Wielu z czytelników mojego pierwszego artykułu zaniepokoiło wyznanie, że jestem czarną świadomością, a właściwie hybrydą biało-czarną. Czyżby zakamuflowany satanizm? Tymczasem to tylko obrazowanie senne i relacja w duchu śnienia. Mógłbym to również wyrazić klasycznie, podobnie do Orfików, że jestem synem Nieba i Ziemi.
Wrócę do bycia Czarnym, to znaczy odłączającą się od Źródła, zagłębiającą się w Przejawienie Świadomością. Potem bycia w zakręcie. To moment równowagi. Coś pomiędzy byciem Czarnym i byciem Białym. To owa Androgyniczność alchemików. Nie jest pozbawiona komponenty czasu, który płynie wewnątrz naszej Świadomości, a właściwie wewnątrz jej ciała przyczynowego. Wraz z zawieszeniem procesów wstępowania i zstępowania, w momencie zakrętu następuje zawieszenie procesów karmicznych! W snach pojawia się również przewodnik innej płci, mój żeński przewodnik został zamieniony na starca. Wewnętrzny zegar zaczyna się cofać.
Nie zdziwiłbym się, gdyby osiąganie równowagi, wygaszanie, musiało nastąpić w każdej z jaźni. Na każdym z poziomów Świadomości. W każdym ciele subtelnym. Rodzi się we mnie również inna niepokojąca refleksja: oto wraz z zanurzaniem się w Przejawienie „głupiejemy” i dajemy się wciągać w charakterystyczne gry kolejnych rozwijających się jaźni, najpierw na drodze zstępującej, a potem na drodze wstępującej Świadomości. Wszystko wskazuje na to, że indywidualny Atman zyskawszy własną wolę po odłączeniu się od Brahmana zawsze wykonuje taki cykl, zanim ulegnie powrotnej inwolucji do Brahmana. Pewnie aby gładko przejść pełną pętlę należy stawiać, jako jaźń kolejnego z ciał subtelnego, jak najmniejszy opór Przejawieniu, ale pełny cykl na wszystkich poziomach we wszystkich ciałach subtelnych może trwać nieskończenie długo. Jak mawiał Budda w opowieściach jego późnych uczniów: tak wiele wcieleń cię czeka jak wiele jest liści na drzewie pod którym siedzę. (Budda pism kanonu palijskiego zaprzecza istnieniu reinkarnacji, a nawet istnieniu obserwatora, ale ja zacytowałem, jak zaznaczyłem, późnych uczniów.)
Żywię nadzieję, być może złudną, że uda mi się jako indywiduum umknąć, zanim zostanę wciągnięty w pełną pętlę i wyjść białą stroną z powrotem, w stronę Brahmana, cokolwiek byśmy nie rozumieli pod postacią tego imienia. Jestem ze strumienia zstępującego spod znaku Byka. Gdyby nie ta nadzieja, aż strach było by pomyśleć, że czeka mnie jeszcze ignorancja, burze emocjonalne, choroby, kalectwo niższych ciał subtelnych i ciała fizycznego.
Już na poziomie buddycznym łatwo o wpadkę. Łatwo o pokusę jakiej uległo wielu. Łatwo o deifikację Przestrzeni Wewnętrznej. Sam również niemal nie uległem takiej pokusie. Tak, to tu przemieniają się idee w wartości. Mało odporni podróżnicy uzyskują na tym poziomie potwierdzenie „prawd” własnej religii bądź tworzą własną. I ja byłem o krok od tego. Spojrzenie z kolejnego poziomu uzmysławia nam, że to tylko figuratywne, antropomorfizujące rozumienie procesów energetycznych, świadomościowych. Pojawia się kolejna pułapka. Teraz z kolei łatwo ulec pokusie psychologizacji i subiektywizacji całego procesu rozwoju zrozumienia. Sądzę, że to już wyjaśniłem sobie raz na zawsze. To Najwyższa Świadomość decyduje o procesie ewolucji i inwolucji w Przejawienie, a nie nasza terminalna (w obu znaczeniach) jaźń ziemska.
