Cała historia rozpoczyna się dość prozaicznie. Pan D. zwraca się do mnie na forum Taraki z prośbą o poradę. Proszę go o przysłanie pełniejszej relacji w liście na mój adres domowy. Przedstawiam dokumentację przebiegu działań, jakie podjąłem wraz z grupą śniących równolegle w tej sprawie, za zgodą wszystkich uczestniczących w śnieniu osób.
List od pana D.
Dzień dobry panie Jarku, z góry dziękuje, że poświęca mi pan uwagę. Otóż od lat interesuje mnie temat podróży pozacielesnych i doszedłem do tego, że dochodzę do stanu, w którym ciało fizyczne śpi, a moja świadomość nie. Pojawia się wtedy jakaś postać, która jakby tylko czekała, aż będę w tym stanie i zaczyna mnie dotykać, mocno ściskać, czasem ściska mi klatkę piersiową obejmując ramionami jakby chciała pozbawić mnie życia, wtedy próbuję poruszyć fizycznymi nogami i wracam na plan fizyczny, po prostu jej uciekam. Wszystko to wydaje się na granicy szaleństwa i jest niezrozumiałe. Mam wyraźne wrażenie, że to coś wkłada mi język przez górę i tył głowy i coś stamtąd liże. Jak nie ucieknę, to robi to aż nie wytrzymam, bo jest to nieprzyjemne. Mówi też do mnie, czasem demonicznie, czasem niezrozumiale, a czasem głosem któregoś członka rodziny. Potrafi mówić też miłe rzeczy, ale najczęściej to są chaotyczne wykrzykiwania. Próbowałem modlitw do najwyższego lub do nadświadomości, ale nie skutkują, albo to coś mnie wyśmieje. Walka nie skutkuje, a jak poddam się biernie, to to coś wciąga mnie w jakieś dziwne obszary, są mało kolorowe i ciemne, pełne dziwnych przedmiotów, najgorzej mnie denerwuje, że nie ja wybieram kierunek, tylko jestem niesiony, a przestrzeń jest coraz bardziej obca. Budzę się albo wtedy albo dopiero rano. Kiedyś pisałem do pani Anny Atras i zamówiłem egzorcyzm, ale odpisała, że to jestem ja sam, moja część i muszę to zrozumieć. Usunęła mi trzy duchy, a to zostało. Przechodziłem schizofrenię 10 lat temu, o czym jej napisałem, ale dzięki bogu żyję bez omamów i lekarstw i wiem, że to był tylko incydent mojego ego. Panie Jarku co by mi pan poradził, jak postąpić przy następnej okazji? Bo w sumie to tyle razy już mnie nawiedziło.
Pozdrawiam D.
List ode mnie do pana D.
Dzień dobry. Dziękuję, że pan napisał ten list. Chciałbym się na wstępie dowiedzieć czegoś o panu. Spod którego pan jest znaku zodiaku, czy pan pracuje, czy jest pan religijny, jaką religię pan wyznaje. Jakie są pana zainteresowania. Czy miał pan bliższe kontakty z okultyzmem?
Pozdrawiam
Jarek Bzoma
List od pana D.
Witam panie Jarku. Jestem z pod znaku Barana, rocznik 1975, mieszkam w Niemczech. Od 1999 r. pracowałem jako magazynier, obecnie bezrobotny. Jeśli chodzi o wiarę to jestem z katolickiej rodziny, ale od dzieciństwa, dzięki starszemu bratu, sceptycznie nastawiony do jakichkolwiek zgrupowań wyznawczych. Wiem, że Bóg jest ponad, nie potrzebuje takiego teatru oszustów, nie lubię takiego zbiorowego otumaniania. Jako małe dziecko, noworodek, opuszczałem ciało często i nigdy tego nie zapomniałem. Latałem, ale rodzice mnie nie widzieli i chyba przez to fascynowało mnie od zawsze latanie i ptaki. Pamiętam wózek, w którym mnie wozili, a ja nad nimi i rozumiałem nawet o czym rozmawiali, a poza tym obejmowałem zrozumieniem całą okolicę. To było tak piękne uczucie, że go nie zapomniałem przez resztę dorastania. Przeczytałem wszystkie książki R. Monroe i B. Moena, po lekturze tego drugiego pragnąłem pomagać zagubionym duszom zmarłych, nie wiem czy pan czytał jego książki?, ale w tamtych czasach przed tą lekturą i po niej miałem nawroty schizofrenii, więc trzymałem się z dystansem do tych tematów. Lubię malować farbami olejnymi, poza tym interesują mnie filmy dokumentalne i przyrodnicze, ale okultyzm jest dla mnie nieinteresujący. Próbowałem co prawda w młodości huny albo magii, ale do mnie nie przemawiają. Kiedyś wpadła mi do rąk książka ”Drzwi do wszystkiego”, ale ją odrzuciłem natychmiast ze względu na wątki o Jezusie, od dziecka mam uprzedzenie do religijności. Po tej lekturze mam takie pragnienie czy tendencję, aby poznać źródło, ale to jest takie intymne, że nie mówię o tym, bo to jakby być nieszczerym. Trochę mnie przeraziło jak pan pisze o tym pochłanianiu bogów przez Bogów, ale to tak jak bym właśnie do czegoś takiego tęsknił.
D.
List do pana D.
Panie D. Umówmy się na jutro (nie dzisiejszej nocy tylko tej z niedzieli na poniedziałek). Pan spróbuje wyjść, czym sprowokuje pan pojawienie się tej istoty, a my, w kilka osób, z tamtej strony spróbujemy obejrzeć o co w ty wszystkim u pana chodzi.
Serdecznie pozdrawiam J. B. (jutro się przypomnę, wieczorem)
Szukam chętnych do realizacji wraz ze mną tego projektu
Wojtek wraz z Joanną (obydwoje mieszkają w Wielkiej Brytanii) decydują się uczestniczyć razem ze mną w tym śnieniu. Obawiam się angażować do tego projektu Joannę, jest w ciąży, nigdy nie wiadomo co się może czepić takiej podróżniczki.
Pierwszy mój sen w tej sprawie
Pytam Szirin (to imię mojej duszy), co może mi opowiedzieć o napadach nocnego gościa na pana D. Śnię trzy bardzo wyraźne sny, których po obudzeniu nie pamiętam mimo prób powtórnego dostrajania się do nich. Jednym słowem włączyło się zabezpieczenie śniącego. Zapytam więc jutro, co Szirin – po przetworzeniu przez filtr zabezpieczający mnie przed niebezpieczeństwem – będzie miała do powiedzenia o dzisiejszej podróży.
Śnimy na lidera, więc w razie co to ja dostanę w zęby.
Wojtek śnił i zapamiętał sny z tej nocy, pisze o tym już następnego dnia.
Relacja Wojtka
Znów muszę podzielić sny na części, bo mam dziś mało czasu i straszne zabieganie w pracy. Okropny dzień mimo, że iście wiosenny – temperatura około 12 stopni i piękne słońce!
Miałem w sumie 2 sny.
1. Sen. Jestem z moją dziewczyną – jakąś córką cesarza. Ona jest w ciąży. Uciekamy przed agentami jej rodziców. Oni nie zgadzali się na nasz związek i nie zgadzają. Gonią nas, bo chcą wydrzeć to dziecko, aby ona gdzieś urodziła w tajemnicy, a sprawę wyciszyć. Ja się boję, bo obawiam się, że też mi mogą zrobić coś złego. Ona jest bliska porodu. Biegniemy, uciekamy! Plan mamy prosty – dostać się do największego i najbardziej znamienitego szpitala, aby tam urodziła oraz uczynić to w blasku fleszy. Dałoby mi to immunitet, a może mógłbym ją poślubić, bo jej rodzice byliby już w szachu. Biegniemy i biegniemy. Położniczy jest chyba na najwyższym piętrze – 10 albo 12, nie pamiętam dokładnie. W szpitalu jest dużo wind i aby zmylić pościg jedziemy po kilka tylko pięter i biegniemy korytarzami do innej. Wciąż biegniemy. Czujemy się w potrzasku, ucieczka i ucieczka. Mam wrażenie, że nie gonią nas ludzie, a roboty i to nie w przenośni. Boimy się tych robotów-agentów na usługach rodziców mojej lubej. Roboty wydają się bezwzględne i nie odpuszczają pościgu. Cały sen to praktycznie ucieczka, ale co to? Dobiegamy do celu i zamiast agentów czeka na nas kondukt powitalny! Na porodówce wita nas piastunka mojej kochanicy. Wita nas ciepło. Prosi o spokój! Nic się nie dzieje! Rodzice w końcu zaakceptowali całą sytuacje i zależy im tylko na dobru jej i jej dziecka. Pokazuje nam za okno, a tam tłumy pod szpitalem wiwatują na naszą cześć. Na ekranach wszystkich telebimów w mieście wiszą nasze portrety. Jest ogłaszany nasz rychły ślub i narodziny dziecka w rodzinie cesarskiej. Sen się kończy – ja się budzę i zapisuję ważne elementy. Zasypiam dalej i proszę o kontynuacje snów.
