek odwrotny do biegu wskazówek zegara!) Na podwórku pozostały jeszcze dwie osoby, z poprzedniej grupy odwiedzającej Mistrza.
Porozumiewamy się z nimi bez słów! Okazuje się, że oni zostali, bo Mistrz przemieścił się z rampy, po lewej stronie, do długiej niskiej komórki (!) rozbudowanej w głębi ekranu, od jego lewej do prawej strony!
Pierwsze o czym pomyślałem, to że zszedł ze sceny, aby udać się do wychodka, ale poprzedzający nas chyba nie zrozumieli mojego żartu.
Spoglądam na lewą stronę. Budynek, którego narożnik (!) właśnie obeszliśmy od strony podwórka, jest otwartą sceną. Sama scena jest dość wysoko, jakieś trzy metry nad poziomem podwórka tak, że nawet nie widać miejsca, na którym siedział Mistrz. Nie wiadomo zatem, czy siedzi na poduszce, czy na podłodze, czy na krześle. Patrząc do góry, nie mogę widzieć powierzchni sceny. Widoczność ogranicza (!) jej krawędź.
Jest jedna rzecz, która mnie nieco dziwi. W poprzek całej sceny przybito grubą deskę! Kiedy Mistrz siedzi na scenie, z powodu tej deski trudno zobaczy go w całości (!). W tej sytuacji musiałbym albo się schylić ale wtedy będzie widać tylko głowę, albo stanąć na palcach, wtedy będzie widać głównie nagi. Stojąc normalnie, będę widział tylko jego tułów!
Wracając do sedna. Mistrz zszedł z podwyższenia i zniknął w komórce pośrodku ekranu śnienia, w jej głębi. Obydwie grupy są nieco skonfundowane. Oni dlatego, że my skracamy czas ich audiencji, zabieramy im go niejako z góry. My z kolei z powodu, że oni zabierają nasz czas niejako z dołu. A wszyscy razem dlatego, że nie zdążymy zobaczy Mistrza, bo czas naszej audiencji minie bez możliwości spotkania!
Można by zapukać do drzwi komórki, ale po pierwsze, tych nigdzie nie widać a po drugie, trochę nie wypada niepokoić Mistrza w miejscu odpoczynku.
Presja czasu jest coraz silniejsza i rzeczywiście ktoś chyba nas ponagla. Nie wiem, jak się zachować. Dotarłem do stóp mistrza, ale mistrz nie ma dla mnie czasu (!). Nie wynika to z jego złej woli czy lekceważenia mnie. On po prostu jest poza moim czasem i miejscem, gdzie się znalazłem!
Budzę się. Ale bomba! Leżę. Jeszcze długo pozostaję pod wrażeniem snu. Przypominam sobie wszystkie, nawet najdrobniejsze elementy snu, rozważam ich znaczenie, w trakcie tych rozmyślań zasypiam.
Wcześniej zabezpieczyłem się jednak przed dryfem dzisiejszego śnienia, w jaki mogłem wpaść, myśląc o czymś innym. Powiedziałem pod adresem Szirin, że temat dzisiejszej nocy jest jeden i wciąż ten sam, czyli: Czym jest Przyczyna Wszystkiego z punktu widzenia Pierwszego Oddzielającego się?
Po zaśnięciu prowadzę rozmowę z doktorem W., będącym osobą najwyżej postawioną wśród lekarzy mojej specjalności w naszym mieście, reprezentującym nasze środowisko w Okręgowej Izbie Lekarskiej. Taki ktoś, w moim światku, jak Metatron w naszym Przejawieniu 1-8.
Rozmawiam z nim we śnie, znieczulając pacjenta siedzącego na fotelu. Ani doktor W., ani pacjent nie są wyraźni. Nie potrafię nawet dokładnie powiedzieć gdzie doktor W. stoi.
Chyba wszędzie naraz!!!
Całą uwagę skupiam na strzykawce, za pomocą której podaję pacjentowi znieczulenie. Znieczulam okolicę górnych jedynek (11 i 12!) Tłoczę przezroczysty płyn znieczulający, a jednocześnie czuję przeciwtłocznię ciśnienia krwi pacjenta. Musiałem się wkłuć do naczynia.
Widzę, jak w tym klinczu nieco krwi dyfunduje czerwona smugą do strzykawki i miesza się z przeziernym znieczuleniem. Normalnie na jawie przerwałbym podawanie znieczulenia, ale we śnie staram się utrzyma równowagę ciśnień, może z niewielką tendencją do podawania znieczulenia. Wychodzi z tego takie małe autochemo (autoszczepionka)!
Doktor W. wspomina przeszłość (a czas się cofa!). Opowiada. jakie wrażenie zrobiły na nim unity w Maroku(Nicość 8/2!), kiedy u nas ich jeszcze nie było. Wyglądały jak wielkie koparki z lampą halogenową w miejscu łyżki! Ja dopowiadam, wciąż starając się przemóc ciśnieniem krwi pacjenta:
– Aż się oczy śmiały ?
On odpowiada:
– Aż się chciało pracować !
Jestem skupiony na pacjencie i niedokładnie śledzę relację doktora W., ale zapamiętałem, że użył w którymś jej momencie określenia „łyżkojady”. Było to pejoratywne określenia nas, a nie Marokańczyków!
Dla Pierwszego Oddzielającego się i jego przejawieniowej reprezentacji- Metatrona 8/3,Przyczyną Wszystkiego jest równowaga ciśnień Przejawienia i Nieprzejawienia, ale przezierny fluid, który równoważy ciśnienie czerwieni , stanowi jednocześnie drogę dla dryfowania czerwieni <10 -1 i powstawania czasu , ciekawe że wpływanie Czerwieni <10 w Przejawienie jest skorelowane z czasem przeszłym który zawiera elementy nowoczesności czyli czasu przyszłego. Mamy zatem we śnie pokazane współistnienie trzech form czasu jako jedności. A zatem znowu okazuje się, że już to wszystko w zasadzie wiemy.
Świat nie istnieje subiektywnie, jak chcieli by tego solipsyści ale i nie istnieje obiektywnie jak chcą materialiści. Można by wybrnąć z tej sprzeczności jedynie mówiąc, że jego naturą jest ponadsubiektywność.
Jakiś czas przed naszym startem słońce już zaszło, ale wystarczyło wzbić się w
górę, żeby znowu otoczyła nas świetlista jasność, zanikająca dopiero, gdyśmy
skierowali się na południe […], a z głębi morza wynurzyły się cienie i powoli nas
ogarniały, aż zagasł ostatni blask na skraju zachodniego świata.
W.G. Sebald , Austerlitz