Również ja łatwo uległbym takiej idei, ale tym razem powstrzymało mnie przed tego rodzaju redukcjonizmem świadectwo mojej własnej, ziemskiej żony. Najpierw zaobserwowała szablon opromieniony wokół, chodzący w nocy po domu. Nie było wiadomo, kto to jest, dopóki nie zaobserwowała, że to „coś” oddziela się ode mnie. Najpierw wychodziła mglista kopia mnie (najwidoczniej ciało eteryczne, coś co wyglądało jak duch), a potem ów opromieniony szablon. Nie trudno zrozumieć, że to ciało astralne. Oddzielności ciała mentalnego nie zaobserwowała. Nie wykluczone, że jest już zintegrowane z szablonem. Całość zaś to nic innego, jak ciało przyczynowe podróżujące poza ciałem fizycznym. Sugeruje to również jeszcze jedną kwestię. Mianowicie taką, że to nie my stwarzamy wokół siebie świat przejawiony. Jesteśmy tylko jego uczestnikami przez dostrojenie. Widać, Poziom Dostrojenia, w którym uczestniczymy, jest utrzymywany przez potężniejszą od ludzkiej Świadomość.
Dlatego należy się nieco zatrzymać w tym miejscu i zacząć badać strukturę Świadomości istniejącej nie tylko jako stany naszego, ziemskiego umysłu, jak chcieliby psychoanalitycy, a jako całkiem serio istniejącą subtelną strukturę zawikłaną w jeszcze potężniejsze Projekcje Wielkich Świadomości.
Oczywiście większość czytelników ucieszy się tak logicznym rozwiązaniem. Mnie to cieszy mniej, ponieważ nie ufam logice która jest produktem, a raczej sposobem działania umysłu. Obawiam się, że bliższe prawdzie jest rozumienie Świadomości i jej poziomów jako świadomych bytów podobnych antycznym Bogom, a nie bezosobowym procesom energetycznym. Już monoteizm był naiwnym uproszczeniem stworzonym przez coraz bardziej logicznie myślących przodków. Warto tu wspomnieć tajemnicze zniknięcie Aszery, formy żeńskiej „jedynego Boga” z żydowskiej nauki o Jahwe.
Jak można wyrazić ludzkim językiem Świadomość, która przekracza struktury logiczne i następstwo zdarzeń, poziom pól świadomości, a w końcu zatraca się w niewyrażalności?
Na dowód trudności w pojmowaniu tego, co się wokół nas dzieje, „nawet” w świadomym śnie, podam przykład:
Czytam właśnie relację pewnego śniącego świadomie (LD): Kenneth Kelzer „Słońce i cień”. Opowiada jak odzyskuje we śnie świadomość i zaczyna śnić świadomie, w momencie uzyskania świadomości śnienia odczuwa ogromne uderzenie energii. Potem uznając, że to zgoda snu na ingerencję w senną strukturę, postanawia zmienić drzewo jakie śni, na ekranie śnienia, na królika. Drzewo znika i powoli w tej samej przestrzeni zaczyna formować się królik. Śniący świadomie, traktuje to jako sukces i wyraz swojego zaawansowania. Uwagę śniącego (przestaje w tym momencie kontrolować, sen ale tego nadal nie rozumie) zwraca orzeł szybujący nad nim. Śniący wybudza się. Oczywiście jest przekonany, że ta moc, którą odczuł po odzyskaniu świadomości we śnie, to premia. Nie rozumie, że zaburzył strukturę snu i odzyskując świadomość zredukował „bieg” śnienia. „Silniki zawyły” na obrotach wyższego ciała subtelnego, na obrotach, które były przeciążeniem dla ciała mentalnego, w którym świadomie śniący znalazł się po „obudzeniu się” we śnie. Próba kontrolowania snu i zmiany w strukturze snu były już tylko prostą konsekwencją jego niezrozumienia. Kontrolę nad śniącym musiał przejąć orzeł – poziom Świadomości, górujący niebotycznie nad jaźnią ciała mentalnego śniącego podróżnika.