Sen 2
Tak jak sen nr 1 całkiem mi pasuje jako odpowiedź na nasze pytanie, tak sen nr 2 raczej nie i jest on moim zdaniem snem bardziej dotyczącym mnie. Choć nie wykluczam, że się mylę. Czuję jednak wyraźnie, iż chyba miałem pierwsze świadome spotkanie z…
Ale po kolei. Jestem w śnie chyba sobą, ale nie w tym wymiarze oczywiście. Jestem synem bardzo bogatego i wpływowego handlowca. Mój ojciec jest bardzo bogaty, wpływowy, poważany, ale jest dziwakiem – to na pewno. Ja prowadzę życie syna bogatego ojca, pobieram nauki i żyję póki co dla siebie. Spotykam się z kobietami, których ojcowie są na równi z moim, ale mój ojciec to i tak największy kozak wśród nich. Mam udać się na spotkanie z nim w jednym z jego domów towarowych gdzie rezyduje. Ciekawie to wszystko wygląda gdyż chodzimy we „frajach”, wszyscy są bardzo eleganccy i utrzymują nienaganne maniery. Styl ubierania to jakieś lata 20-30 albo nawet dawniej. Jakbym poszukał w albumach, to na pewno bym trafił. Jednak istnieje rozwinięta technologia! Taki styl nie istniejący tu na ziemi, ale powtarzający się w literaturze i filmach – steam punk popularnie zwany, ale urządzenia nie są steampunkowe sensu stricto (nie jakieś tam zegarki na parę albo inne). Znajduję sklep, który ma bardzo orientalną nazwę, ale pomimo, iż ją powtarzam, nie zapamiętuje jej; kojarzyła mi się coś z Portugalią albo językiem portugalskim. Byłem bliski zresztą w tym śnie po raz pierwszy tego świadomego śnienia, ale wciąż będąc latawcem, mógłbym mieć wpływ tylko na niektóre rzeczy – podobnie jak ty nieraz masz. Wygląd tego domu towarowego przypomina mi Harodsa, ale ze znacznie lepszym smakiem i stylem. Mój ojciec uwaga! Rezyduje na piętrze 13/18. Dlaczego tak piszę? – bo sam nie jestem pewien teraz, która z tych liczb. Gdy wchodzę, zatrzymuje mnie służba sklepu, która mówi, że właśnie zamykają. Ja na to, że do ojca idę. Nikt mnie nie poznaje i robią głupie miny, ale przepuszczają. Tak. Dawno mnie tu nie było! Jestem w holu gdzie jest winda i wciskam jakiś przycisk. Co ciekawe winda stoi, a hol się porusza jak winda. Jestem zaskoczony tym rozwiązaniem, ale później reflektuję się jakim ekscentrykiem jest mój ojciec. Pewnie normalna winda jest dla pospólstwa, hue, hue. Całym holem robię podjazd na to chyba 13 piętro, bo długość i liczba pięter z wyczucia wskazywałyby na 13. Może na 13 jest portal na 18 i dlatego to jest 13/18. Wchodzę do jego gabinetu, a raczej hali. Pełno tu dziwnych robotów udających ludzi. Są jakieś uliczki – taka makieta miasta. Wiem co to jest za miejsce. To miejsce to ulubione miejsce ojca i mamy. Mamy jednak nie ma! Tak właśnie – odeszła, a ojciec cierpi i tęskni za nią! Wszystko, co teraz tworzy, ma jemu przypominać mamę. On ją bardzo kochał. Aż czuję, to uczucie, ono emanuje tutaj wszędzie. Szukam Ojca w tym wielkim pomieszczeniu. Znajduję go. Jest przy jakiś urządzeniach, ale właśnie przychodzę w ostatnim momencie – on się gdzieś wybiera! Wiem, że wybiera się do mamy. Zmienia się jego struktura, zaczyna wyglądać jak duch – jest wpół przeźroczysty. W ostatnim momencie słyszę tylko: synu, synu mój ukochany, przybyłeś… i znika. Chyba się trochę spóźniłem.
Jarku, to chyba do tej pory mój najmocniejszy sen. Tam gdzie byłem to było moje miejsce. Pamiętam bardzo dużo szczegółów, ale nie były ważne, więc pominąłem, poza tym to byłby tylko opis miejsca. Sen był dla mnie niesamowity i będzie należał na pewno do tych ważniejszych. Ok, na razie czekam na Twoją interpretacje i Twój sen. Asi powiedziałem rano, że z tego snu to tak naprawdę mógłbym napisać powieść, choć to tylko fragment czegoś wielkiego.
Wojtek
Teraz moja relacja.
Kładę się następnej nocy. Teraz kolej na mnie. Szirin karty na stół! Przed czym ochroniłaś mnie poprzedniej nocy?
Jakiś koleżka ma się żenić. Taka panuje atmosfera. Na razie jednak stoimy w kolejce przy kiosku na ulicy Lipowej. (Ulica Lipowa w moim mieście to ze wszech miar interesująca ulica.) Teraz opiszę topografię. Stoimy po prawej stronie ulicy, ulica jest dwukierunkowa, ale jednojezdniowa. Ulica wznosi się biegnąc w głąb ekranu śnienia. W tym kierunku ustawiliśmy się też w kolejce. Na samym końcu ulicy, na wzniesieniu, jest Park. My stoimy na chodniku pomiędzy ulicą (po lewej), a kioskiem (po prawej). W realu za kioskiem, po prawej jest administracja cmentarza, a po lewej, po drugiej stronie ulicy, sam cmentarz. Kiosk w stosunku do tego, który tam autentycznie obok przystanku stoi, jest obrócony we śnie o 180 stopni.
Dalszy ciąg snu. Przede mną stoi pan młody w eleganckim garniturze. To mój znajmy (nie znam go w realu, ale to chyba właśnie zamawiający sen), a ja jestem zaproszony na jego wesele. Za mną stoi trzeci gość, kierowca, podobnie jak ja. (Czyli Wojtek – jako że śnimy na lidera, ja wiem o kim śnimy, on nie bardzo). Kioskarka jest wewnątrz kiosku, ale jakoś tak jakby chwilami przenikała na zewnątrz, bo co chwila widzę jaj całą postać. Kioskarka podaje panu młodemu butelkę po lekarstwach z ciemnego grubego szkła. Pan młody wychyla jej zawartość jednym haustem. Wiem, że to jakaś gorzała.
Pan młody wypił i odchodzi na lewo, przechodząc przez ulicę. Widzę jak idzie w jakąś szeroką, otwartą przestrzeń. We śnie nie pamiętam o tym, że tam jest cmentarz. Facet idzie, ale jakoś tak czuję, że ma cholerną sympatię do tej kioskarki. Kioskarka tymczasem przeniknęła właśnie na zewnątrz, ale coś ją przy tym kiosku trzyma. Wyraźnie nie może się od niego oddalić. Kioskarka jest „przy kości” (!) i jest zapatrzona w pana młodego. O jasny gwint, myślę sobie, oni maja się najwyraźniej ku sobie i nie potrafią tego ukryć. Tymczasem pan młody idzie nadal, w lewo, na swój ślub, do swojej żony. Tymczasem widzę, że ciągle się odwraca i wygląda na to, że nie może rozstać z tą kobietą „przy kości”. Po chwili kioskarka wnika w kiosk i zaczyna obsługiwać nas. Podaje mi tę samą niewielką buteleczkę po lekach z nalanym alkoholem. Odmawiam. (Wiem, żeby nie pić i nie jeść niczego w czasie podróży!). Tłumaczę się tym, że będę prowadził samochód w czasie ślubu. Kioskarka nie oponuje, tylko podaje mi inny pojemnik, niewielki, trochę szerszy, przezroczysty słoiczek. W środku jest sól. Sól wypada przyjąć, wsypuję ją sobie do ust. Każdy kto wypił z pierwszej flaszki przyjmuje również sól. Mimo to myślę sobie: wezmę i ja sypnę sobie tej soli. Wygląda na jasną i bezpieczną. Nie wypada mi odmówić kioskarce, bo jak się wytłumaczę, że niby po co stanąłem w tej kolejce? Chciałem sypnąć troszkę, ale słoik ma szeroki wylot, więc sypnęła mi się co najmniej łyżka. Wziąłem sól do ust i oddałem słoik tej „przy kości”. Sól jest w smaku mało słona, jakaś zwietrzała (!) na dodatek zalatuje jakąś stęchlizną, by nie powiedzieć trupem. Odchodzę od okienka i natychmiast idę za kiosk w prawo i wypluwam wszystko na ziemię. Myślę, że jednak trochę mimochodem, po rozpuszczeniu w ślinie, jej połknąłem, ale chyba nie zrobi mi większej szkody. Takie żywię we śnie przekonanie. Kiedy odchodziłem od okienka kiosku widziałem, że kierowca, który stał za mną, mimo, że ma prowadzić, wypił zawartość tego ciemnego słoika. Myślę, że zrobił głupio, to nieodpowiedzialne. Spluwam jeszcze kilka razy myśląc w tym czasie o tym, że nie dość, że sama wódka odwadnia mózg, to jeszcze ta sól na zakąskę potęguje odwodnienie. Działa jak utrwalacz. Co za głupota?!