Co do rozważań na temat tego, czy to z czym mamy do czynienia po tamtej stronie to Świadomości, Energie czy w analityczny sposób traktowane Archetypy? Pozwolę sobie obszernie zacytować Gerardusa Van der Leeuw i fragmenty jego „Fenomenologii religii”:
Aniołowie boży to potencje wyłaniające się z boga. Kiedy w jednej z egipskich bajek o zwierzętach sęp porwał kotce jej młode, bóg Re posyła swą „siłę”, by stała się mścicielką krzywdy. Ta część bóstwa, oddzielona odeń, nie ma tu jeszcze własnej postaci. Inaczej we właściwej ojczyźnie aniołów – w Persji. Amesza Spenta to wydzielone energie Ahura-Mazdy. Ich imiona wyrażają jego cechy: Wohumana – dobra myśl, Kszatriawairia – władza Boga, Ameretat – nieśmiertelność itd. Pod wpływem ściśle etycznie i spirytualistycznie nastawionego zaratustrianizmu te anielskie istoty nabrały cech nieco abstrakcyjnych. Że jednak nad cechami Boga nie zaciążył teoretyczny intelektualizm (jak to się stało w spekulacji chrześcijańskiej), wynik ze starego ich opisu jako „władców, którzy działają samym spojrzeniem, wzniosłych i przepotężnych, silnych”, nie są to więc istoty abstrakcyjne w naszym rozumieniu, lecz moce, które nie otrzymały jeszcze postaci, ponieważ są jeszcze zbyt silnie związane z główną mocą. Albowiem Ahura-Mazda działa przez oddzielone od niego energie: rządzi za pomocą dobrej myśli (Wohumana), boskiej władzy (Kszatriawairia) i w zgodzie z promienną sprawiedliwością (Asza). Później jednak postać tych aniołów nabiera coraz wyraźniejszych konturów: Wohumana staje się strażnikiem bram raju, niebo Ahura-Mazdy – dworem orientalnego, otoczonego swym divanem władcy. W tej formie przejmuje angelologię judaizm, a następnie islam. Jednak i tam aniołowie stanowią ciągle jeszcze konkretne cechy Boga: Uri-el to blask Boga, Rafa-el zbawienie boże, itd. Stają się przy tym coraz bardziej podobne, podobnie jak aniołowie perscy – wysłannikami Boga, jego satrapami i kurierami. Nie ulega jednak chyba wątpliwości, że wszystkie te anielskie moce z początku były samodzielnymi manifestacjami jednej mocy i dopiero później stały się wysłannikami jednej postaci boskiej. W Persji widzimy to wyraźnie: Asza, którego właśnie poznaliśmy, jest mającym charakter mocy ładem kosmicznym. Aniołowie są więc starsi od bogów.
Anioł nie jest właściwie sługą Jahwe, lecz jego duszą zewnętrzną, identyczną z nim, ale przy tym będącą postacią samą dla siebie.
Nie należy przy tym sądzić, iżby wyobrażenie anioła miało powstać z obawy przed uczłowieczeniem Jahwe. Mal’ak nie jest także żadnym „mdłym odblaskiem” Jahwe. Jest to sam Jahwe czy też raczej fragment potężnej woli, która otrzymała postać. Dopiero później staje się wysłannikiem.
W religiach uznających Boga za osobową wolę aniołowie pozostają sługami, których zadaniem jest zwiastować wolę bożą lub ją urzeczywistniać. Mogą także istnieć anioły zbuntowane, upadłe, a nawet złe. Ale wszystkie one są zależne od suwerennej woli, która je ostatecznie determinuje. Swoją postać mogą czerpać z natury, ale jest to natura opanowana przez Boga i rządzona jego wolą.
„Widzialni bogowie” (Cumont), którzy próbują przeszkodzić wstąpieniu duszy do nieba, są to moce walczące między sobą; wobec człowieka reprezentują one nieubłaganą konieczność.
Moc pozbawiona nosiciela może być rozmaicie oceniana i w tym znaczeniu daje się też wyróżnić anioły dobre i złe.
Moce – stwierdzenie prawdziwie Goethowskie – nie są martwe; są to żywe istoty. Ziemia jest (jak w hellenizmie) „aniołem, bogatym, świeżym i kwitnącym, który z całą mocą i w jedności ze sobą wkracza do nieba, ku niemu zwracając swe żywe oblicze i mnie samego do niego unosząc”.
Ale dobrzy czy źli, straszni czy piękni, aniołowie ci utracili związek z duszą i stali się mocami oddzielonymi od swych nosicieli. W rezultacie więc nie są już właściwie aniołami, lecz demonami.
Podobnie jak człowiek przeżywa siebie dwojako tak też dwojako przeżywa on Boga; raz jako nie dającą się przedstawić moc i wolę, a raz – jako upostaciowioną obecność.
Justyn nazywa niebiańskiego Chrystusa „aniołem wielkiej rady”, „Synem Bożym” aniołem i wysłannikiem Boga, „Panem mocy” (tj. aniołów) i „mądrości” (również wyobrażenie anioła).
Skoro jednak po bezpośrednim przeżyciu mocy następuje drugie, samo personifikujące się przeżycie – uwypuklają się też cechy osobowe. Właściwie przeżycie numinalne jest bezkształtne, nie ma żadnej struktury, jest tylko kontaktem z mocą, spotkaniem z wolą. Dopiero podwójne przeżycie (Doppelerlebnis) postaci daje początek demonom i bogom. Byłoby rzeczą niesłuszną przypisywać tu jakąś poważną rolę fantazji. Nie panuje tu żadne pozbawione reguł fantazjowanie, lecz właśnie nadawanie postaci; bezkształtna moc, bezcelowa wola otrzymują zrozumiałe konteksty, które jednoczą się w indywidualnie wyrażoną całość.