Interpretacja
Wojtku. Po prostu wypiłeś zawartość ciemnego słoika i odleciałeś tak jak pan D. Wiesz zatem już teraz ze swojego doświadczenia jak wygląda schizofrenia – wtedy nie ty podróżujesz windą do góry, do ciała buddycznego, atmanicznego czy dalej, tylko wszystko opada na twój poziom. To nie choroba, a stan świadomości! To doświadczenie wszystkich wyższych poziomów jednocześnie bez możliwości uszeregowania ich w ciąg przyczynowo-skutkowy do jakiej nasze ciało mentalne jest przyzwyczajone.
Powracając do twojej wizyty na trzynastym/osiemnastym piętrze. W moich dawnych snach miałem podobne dylematy. Jednak wtedy ustaliłem, że istnieje 12 poziomów, na których kształtują się nasze ciała subtelne. Co prawda mnie też przekonywano, że cesarzy (!) jest 13, ale po sprawdzeniu, okazało się, że jest ich tylko 12. 13 jest zwierciadlanym odbiciem pozostałych 12. Lustrem jest Granica/Szczelina w ciele Przejawienia, która jest prawdziwym Źródłem wszystkiego, co tu istnieje. Zatem to, co naliczyłeś ponad dwanaście, to zwierciadlane odbicie naszej rzeczywistości czyli Niebyt, ale sądzę, że właśnie w tym odbiciu widzimy całe bogactwo duchowe naszych wszystkich wcieleń, grupę dusz (faceci w garniturach) i dom dusz (wielkie mieszkanie), a nawet Atmana z jego zakorzenieniem już w ciele brahmanicznym (matka z ojcem) – odwzorowuje się w tym zwierciadle nasza część duchowa, a nie tylko, tak jak spodziewamy się po zwykłym lustrze, materialna. 18 poziom w lustrze odpowiadałby odbiciu poziomu 7, czyli ciała buddycznego widzianego niejako od tyłu, patrząc od strony Źródła. Ono też przecież jest tworem duchowym. Z tamtej strony wygląda to zatem jak Harods (Hasło jakim się reklamuje to : „Jeżeli czegoś nie ma w naszym sklepie, nie ma tego na całym świecie”). Doświadczyłeś zatem odbitego obrazu Przejawienia. Dlatego odnosiłeś wrażenie, że jedziesz do góry razem z holem, kiedy tymczasem sama winda stała. To taki symboliczny obraz mechanizmu lustrzanego odbicia, pozorności wydarzeń zachodzących na ekranie śnienia!
Wracając do pana D.
Z jakiegoś powodu, już w dzieciństwie, ale chyba tak naprawdę punkt kulminacyjny nastąpił w tym samym czasie, kiedy pan D. zapragnął pomagać duszom (po lekturze Moena). Jednocześnie (koincydencja jak u Junga, ale za taką koincydencją istnieją zawsze jej głębsze przyczyny) nastąpiło oberwanie się całego „ nieba”, tak jak ty tego w tym śnie sam doświadczyłeś, do poziomu jego ciała przyczynowego, co zdiagnozowano jako schizofrenię.
Często jest tak, że doznanie różnych poziomów swojej Świadomości jednocześnie przyprawia o zamęt poznawczy. Szczególnie jeżeli nie jest się przygotowanym mentalnie na życie z głową w „boskiej dziurze” pomiędzy poziomem 8 a 12 (niedostępne już naszą świadomością wnętrze poziomu brahmanicznego – dostępne jednak naszemu umysłowi w formie symbolicznej).
Nie wiadomo zatem, kiedy „zakochał” się pan D. w „Kobiecie przy kości”? Jedno jest pewne: zaburzeniu uległa relacja z własnym ciałem buddycznym, które nazywamy Duszą, a które jest emiterem naszego bycia tu i teraz (naszego ciała przyczynowego). Nie zerwał oczywiście ślubu/małżeństwa z własną duszą, inaczej już by nie żył jako pan D., ale najwyraźniej wpuścił kogoś, kto obiecał zastąpić mu żonę (ciało buddyczne).
Wojtku, skosztowawszy tego napoju zapomnienia o własnej duszy uniosłeś się w krainę lustrzanego odbicia, ułudy, spotkania z ojcem pomiędzy 13 a 18 piętrem, których nie ma (w tym przejawieniu, chyba, że przez dziurę można dostać się do innego, wyższego), a są przez to tym bardziej subtelne jako odbicie. Skosztowałeś napoju pierwszy raz. Pan D. zna już jego prawdziwy smak. Ta „przy kości” pachnie stęchlizną na odległość, mimo, że sól zakonserwowała i zabezpieczyła ją przed upływem czasu. (Pokazała mi zawartość białego i czarnego słoika, to jej oferta dla żywych. Ona przekracza w ten sposób w oszołomionej świadomości żywych, którzy przyjęli poczęstunek, swoje przywiązanie do kiosku. To inny sposób doświadczania przejawienia niż ludzka droga (wstępowania i zstępowania) świadomości odbywana w żywe ciele, będąca wyrazem wolności.)
Piękny opis relacji pomiędzy Źródłem, a Przejawieniem. Ojciec z tęsknoty zmienia strukturę z widzialnej symbolicznie na duchową. Na tym poziomie (10) matka z ojcem nigdy nie występują jednocześnie. Przedstawiono tę dynamikę jako tęsknotę ojca za żoną. Źródła za Przejawieniem. Ojciec był niestabilny dlatego, że gdyby pozostał dłużej (czas), stałby się matką (przestrzeń).
Twój pierwszy sen opowiada o tym, jak ojciec i matka – 10 poziom brahmaniczny (odtwarzałeś nie swoje losy, a życie duchowe pana D.) ścigali związek jaki powstał pomiędzy panem D., a „Kobietą przy kości”. Zaakceptowano to ostatecznie, ponieważ dotarli razem w swojej zależności do wysokiego poziomu 10-12. Związek ich wydał jakiś duchowy owoc, ale czy był to naprawdę owoc, który sprawiał wszystkim radość? Pewnie nie. Cieszyli się ci na niskich dostrojeniach, na ulicy pod szpitalem. Dla nich była to jakaś obietnica poprawy ich niskiego statusu energetycznego.
To jakaś dziwna symbioza. To związek z bardzo wysokiego poziomu duchowego. Dlatego nie pozwala się rozwiązać modlitwą do Boga z ziemskiego poziomu. To nie zwykła pożeraczka Luszu – to samodzielny byt duchowy odcinający pana D. od jego ciała buddycznego. Dlatego włączyły mi się wszystkie zabezpieczenia. Nie mam pojęcia jak ten związek funkcjonuje. Wygląda to tak, jakby obce ciało buddyczne opanowało zstępujący strumień innego ciała buddycznego (duszy). To takie wrogie przejęcie dolnych warstw innego ciała buddycznego. Nigdy czegoś takiego po tamtej stronie nie widziałem. To nie nagabywanie przez ducha zmarłej osoby (to są twory poziomu astralnego) – to przejęcie ciała przyczynowego emanowanego przez jedno ciało buddyczne przez inne!!
Jakie wyjście z sytuacji ma pan D? Sądzę, że omijając swoją adoratorkę powinien spróbować przed snem, nie próbując wyjść, poprosić ciało atmaniczne, a może nawet swoich rodziców (ciało brahmaniczne) o przyjście mu na pomoc i oczyszczenie kanału zstępującego z agresora. Jego ciało buddyczne gdyby mogło nie dopuściło by do tej sytuacji, zatem prośby kierowane do niego nic nie pomogą.
Egzorcystka pewnie już coś robiła w tym kierunku, ale odczytała silną więź pomiędzy panem D. i jego oblubienicą „przy kości” jako rodzaj jedności. Silny widać to związek. Paramałżeństwo!
Sądzę, że Atman, a może już tylko poziom Brahmana poradzi sobie z taką lokatorką; miejmy nadzieję, że pan D. jak i ona to fragmenty jego brahmanicznej struktury. Może być również tak, że ten byt nie jest emanacją ludzkiego Atmana, ale wykorzystując swoje umiejętności dostał się do jego wnętrza „ludzko-twórczego”, a sam jest powołany do bycia przez zupełnie innego, nie-ludzkiego Atmana. Nie wiemy czy Brahman jest wszechmocny w obrębie swojej Istoty, czy miewa pasożyty? Jeżeli jest wszechmocny, powinien poradzić sobie z tym co jest Nim. No chyba, że pan D. ma do niej jakiś sentyment i nie chce się z tego układu wywikłać?
Martwi mnie co innego: że w jakiś zawiły, niejasny dla mnie sposób wykorzystując odbicie lustra „poziomu” 13, ten byt duchowy dotarł tu z innego Przejawienia. Zrobił to przez dziurę pomiędzy 8 a 12 poziomem, szukając swojej „żony”, swojego przejawienia (tak jak w twoim śnie). Nasz Ojciec to Brahman z poziomu 10. Któż z nas może widzieć jak wiele jest Przejawień i jak wiele „brahmanorodnych dziur”, ile Granic w Czymś co zawiera w sobie „Wszystkość”.
Jarek
List od Wojtka
Cześć Jarek,
Tak jak pisałem wczoraj zrobiłem przed zaśnięciem swoją intencję (Intencja nie była związane z poruszanym tutaj tematem). Niestety praktycznie nic nie pamiętam oprócz skrawka nad ranem. Jakiś obóz dziwny, ludzie mieszkają w namiotach po jakimś kataklizmie? Jakaś kobieta cały czas próbuje mnie odciągnąć od żony i chce abym ją zostawił. Ma silny wpływ, ale ja się bronię! Tak się tym wkurzam, że się budzę! Co oni sprawdzają moje uczucia do Asi? Nie jest miło. Nie lubię takich snów!
Wojtek
Moja odpowiedź na list Wojtka
Nie trzeba było pić tego, co ci ta flanca podała. Teraz chce się przyczepić również do ciebie. To jakiś wirus duchowy!
Zapytajmy zatem dzisiaj, kim jest „Pani przy kości”?
Jarek
List od Wojtka
Jest to fascynujące, ale i przerażające. Mam nadzieję, że nie zrobiłem sobie jakiegoś „chazio” i że to nie wpływa dziś na mnie. Nie pamiętam jakiegokolwiek momentu podania napoju w śnie, ale zapewne pomiędzy tymi snami piłem wodę ustawioną koło mojego łóżka! Może ta istota zrobiła to podstępem? (Jeden łyk mógł być snem.)
Wojtek
Mój list do Wojtka
Picie czy jedzenie jest jedynie symbolem. Może się to również śnić jako zgodę na przyjęcie cudzej energii. Na przykład korzystny w naszym odczuciu wybór pomiędzy jazdą windą, a jazdą całym holem. Podejrzane jest twoje odczucie przewagi nad pospólstwem podróżującym windą. Przyjęcie pokarmu, napoju to przyjęcie energii. Może ta wymiana przybierać różne symboliczne formy Jeżeli pojawiają się we śnie dziwne udogodnienia, które wydają się dawać nam przewagę nad otoczeniem, trzeba się nad tym zastanowić dwa razy.
Castaneda wspomina o czerwonych zwiadowcach kryjących się pod maską dziwacznych przedmiotów. Mogą nas zabierać do swojego świata. Nic dziwnego, czerwony to kolor ciała przyczynowego, ale niekoniecznie ludzkiego . Pomarańczowi według Castanedy są bardziej groźni. Potwierdzam, bo to są głodne duchy :). I jedni i drudzy oczywiście zdradzają swoje kolory dopiero po długotrwałym przyglądaniu się masce jaką przyjęli. Głodne duchy czasem częstuję jedzeniem, aby potem utworzyć z nami więź energetyczną i tę stratę energetyczną sobie odebrać w dwójnasób. To koszt ustanowienia łącza. Czasem można zaryzykować, bo to interesujący przewodnicy, ale trzeba umieć się też potem od nich uwolnić. Czerwoni również wciągają nas w swoje dziwne harce, jako że są zwiadowcami przestrzeni przyczynowej.
Ale niczego się nie obawiaj, w śnieniu pomiędzy tobą, a realną przestrzenią duchową jest twoje ciało buddyczne, dusza. Nic ci nie będzie. Przecież nie chcesz tej babie zezwolić na więź z sobą.
Jarek
List od Wojtka
Ok Jarek,
Jedziemy z tym koksem – mam nadzieję, że będzie za to jaka nagroda -w sumie ja lubię pomagać innym, choć zawsze pomagałem, pomagałem, ale sam sobie nie potrafiłem. Jest taka teoria, że jak pomagamy innym, to tak naprawdę pomagamy też sobie i nie chodzi mi tu akurat o to, że gdzieś jesteśmy tam wszyscy połączeni.
Powiedz mi tylko jak mam się zabezpieczyć przed sztuczkami tej baby, a franca jest przebiegła. Dobra, nie dała rady Tobie, ale ty to jesteś wysoka półka. Ja nie wiem jak się zabezpieczyć. W sumie to, że wypiłem pewnie na dobre wyszło bo więcej udało się tobie zrozumieć? Right?
Wojtek
List do Wojtka
Nie wiadomo, jak się zabezpieczyć. Moja ochrona nie jest moim dziełem. Moja pochodzi od Szirin. Proszę żeby mnie prowadziła, a ona wybiera najbezpieczniejszą drogę. Kiedy wie, że nie wytrzymam, bierze wszystko na siebie, a rano albo kolejnej nocy zdaje mi relację, w bezpiecznej symbolicznej formie, z tego co zaszło. Tak jak dzisiaj.
Kiedy na Marsie jakiś „dojarz ludzi” chciał ze mnie skorzystać, otoczył mnie pancerz amfibii. Słyszałem tylko z zewnątrz wściekły głos tego faceta, który krzyczał: Spierdalajcie stąd!
Ciekawe, że w takich sytuacjach opresyjnych pojawia się kilku własnych przewodników naraz. To oni tworzą dodatkowy pancerz. Ostre jazdy!
Poproś zatem o prowadzenie swoją duszę, nie musi być po imieniu. Jak tam sobie chcesz to ją nazywaj. Ona wie, że mówisz do niej.
Dzisiaj zapytamy kim jest „Baba przy kości”? Nie powinno być niebezpiecznie bo nie jej osobiście zapytamy tylko swoją duszę.
Można więc zaangażować Asię.
Co innego rekonesans wstępnym bojem, a co innego papierkowa robota 🙂
Ale przyznasz, że było fajnie?
Jarek
Przy okazji przesłania panu D. naszych snów na jego temat, pytam: Czy nie zmarła panu przed wystąpieniem tych ataków jakaś bliska osoba?
List od pana D.
Dzięki za maila, panie Jarku. Dziwne te opisy śniących, nie chcę w ich sny mieszać mojej osoby i zakłócać ich snów. Nie zamierzam na razie oobe, lepiej będę spał i śnił normalnie. Dziwne, bo dziś śniłem, że ktoś pokazywał komuś, że odkrył, odczytał w czymś symbol trójkąta jakby, piramidę dość dużą z metr na metr, a na górze było jakby piętro tuż przy wierzchołku, okrągłe i chyba ciemnoczerwone. Wczoraj śniłem, że chroniłem nad jeziorem pisklęta jakichś ptaków wodnych (zeszłego lata odchowałem małego ptaszka, może stąd taki sen). Było na brzegu pełno ludzi, a ja bałem się, że w tym chaosie je zadepczą i coś siedziało zagrażającego na drzewie.
Ja nie mam związku z kobietą przy kości, będąc szczery to miałem męża ale chudego i zmarł prawie 7 lat temu, ale on naprawdę odszedł, nawet wrócił się pożegnać. Trochę mnie przeraża, że inni ludzie śnią na mój temat i wplątują się w jakieś horrory. Zawieśmy to albo przerwijmy, bo jakoś źle się ostatnio czuję i mam bóle nogi i pleców i kręci mi się w głowie. Pozdrawiam i dziękuję, D.
Odpowiedź na list pana D.
(Pan D. zaczyna nam się wymykać, zapewne ktoś/coś wywiera na niego nacisk.)
Sen zawsze jest symboliczny. Bardzo często jest tak, że symbole są znane tylko konkretnej śniącej osobie. Pewnie, że czytanie czyichś snów na nasz temat jest dziwnym doświadczeniem. Wysłałem panu dosłownie to, co się nam śni po zadaniu konkretnego pytania, zamiast swojego sądu na ten temat. Robię tak dlatego, aby pan wiedział jak, mniej więcej, wygląda proces odczytywania znaczenia snów.
Nawet kiedy się nam śnią zdarzenia dnia minionego, opowiadają o czymś innym – tyle, że symbolika takiego snu jest zaczerpnięta z najbliższych nam czasowo zdarzeń. Łatwiej nam wtedy własne sny zrozumieć. Zestaw symboli konkretnej osoby jest jednak ograniczony, tak jak słowa każdego języka. Kiedy się ich nauczymy i potrafimy łączyć w zdania, umiemy się porozumieć ze snem.
Sen nakłada maski nie tylko ludziom, ale i bytom duchowym. Żona nie oznacza pańskiej żony, ale pana duszę, tak jak kobieta z kiosku nie jest dosłownie tą kobietą, ale bytem, który na panu pasożytuje. Być może była kiedyś człowiekiem i mężczyzną. Po rozpoznaniu jej struktury po prostu ją zlikwidujemy Nie musi pan w tym uczestniczyć świadomie. Nie będzie bolało. Może najwyżej pozostanie jakieś wspomnienie jak po starej niezbyt przyjemnej znajomości. Oby tylko nie wystąpiły objawy syndromu sztokholmskiego!
J. B.
Dzisiaj będziemy rozpoznawać wszyscy razem, kim jest byt, z którym mamy do czynienia.
Pytam Szirin, kim jest „Kobieta przy kości”?