Otóż imię, które początkowo nosi bóstwo, ma dokładnie tak ogólny i zespołowy charakter, jak ono samo. Imię nie jest jeszcze imieniem własnym, lecz przymiotnikowym. Podobnie jak Adam nadał imiona zwierzętom, tak też człowiek nazwał swe przeżycia stosownie do ich rodzaju. „Czarny czy jasnowłosy, dziki czy zimowy i jasny – to dawniejsze pary (imion) niż Egeusz i Lykon czy nawet Likurg i Dionizos, Nestor i Lajos ”.Imię nadaje mocy i woli wyraźną postać i treść. Imię więc nie jest bynajmniej abstrakcją. Przeciwnie: jest ono nie tylko czymś istotnym, lecz także konkretnym, niemal cielesnym. Starożytni Egipcjanie uważali imiona bogów za członki. „To jest Re, który stworzył swe imię jako Pan dziewiątki. Co to znaczy? To jest Re, który stwarza swe członki: i tak powstali bogowie, którzy znajdą się w jego orszaku”. Dopiero za pośrednictwem imion bogowie otrzymali historię i mit. Mit przecież jest właśnie „zdublowanym przeżyciem postaci”, przeżyciem boga doświadczonym na nowo, tym razem bezpośrednio, w strukturze i postaci. Dlatego człowiek chce znać imię boga; dopiero wtedy może wejść z nim w kontakt, współżyć z nim, ułożyć się z nim, a nawet – jak w magii – zapanować nad nim.
Z drugiej znów strony, Bóg Goethego, nie mający żadnego imienia, nie może się objawić.[…] A zatem warunkiem wszelkiego związku z bóstwem jest znajomość jego imienia.
Plemię Ewe czci matkę targu – Asio, sam targ – Asi, i znajdujące się na nim towary – Ablo. W naszej świadomości targ jest nader konkretną rzeczą, natomiast bogactwo znajdujące się na nim – abstrakcją. Dla Ewejczyka i jedno i drugie to żywe moce, do których można się zbliżyć za pośrednictwem i mienia.
Duża ilość bogów i nieograniczona ilość istot boskich […] nie wiąże się więc bynajmniej z jakąś szczególną wielostronnością religijnych wyobrażeń, lecz jedynie z potrzebą rozpoznania boskiej władzy w sprawach i rzeczach bezpośrednich i codziennych oraz z potrzebą życia z nią w harmonii.
Postać i wola mogą zawieść tak bardzo, że zostaną zarzucone. Człowiek zadowala się tym, że jego bóg jest światem, że jest ludzkością, że „wzrasta razem ze światem”. Może on nawet, jak jeszcze zobaczymy ubóstwiać siebie samego jako ludzkość, jako typ człowieka. Może również szukać ucieczki w tym, co bezosobowe, w absolucie, który „ani nie działa ani nie cierpi, ani nie kocha, ani nie nienawidzi, który nie zna żadnej potrzeby, żadnej żądzy, żadnego pragnienia, ani sukcesu, ani porażki, ani przyjaciela, ani wroga, ani zwycięstwa, ani klęski. Po Grecji zabrały głos Indie.
Jedyność Boga nie jest negacją jego wielości, lecz namiętną afirmacją jego potęgi.
O tym, ze bóg stanowi pewnego rodzaju granicę myśli ludzkich, że jest „wszystkim” objawiającym się jako „nic”, wiedzieli już starożytni Egipcjanie.
Istnieje więc pewna tendencja do zajmowania się mocą jako taką, mocą, która od samego początku nie troszczy się ani o wolę, ani o postać.
Ucieczkę tę można uważać za próbę utrwalenia w sobie przeżycia mocy przy równoczesnym uniknięciu „podwójnego przeżycia postaci”.[…] Wówczas natychmiast odkrywa się ideę losu.
Moc która bezimiennie działa we wnętrzu świata jest ostatecznie jedną mocą, to znaczy, że poza nią nie ma żadnej innej.[…] Tu właśnie, a nie w monoteizmie jedność zostaje w pełni podkreślona.
Ale zanim doświadczymy Mocy pozwiedzajmy Przejawienie.