Jakaś kobieta, zwolenniczka nowoczesnych, przestrzennych koncepcji w architekturze rozmawia z moim ojcem (10 poziom). Rozmawiają stojąc tuż za progiem pomieszczenia, w którym i ja się znajduję. Widzę ich za drzwiami po lewej stronie ekranu śnienia.
Ojciec mówi, że bardzo mu się podoba ten budynek za drzwiami po prawej. Podkreśla to w rozmowie z nowoczesną kobietą kilka razy.
Ona mówi, że to nie możliwe, że on tak myśli, bo według niej budynek jest nijaki.
Ojciec jednak obstaje przy swoim. Na dodatek podaje przykład budynku, który dla nas (!) zbudował, a który składa się z ciągu modułów. Dopowiada, że jakbyśmy dzisiaj wyglądali, gdyby było wszystko w jednym przestrzennym budynku, w przypadku gdyby zabrano nam boczne pasy działki, na której ten szereg – ciągnący się w głąb ekranu – stoi?
Kobieta dalej krytykuje ten budynek za drzwiami mówiąc, że ten niewiele różni się od tego, który ojciec tak chwali. Ojciec przyznaje, że tak, tyle że nie jest podzielony na części, a jednorodny, natomiast długość pozostaje ta sama jak w tamtym dawno zbudowanym (!). Kobieta mimo to mówi, że te ojca konstrukcje jej się nie podobają. Na dodatek zaczyna sugerować ojcu, że wybudował jakieś wielkie przedszkole, myśląc tak naprawdę o interesie swoim, a nie dzieci. Jednym słowem wybudował je dla siebie. Ojciec odpowiada, że wybudował wiele takich przedszkoli, bo to jest jego zawód, ale nie zrobił tego dla siebie i wcale nie korzysta z tych budowli. Kobieta jednak czepiła się tego konkretnego przedszkola wybudowanego przez ojca i ponawia zarzut.
Ja w międzyczasie tej ich dyskusji wyjrzałem przez drzwi na prawo, aby zobaczyć ten nowy typ niedzielonego budynku, który ojcu się podoba. To taki długi wąski budynek jeszcze w stanie surowym. Ma głębokie wnęki – to chyba zamiast dawnych podziałów tego pierwszego, jaki dla nas zbudował.
Budzę się. Myślę: co to za baba? Już sam we śnie zacząłem się przekonywać do jej przestrzennej koncepcji budowania domu. Ojca uważając za zbyt zachowawczego., ale o czym to ja śniłem? A, o tym kim jest baba przy kości!
No to kim jest? – bo nie bardzo obudzony rozumiem logikę dopiero co przerwanego snu?
Zasypiam.
Głos : Trudno zauważyć, że ktoś z zewnątrz ładny może być w środku taki pokrętny.
Zasypiam głębiej.
Stoję przed dużą przezroczystą skrzynią. Skrzynia jest podzielona na dwie części. Ta po prawej jest nakryta również przezroczystą pokrywą, nie ma więc bezpośrednio dostępu z góry ani z prawej strony do książek, które leżą w prawej części skrzyni. Część po lewej stronie jest z wierzchu odkryta i można z niej książki wyjmować w dowolny sposób, co więcej jest z tej strony dostęp do zamkniętej z zewnątrz prawej części skrzyni.
Budzę się.
Przy okazji snu o Kobiecie Przy Kości i jej koncepcji jak przejawienie powinno być zbudowane, mamy świetną relację prosto z „ust” Brahmana z 10 poziomu – o tym, że już wiele przedszkoli (cywilizacji) zbudował oraz o tym, że ze skwantowanej struktury świadomości przechodzimy powoli na ciągłe pasmo świadomości, gdzie poziomy ciał subtelnych będą jedyni oddzielone „wnękami”. Dotyczy to również wspólnej świadomości wszystkich ludzi żyjących w tym nowym nie wykończonym jeszcze budynku. Pierwszy budynek składał się z trzech oddzielnych ciągów budynków; są to kolejno: duch (c. brahmaniczne, c. atmaniczne), dusza (c. buddyczne), ciało fizyczne (po części na planie fizycznym, po części na subtelnym fizycznym, obejmuje więc całe c. przyczynowe). Oczywiści rozgraniczenie tych ciał jest pozorne, ponieważ niższe jest zakorzenione w wyższym). Teraz widać, że ten „budynek” ma funkcjonować jako całość nieskwantowana, ale jednak linearna. Nie polowa jak tego by chciała oponująca dusza -„kobieta przy kości”. Muszę przyznać, że imię jakie jej nadaliśmy roboczo świetnie określa bieżącą sytuację w jakiej dusza „przy kości” i pan D się znaleźli.
Po liście pana D. i po dzisiejszym śnie wiadomo już prawie wszystko. „Kobieta przy kości” to najprawdopodobniej dusza zmarłego męża pana D. Być może wcale nie pożegnał się on z panem D. siedem lat temu, tak jak jemu się zdawało. Oczywiście dokładne określenie, spersonalizowanie tego bytu jeszcze trochę potrwa, ale jedno jest już pewne. On się podłączył do pana D. (Na poziomie buddycznym, czakra korony) Swój punkt widzenia „kobieta przy kości” wyłożyła panu D. w jego śnie. Pozwolę sobie zacytować jego relację :
„Dziwne, bo dziś śniłem, że ktoś pokazywał komuś, że odkrył-odczytał w czymś symbol trójkąta jakby piramidę dość dużą z metr na metr, a na górze było jakby piętro tuż przy wierzchołku, okrągłe i chyba ciemnoczerwone. Wczoraj śniłem, że chroniłem nad jeziorem pisklęta jakichś ptaków wodnych (zeszłego lata odchowałem małego ptaszka, może stąd taki sen). Na brzegu było pełno ludzi, a ja bałem się, że w tym chaosie je zadepczą i coś siedziało zagrażającego na drzewie.”
Poznaliśmy tę duszę i jej natarczywość, a właściwie jej nękający charakter w rozmowie z Brahmanem (ojcem z 10 piętra). Ona nie ma żadnych kompleksów, nie boi się boga, co więcej ma duże możliwości wpływania na rzeczywistość duchową. Musi być to bardzo niekonwencjonalna dusza. Jak widać ze snu pana D. ta dusza uważa, że jest wierzchołkiem piramidy bytów! I przekazuje panu D, że powinien ochraniać ich związek, ponieważ ich więzi zagraża jakieś realne niebezpieczeństwo.
To znaczy my, śniący?! Kujmy zatem żelazo póki gorące!
Swoją duszę w snach śniący odbierają najczęściej jako odmienną od swojej cielesnej płci – często odczuwają ją, odpowiednio, jako męża albo żonę ze snu. Nie dlatego, że dusza ma jakąś płeć, a dlatego, że jej wibracje śniący odczytują jako dopełnienie własnej. Dlatego kobieta przy kości jest kobietą, a nie mężczyzną ponieważ jest subtelnym dopełnieniem mężczyzny, który już zmarł na planie fizycznym (w śnie cmentarz, administracja cmentarza).
Zapewne dlatego w starożytnej Grecji mawiano, że człowiek szuka swoje drugiej połówki jabłka. To wrażenie jednak nie odnosiło się jedynie do planu fizycznego, a właśnie do planu duchowego.
Oczywiście tu należy szukać prawdziwego źródła Jungowskiej koncepcji Animy i Animusa!
Rodzi się zatem pytanie czy pan D. chce tak naprawdę zakończyć ten związek trwający nawet po śmierci, mimo tracenia ogromnych ilości energii na jego utrzymanie?
Bo jedno jest pewne, „Kobieta przy kości” traktuje ich związek jako nadal aktualny, sprzeciwia się nawet naturalnemu obiegowi dusz jaki Brahman/Bóg/Źródło uznaje za właściwy! (Polemika co do właściwego kształtu budynku Przejawienia.)
Musi być to zatem niebanalna dusza. Ciekawe w jaki sposób posiadła wiedzę, jak żyć energią cudzego ciała przyczynowego? (C. przyczynowe jest koloru czerwonego, a w śnie pana G. dusza „przy kości” pokazała, że jest na szczycie piramidy, również energetycznej/pokarmowej, a przynajmniej jej się tak wydaje. Tymczasem tak naprawdę piramida ma zaledwie metr wysokości) Znam ten mechanizm, bo kiedyś na pytanie czy można powstrzymać powrót do Źródła i żyć nadal w przejawieniowym świecie duchowym po śmierci, zachowując świadomość odrębności, odpowiedziano mi, że można zostać przewodnikiem i w tym stanie żerując na świadomości, którą się „prowadzi”, a może i naprawdę prowadzi, bytować długo pomiędzy stanem cielesnym, a powrotem na drogę reinkarnacji albo powrotem do Źródła. Tybetańczycy nazywają ten stan bycia – GŁODNYM DUCHEM. Głodnym cudzej energii. Dlatego złe samopoczucie jakie pan D. zgłasza może iść ściśle w parze z obroną jaką podjął pasażer na gapę.
Kiedy jakiś czas temu, kiedy usuwałem z własnej przestrzeni astralnej duchową sondę, jaką mi zainstalowano bez mojej zgody, byłem świadkiem prawdziwego teatru, jaki serwował mi utylizowany byt. Były prośby o litość, rozdzierające sceny rozpaczy i podobne, dramatyczne zachowania.
W dzisiejszym śnie pokazano mi, że nieosiągalny z planu fizycznego głodny duch jest łatwy do „wyłuskania” od strony subtelnej (lewa strona ekranu śnienia).
Zatem pytam się pana, panie D: Odcinamy go od pana czy też nie?
Proszę o konkretną odpowiedź.
Jarek
List od Wojtka
Hej Jarku,
Od dziś przestaję używać przymiotnika dziwny w odniesieniu do snów! To jest stwierdzenie całkiem bez sensu, bo z naszego punktu widzenia w zasadzie każdy sen jest dziwny. Ok, miałem jakieś tam sny, z których pamiętam tylko, że wciąż poruszałem się raz w lewo, raz w prawo i w zasadzie tyle. Jeden sen, ostatni, pamiętam.
Śniła mi się jakaś potężna międzynarodowa firma produkująca jachty i łodzie. Firma była w kłopotach. Pomimo iż działali na rynku od niepamiętnych czasów, rozrośli się za bardzo i zaczęli popełniać błędy, z których braku byli znani w przeszłości. Problemem firmy głównie było przyjęcie zbyt dużej ilości zleceń – prawdopodobnie z narastającej zachłanności już nie tylko zarządu, ale poszczególnych niższych pracowników. Działali oni na rynku w ten sposób, iż przyjmowali przedpłaty na produkcję tych łodzi, ale jednocześnie w miarę postępu prac odbierali resztę pieniędzy. W zasadzie odbierający jacht musiał dokonać już ostatniej wpłaty tuż przed odbiorem łodzi. Niestety produkcja popadła w degrengoladę i zaczęły się problemy z terminowością. Klienci tej firmy byli z reguły bardzo bogaci i jednocześnie wymagający.
Przesyłam jeszcze dwa sny Andrzeja (nowy śniący kolega).
Miał 2 krótkie sny. Nie wiedział niczego na temat tego, czym się zajmujemy, miał tylko się zapytać o babę przy kości z kiosku ze snu Jarka. Wolałem mu wstępnie podać dokładniejsze namiary na ciebie.
1-szy sen miał o tym, jak wybrał się z jakimiś znajomymi na imprezę motocyklową/zawody motocyklowe i jeździli po terenie wyglądającym jak wulkan lub tereny wulkaniczne. Była tam jego babcia, aby kibicować, ale ktoś przez nieuwagę zrzucił ją w przepaść. Dostał za babcię 120 tysięcy dolarów odszkodowania.
2-gi sen. Był w jakimś kurorcie zimowym i poszedł z kolegą do sauny, a tam byli jacyś ludzie, którzy ich denerwowali, więc postanowili im spuścić łomot.
Tyle od Andiego, jak go nazywamy w naszej komunie 😉
Oki doki, czekam maila od Ciebie.
Pozdrówka
Woj
Wygląda zatem, że produkcja jednostek pływających w tej KONKRETNEJ stoczni jest coraz bardziej niedbała? Pozbawiona kontroli i błędnie wykonana. Kres stoczni położyć może pomyłkowe stworzenie tak wielkiej jednostki duchowej, że nie da się jej włożyć w ciało fizyczne i zwodować? Sama firma musi wtedy upaść z przeciążenia gabarytami, zablokowania, braku drożności. Czyżby to była definicja bytu, a właściwie jej emitera, duszy z którą próbujemy się uporać?
Sugestia (Andiego) aby te zawody zakończyć bez ceregieli, w sposób siłowy, jest godna uwagi. Może nawet jakieś odszkodowanie wpadnie nam w ręce. Oczywiście mam na myśli korzyści czysto duchowe!
Na razie nie zdradzam panu D., co mamy zamiar zrobić w nocy.
List od pana D.
(Pan D. odpowiada na temat syndromu sztokholmskiego, przed którym go ostrzegłem w poprzednim liście.)
Właśnie przeczytałem w Wikipedii, co to oznacza. Ze trzy lata temu walczyłem z tym czymś zawzięcie, na śmierć i życie i w którymś momencie to zmiękło i wydało się ledwo zipać. Wydało z siebie głos jakby piszczenia małego bezbronnego zwierzątka, przestałem to dusić i uciekłem ze snu, a potem było mi przykro, że to coś cierpiało. Dziwne, że pan o tym pisze. Chciałbym też przyznać, że popadłem w alkoholizm, upijałem się i padałem na łóżko i nic nie śniłem, ale od trzech miesięcy idę spać po melisce, melatoninie bo przez picie straciłem pracę, a nie chcę źle skończyć.
Pozdrawiam i dziękuję D.
Pytam o te łodzie. Może to trop również na planie fizycznym.
List pana D.
Mąż był spadkobiercą starego zamku z czerwonej cegły. Budynek miał wzdłuż trzy wielkie wrota, gdzie były kiedyś stajnie. Podobno był on kiedyś okupowany przez Napoleona, który opuszczając go zniszczył jego większą część, a to w czym mieszkaliśmy było jedynie pozostałym skrzydłem. Budynek stał na wyspie otoczonej fosą. Do terenu należało pole mini golfowe po drugiej stronie muru, gdzie wypożyczano kolorowe łodzie, którymi pływali po fosie turyści.
D.
Pytam pana D., czy mamy zatem odciąć tę duszę od niego. Pytam, ponieważ to przecież może być dusza bliskiej jemu osoby. Tego wieczoru odpowiedź nie nadchodzi, więc na razie zaczepimy tylko tę duszę w celach rozpoznania jej możliwości.
Pozostaje przejść do czynu. Wysyłam zatem hasło do boju do wszystkich śniących. Pomijając pana D. Sprawimy pasożytującej duszy „łomot”, jak to zasugerował Andi.
Rano. Mój wpis po obudzeniu.
Baba żyje i ma się chyba nieźle. Ja jestem poobijany, jakbym rzeczywiście tłukł się z jakąś zgrają. Z nocy pamiętam jedynie, że przekazałem prośbę o zgodę (chyba na ten łomot) do góry. Przekazywano ją w głąb ekranu śnienia i do góry, z rąk do rąk. Chyba się pospieszyłem. Bo odpowiedź jeszcze nie nadeszła!
Joanna donosi, że też obudziła się potłuczona i że też niczego nie pamięta!
Pytam Wojtka czy on coś pamięta z tej nocy?
List od Wojtka
Tak, Tak
Sen miałem i to jaki!!
Zacznijmy od początku. Dopiero teraz piszę bo pojechałem po teściową na dworzec – jest u nas na wizytacji ;), ale luz to spoko kobita 🙂
Dobra bez pierdu, pierdu. Na wstępie chcę dodać, że od dziś komentarze do snu podczas snu będę pisał w nawiasach kwadratowych [.. ]
Sen pierwszy nie pamiętam dokładnie, ale dotyczył tego, iż próbowałem poskromić Andrzeja. Mieliśmy robić jakieś wiosenne porządki, a ten mi wziął maszynkę do trawników i ścina trawę jak poparzony, a ADHD oczywiście na trawniku sąsiadów. Jak do niego pobiegłem i wziąłem mu kosiarkę, poprosiłem aby poszedł odłączyć z prądu, to się obraził i gdzieś poleciał i tyle pamiętam z tego snu.
Generalnie Andrzej jak zwykle niesubordynowany i swoje robi nie zważając na innych.
Drugi sen, będzie to skrótowa raczej relacja, ale powinienem wszystko ująć.
Jesteśmy w trójkę na jakimś dworcu – gdzieś podróżujemy. Po mojej prawej stronie Asia, a po lewej jakiś doświadczony i straszy gość [chyba nie ma wątpliwości, kto to 😛 – Jarek chyba w końcu się u mnie pojawiasz, bo to wszystko wynika z dalszej części snu też.]