Powróćmy do rozważań na temat strumieni wstępujących i zstępujących Świadomości operującej w Przejawieniu. Dobrze byłoby, dla lepszego zrozumienia, ułożyć diagram astrologiczno-mistyczny. Łatwo wtedy sprawdzić czy jest się w strumieniu zstępującym czy wstępującym. Ciekawa jest konstatacja, że często tworzymy związki dobierając do pary osoby pracujące na podobnym poziomie, zmierzające w przeciwną stronę, Wiele wyjaśni się również kiedy diagram przeanalizujemy pod tym kątem naszych rodziców i osób które mają wpływ na nasze życie, również wewnętrzne:
Ciało atmaniczne | |
↓ Baran | ↑ Ryby |
Ciało buddyczne | |
↓ Byk | ↑ Wodnik |
Ciało przyczynowe | |
↓ Bliźnięta | ↑ Koziorożec |
Ciało mentalne | |
↓ Rak | ↑ Strzelec |
Ciało astralne | |
↓ Lew | ↑ Skorpion |
Ciało energetyczne | |
↓ Panna | ↑ Waga |
Ciało materialne | |
Prawy strumień to strumień wstępujący Świadomości. To Świadomość w fazie inwolucji do stanu Brahmanicznego. Strumień Białych.
Podam przykład jak się posługiwać wykresem, podam go na samym sobie. Jestem częścią Świadomości zstępującą w przejawienie. Wielu z was już je opuszcza strumieniem Białych, strumieniem wstępującym. Ja dopiero schodzę, dlatego w snach jestem czarnym. Moją najlepiej rozwiniętą jaźnią jest ta z poziomu atmanicznego i buddycznego. W tym życiu mam za zadanie rozwinąć ciało przyczynowe. Więc je rozwijam podróżując we śnie i pisząc o przyczynach wszystkiego, co uda mi się napotkać na drodze. Niestety, a może stety, zorientowałem się również w przyczynie i w sposobie tego co tu się wyrabia i mam ochotę stąd uciec. Obawiam się jednak, że Świadomość ma to co ja, jako jej margines, chcę w niewielkim poważaniu i wepchnie mnie w koleje życie o stopień niżej. Urodzę się pod znakiem Bliźniąt i będę już tylko chciał wszystko poznać rozumem, bo nie przyjdzie mi do głowy, że można inaczej. Kiedy, jeszcze później, urodzę się pod znakiem Raka, zamiast myśleć będę wszystko odbierał emocjonalnie. Kiedy już o tym wiem, staram się coś z tym zrobić, chcę zawrócić wcześniej. Wiele na to wskazuje, że jest takie przejście. W swoich podróżach napotkałem jednak w swoim przejściu wyjątkowego strażnika. Jakże by inaczej, mitologicznego Byka, który wpadł w furię, kiedy tylko pojawiłem się po jego lewej stronie w przejściu do strumienia białych.
Moje ciało mentalne i emocjonalne/astralne są takie sobie. Jeszcze, w tym życiu, nie zacząłem nad nimi na serio pracować. To zadanie na kolejne życia. Fizycznie też nie jestem Herkulesem, ale te cztery dolne ciała mają dla mnie niewielką wartość.
Wiem, że mój sposób pisania książki i artykułów oddaje w pełni mój buddyczny poziom roboczy. Piszę polowo, a nie linearnie, co wielu czytelników przyprawia o zawrót głowy i irytację. Powieści zacznę pisać w kolejnym życiu. Będą chyba niezłe (oczywiście jeżeli nie uda mi się uciec stąd) ponieważ widziałem swój marmurowy nagrobek z kolejnego życia. Miał piękne złocone litery. Nazwisko brzmiało GLASS. Bez imienia – więc chyba będę znanym pisarzem.
Kontynuując opis posługiwania się diagramem. Najczęściej jest tak, że dobieramy sobie partnera z przeciwnego strumienia ale na tym samym albo bliskim poziomie ciała subtelnego. Moja żona jest spod znaku Ryb. I taka jest jak powinna być: Biała wstępująca z całym bagażem doświadczeń zyskanych w czasie zstępowania i wstępowania. Jest empatyczna i współczująca, intuicyjna i twórcza, a na dodatek jest psychologiem.
Ten wykres wiele może wyjaśnić, kiedy przeanalizujemy w ten sposób swoich rodziców. Wiele możemy im wtedy wybaczyć.
Teraz już wiecie, dlaczego mam białą podszewkę a wierzch czarny. Jestem podróżującą Świadomością, która nie ma ochoty zagłębiać się w jeszcze niższe rejony Przejawienia. Przez cały czas kombinuję, jak zawrócić i dostać się do strumienia powracającego.
Jarosław Bzoma