Jeszcze przed wejściem na dworzec zaczepiła nas grupa sympatycznych facetów, którzy nas zagadali i wypytują o różne rzeczy. Zapytali czy nie mamy jakiś dragów na sprzedaż albo jakiś nielegalnych rzeczy, bo by kupili. Niby wyglądają jak takie cwaniaczki z pod budki z piwem co to wszystkim handlują i dla tego nas pytają. My odpowiadamy, że nic nie mamy chyba, że TNT [materiał wybuchowy?, cholera wie], ale to w bardzo małej ilości i służy do leczenia tylko – mówimy tak dla żartu tylko między sobą, bo nie chcieliśmy, aby oni to w sumie wiedzieli. Siadamy na ławce i Jarek siedzący oczywiście z lewej prosi Asię o TNT, bo właśnie potrzebuje, a Asia nosi to w torebce. Co ciekawe to jakoś służy do palca! Tak, masz dziurę w którymś z palców i tam to wpychasz! Siedzimy sobie tak wesoło, ale nagle przychodzi do nas jakaś ochrona niby dworca i przestaje być wesoło! Mówią do nas, że jesteśmy w posiadaniu nielegalnych substancji i w związku z tym odbędzie się natychmiastowa rozprawa. Biorą Was, ale mnie zostawiają – ja mam pójść później. Próbujemy tłumaczyć strażnikom, że co prawda mamy taką nielegalną substancję, ale mamy na nią pozwolenie, bo Jarek jest chory i jej używa do leczenia. Nic nie słuchają. Przychodzicie po rozprawie, że w sumie nic się nie stało i dostaliście tylko wyrok obowiązkowego wykupienia lekcji Jogi! Dostaliście takie dziwne pudełeczka, w których jest wyrok i nakaz wykupienia Jogi gdzieś tam – chyba jest też wizytówka. Ok, teraz kolej na mnie. Ciekawe, dlaczego idę sam, ale nic to. Patrzę na sąd – pośrodku siedzi [no kto?? no kto?] gruba baba! [Dla mnie przy kości oznacza gruba jak ktoś jest bardzo gruby to jest bardzo gruby albo mega gruby.] Tak jest, gruba sędzina wredny babsztyl, ale sędzia patrzy na swoją pomocnicę też wredną babę i ta przegląda akta sprawy. Skąd te akta takie wielkie, przecież to proste zdarzenie – pytam o to. Tu są zeznania wszystkich świadków, między innymi ludzi, którzy są naszymi agentami, a z którymi rozmawialiście przy wejściu. Ja będę zmuszona przestudiować te akta i nie wiem ile to może potrwać dzień, dwa, tydzień, miesiąc lub sama nie wiem ile. Gruba sędzina zarządza odroczenie rozprawy na czas nieokreślony, a ja mam w międzyczasie trafić do aresztu! Jak to – wołam, przecież to nic wielkiego, im daliście wyroki i nie były wcale jakieś straszne, dlaczego mnie aresztujecie? Bo my musimy się zapoznać z aktami – odpowiada grube babsko i mamy do tego prawo! Aresztować go. Zakuwają mnie w kajdanki. Ja proszę przynajmniej, aby mi pozwolili zobaczyć się z Asią. Nie ma takiej możliwości. Zaczynam krzyczeć, że to moja żona i będzie się bardzo denerwować, jak się ze mną nie zobaczy. Zaczynam nawet beczeć, aby wywołać współczucie u baby. Krzyczę To jest moja żona! – i powtarzam bez końca. Ok, widać, że coś ją ruszyło i zezwala na spotkanie.
Asia przychodzi sama i jej tłumaczę, aby się nie denerwowała, przecież jesteśmy niewinni i już nawet Wam dała wyroki, ale mnie chciała uwięzić. Mówię Asi, abyście zorganizowali jakiś prawników, to mnie z tego wyciągną! Asia w końcu odchodzi.
Później znów jestem z Wami, ale chyba tylko jako obserwator, choć dziwne bo też gadam, ale do rzeczy. Mamy dostarczyć komuś jakiegoś robota-zabawkę, ale już taką naprawdę super hipsterską. Stajemy przed drzwiami i otwierają sympatyczni ludzie, którym wręczamy przesyłkę. Przy okazji pytam, czy nie możemy zajrzeć do chaty, bo pewnie mają super wypas i urządzone po hipstersku czyli tak jak lubię. – Oglądamy z progu jakby chatę i przy okazji mówimy, co się stało. Opisujemy sędzinę, a oni mówią: My ją znamy! Znamy tego gagatka – idziemy Wam pomóc, od dawna jej szukaliśmy – ona jest ciemno-brunatna, a my jesteśmy jej wrogami żółci. [Chyba takie kolory, ale nie dam sobie głowy uciąć – na pewno ona ciemna, a oni jacyś jaśni.] OK pomożemy Wam.
Następna scena jest taka, że siedzę w celi i widzę plac, na którym pojawiacie się z tymi ludźmi, ale to jest jakaś armia do cholery! Idziecie i strzelacie! O widzę, że zamiast prawników odbijacie mnie siłą. Łatwo ich pokonujecie, choć jest mała wojenka. Nie wiem czy baba poszła do niewoli czy zginęła, bo już więcej nie pamiętam chyba się obudziłem i chyba zostałem uwolniony.
Dobra! Co Ty na to??! :))
Pozdrówka
Wojtek
List do Wojtka.
Co ja na to? Za ignorancję można sporo zapłacić. Ciebie na nasze szczęście nie zatrzymali po tamtej stronie, ale ja z Joanną musieliśmy dać ciała, żeby odkręcić wszystko, cośmy w swojej ignorancji powzięli. Sprawienie łomotu jakiejś duszy nie jest proste, jako że ta ma swoich przewodników i własne instancje nadrzędne. Takie starcie odbywa się na zbyt wielu poziomach, aby ktoś mało doświadczony, jak my, mógł nad tym całkowicie zapanować. Inicjatywa była oddolna. Zapewne nie uczestniczyły w tym nasze wyższe poziomy. One nie poszłyby na tak ordynarne starcie.
Jarek
Rano po naszej bandyckiej akcji nadchodzi list od pana D.
List od D.
Wczoraj wróciłem po północy i było za późno aby odpisać. Jeśli chodzi o to czy odciąć, to tak, bo to z pewnością najlepsze rozwiązanie. Śniło mi się dzisiaj, że zbiegałem z przyjaciółką z dzieciństwa z jakiejś wielkiej autostrady stromym urwiskiem przypominającym długie na ok. 30 merów trawnikowe schody w dół do miasta, mieliśmy pliki banknotów i chyba biegliśmy do wesołego miasteczka. Nagle spadły mi te banknoty przez szczelinę w schodach w dół. Zeszliśmy by je pozbierać, ale jak je zacząłem podnosić okazały się jakimiś napompowanymi atrapami monet. Skojarzyły mi się z pluskwami albo z poduszkowatymi figurkami, które się wrzuca dzieciom do kąpieli, a one się rozpuszczają na płyn do kąpieli. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to była zasadzka, aby nas okraść. Zauważyłem kilku chłopaków i pochwyciłem Ule za rękę. Pomyślałem, że jak będziemy biec jedną linią, to się im prześlizgniemy, czułem agresję i wielki strach. Niestety reszta grupy zastawiła nam drogę i zostaliśmy osaczeni. Wtedy w tej grupie zauważyłem oczy ciemnowłosej dziewczyny i zrozumiałem, że to nie rabusie, ale uczciwi ludzie. Pokazano mi jakąś wyrwaną z korzeniami małą roślinę, której płatki kwiatu błyszczały jak u suszonych kwiatków. Zdawała się być jakaś nieziemska, była ładna, ale jakaś dziwna jakby pulsowała i lśniła. Kierowca autobusu – bo nagle to był autobus – miał rękę mokrą od benzyny i miałem wrażenie, że to była niebezpieczna akcja i benzyna mogła zalać pobliskie przedszkole. Drzwi autobusu były otwarte, stał na przystanku, widać było łąkę i jakąś wielką halę. Obudziłem się ok. 7 rano.
Ta dziewczyna z tymi oczami to nie była Ula. Ta dziewczyna należała do tej grupy, z której pokazywali mi tego wyrwanego kwiatka z korzeniami – to tak, jakby oni zastawili tą pułapkę aby wyrwać tego chwasta. To, że kierowca miał benzynę na ręku i że zagrażało wycieknięcie jej do środowiska, było przerażające w jakimś sensie. Może to wszystko jest pomyłką, może to jakaś odszczepiona część mnie samego próbowała do mnie wrócić, a ja projektowałem na nią haluny, że ona coś mówi albo robi, a było to jedynie śnienie eteryczne, jak u pana, gdzie z butelek wychodził szary dym? Mam takie uczucie, że to wszystko było pomyłką. A co będzie jak się na mnie zaczaicie? To niepotrzebnie staniecie się dla mnie zagrożeniem. Takie mam odczucie po tym śnie. Czuję, że niepotrzebnie narobiłem ambarasu. Pozdrawiam, musiałem to napisać, bo męczy mnie taka opcja.
D.
List do pana D.
To rzeczywiście dobre określenie sytuacji. Ta grupa to my. Ciemnooka dziewczyna to nikt inny jak Joanna. Chcemy wyrwać z ciebie tę dziwną roślinę. Twoja koleżanka (dusza kolegi) z dzieciństwa to twój dręczyciel. Tyle, że on się tylko tobie tak pięknie jawi, ale ciągnie cię coraz niżej, po trawiastych schodach na niższe poziomy. Tak naprawdę jest już blisko wybuchu, kierowca tego autobusu ma już wprawdzie nie krew, ale benzynę na rękach, a banknoty – energia jaką niesiecie razem z koleżanką – to nic innego jak energia, którą ci skradła. To ona jest oszustką i ci zagraża. Tak jak mówiłem, będą płacze, prośby o litość, a tymczasem sytuacja jest bliska eksplozji. Postaramy się całą grupą przeciąć tę (nie)miłą relację. Wczoraj wysłałem petycję 🙂 do swojego ciała buddycznego. To znaczy petycję o zgodę na spuszczenie łomotu temu wrażliwemu stworzonku. Tymczasem sami ledwie wyszliśmy z tego starcia cało. Dzisiaj skrzykną całą naszą „bandę” i zobaczymy, co się da w nocy zrobić. Proszę wysyłać mi swoje sny przez kilka dni – będziemy monitorować, co się dalej dzieje.
Jarek
List do wszystkich śniących równolegle ze mną:
Mamy zgodę na odcięcie tej swołoczy, więc to dzisiaj zrobimy, co w nomenklaturze mojej duszy (ciała buddycznego) nazywa się „zjeść kogoś”. Zatem zjemy babę dzisiaj i nie damy się nabrać na groźby i prośby. Sądzę, że trzeba będzie wezwać na pomoc ojca albo matkę z 10 piętra, bo same nasze dusze nie poradzą. Baba operuje na dziesiątym poziomie i jeszcze się stawia ojcu.
List do pana D.
(Pan D. pisze, że czuje się dzisiaj źle i boi się, aby to jego osoby nie dotknęły nasze działania bezpośrednio, sądzi, że może być tak, jak sugerowała pani Atras, że to jego integralna część, a nie byt, który go opętał).
Odpisuję mu, że: Najłatwiej to sprawdzić prosząc swoją duszę przed snem, aby zjadła to, co nam zagraża. Wtedy automatycznie to zintegruje się z panem, uwewnętrzni się jeżeli jest panem. Jeżeli nie, rozpuści się albo zostanie obezwładnione. Przejmie pan nad tym czymś kontrolę.
Z naszych obserwacji wynika jednak, że to coś jest z zewnątrz, taka jest moja opinia. My jednak spróbujemy to coś zjeść dzisiaj w nocy.
J. B.
Wszyscy są w bojowym nastroju. W tematach maili powpisywano : Wojna!
Nawet pan D. decyduje się koniec końców zjeść swojego prześladowcę. Asia również jest w nastroju do zjedzenia.
Ot taka zwykła, ludzka solidarność!
Pan D. ni z tego ni z owego pyta, czy ja coś wiem o Adamie. Odpisuję pytaniem na pytanie. Kto to jest Adam?
List od pana D.
Dzień dobry panie Jarku,
Kim jest Adam? – to mój kolega z dzieciństwa, jako nastolatkowie byliśmy członkami małej bandy kryminalnej, kradliśmy i braliśmy narkotyki. Potem osiągnęliśmy pełnoletniość i drogi nasze się rozeszły. Adam był inteligentnym człowiekiem, miał własną głowę jakbym to wyraził, ale pozostał w narkotykach i alkoholu, chodził z butelką pod pazuchą i wąchał klej. Gdy go widziałem po raz ostatni ponad 10 lat temu, był bardzo zniszczony prawie bez zębów i wstydził się tego przede mną. Było mi głupio, bo razem to zaczęliśmy. Zmarł krótko potem w szpitalu, podobno rozpuścił mu się mózg.
Dalej pan D. opisuje swój sen jaki miał ostatniej nocy, wyjaśniając dlaczego pomyślał o Adamie :
Śnię, że jestem w moim bloku, w którym mieszkałem w mieście mojej młodości. Nagle wiem, że muszę uciekać, bo idzie do mnie policja, wybiegam z mieszkania i pędzę schodami w dół, mam przy sobie paczkę z narkotykami, muszę się ich pozbyć, ale drzwi od zsypów są pozamykane, lecę dalej w dół. Na pierwszym piętrze albo nawet parterze wbiegam w lewe skrzydło klatki. Policjant jest poniżej, czekał na windę, ale mam wrażenie, że mnie widział. Myślę desperacko, co zrobić z tym zawiniątkiem marihuany, widzę łóżko szpitalne, a skrzydło jest jakby korytarzem szpitalnym. Jest tu tak cicho i dość ciemno, podchodzę do łóżka, na którym leży jakby atrapa pacjenta z nadmuchanych worków foliowych. Zakopuję w nią ten swój worek z narkotykami. Nagle jestem na dworze, jest noc. Jakby pomiędzy moim a Adama blokiem siedzimy przy jakimś stoliku. Pytam go jak mu się wiedzie i podoba po drugiej stronie? Bo wiem, że nie żyje, a on mówi, że tam jest pusto, tam nic nie ma. Nie rozumiem tego, bo jakiś czas przed nim zmarła jego mama, a po nim jego ojciec, a bardzo go kochali. W odpowiedzi widzę ogromne wesołe miasteczko jakby nocą, ale bez ludzi. To taka jakby przestrzeń bez końca, a on jakby się w niej wałęsał i donikąd nie dotarł. Widzę szczura maści husky, w żółtych szelkach, zapiętego jak na smyczy, Adam nagle mówi, że siostra kupiła mu owczarka maści husky. Widzę tego psa. Adam go wychwala. Nagle jestem na jakimś błotnistym terenie, pełno tam sześcio- albo i więcej osobowych huśtawek, a młodzież huśta się na nich jak szalona. Chcę stamtąd iść, bo jest straszny chaos, ale huśtawki blokują mi drogę. Jest dzień, a ja biegam aby schudnąć. Nagle znowu siedzimy z Adamem na dworze między naszymi blokami, jest noc, a on wyciąga coś jakby karty pokemony z symbolem szatana i chce mnie tą kartą obezwładnić, ja mu pokazuje kartę z bogiem i mówię, że ta siła jest lepsza, bo nas i wszystko stworzyła. Budzę się krótko przed siódmą. Wczoraj przed snem napisałem prośbę do duszy, aby usunęła przeszkody i ewentualne pomyłki w związku z usunięciem tego, co mnie nachodzi nocami i prośbę o wyjaśnienie i pomoc, aby wszystko przebiegło jak najłagodniej i z szacunkiem dla wszystkich. Położyłem otwarty zeszyt koło łóżka i zapaliłem świeczkę. Nie wiem czemu Adam nie znalazł drogi na poziom27 (Ten z książek Monroe?) – bo jeśli chodzi o to, to Adam zawsze chodził swoimi drogami i badał teren, a potem pokazywał nam swoje odkrycia w naszym mieście.
Proszę Szirin o to, aby zjadła prześladowcę pana D.
Na poziomie hipnagogów widzę przed sobą krzepką babę trzymającą w dłoni torebką, torebka jest po prawej stronie (moja prawa czyli jej lewa). Baba ma kolory dość ciemne, brudne. Myślę sobie: no już jest gotowa. Nie trzeba jej nawet szukać. Zasypiam głębiej.
Zasypiam głębiej i widzę białą płytę przypominającą drzwiczki wiszącej szafki. Jest biała z obydwu stron.
Po chwili zamiast białej płyty widzę blister z sześcioma białymi tabletkami. Będziemy zatem łykać, myślę sobie i zapadam jeszcze głębiej.
Wychodzę na ogród tylnymi drzwiami swojego domu (c. mentalne) i schodzę po tarasowych schodach. Wróciłem z jakiejś wojny!
Jako łup przywiozłem ciemnozielony cis wielkości człowieka. Cis jest w donicy. Idę na prawo, aby go posadzić pod oknem. Już go nawet wkopałem, ale moja żona będąca nadal w domu sugeruje mi, że będzie zasłaniał światło jakie wpada do mieszkania przez okno, które jest powyżej tego miejsca. Wyciągam więc cisa „za łeb”, bez większych ceregieli i taszczę go na lewo. Spojrzałem tylko czy nie urwałem mu korzeni. Przez moment myślałem, że tak, ale spojrzałem do góry i zorientowałem się, że jak go szarpnąłem, to obróciłem go mimowolni do góry nogami. Idę zatem z cisem na lewą stronę. Posadzę go na skraju żywopłotu oddzielającego mnie od sąsiada po lewej stronie. Dochodzę do tego miejsca. Świetnie się składa, bo jest akurat miejsce na taki cis. Właśnie zauważyłem wydeptaną ścieżką jaką zrobiły dzikie zwierzęta, które tędy przebiegają przez żywopłot. Sadzę zatem cis na środku tej niepożądanej ścieżki myśląc, że to dobra lokalizacja, bo będzie miał trochę światła, a jednocześnie trochę cienia. Cisy lubię żyć na granicy zarośli, a ja zabezpieczę nim niepożądana lukę w żywopłocie.
Dociera do mojej świadomości informacja, we śnie, że sąsiad już się dowiedział o tym, że instaluje coś na granicy. Donieśli mu już o tym jego szpiedzy. Szykuje się z tego powodu do wojny!
Tymczasem Głos śnienia dodaje do tej sytuacji swój komentarz : ale wojny przegrywa się w momencie planowania!
Pozostaje mi zatem już się tylko obudzić. Skąd my znamy ten krzak???? Ze snu pana D!
Już Jung mawiał, że sen pozbawiony rozległej fabuły jest bliższy pokładom archetypowym niż ten opowiadających o szerokiej panoramie wydarzeń. Również to zauważyłem. Dla mnie sen o skromnej narracji niesie dużo większy ładunek informacji, jest bardziej skompresowany.
Oczywiście kluczowym aktorem jest ciemnozielony cis, lubiący żyć na granicy lasów i pól. Cis, który jest trujący i uśmiercił już niejednego wędrowca, który zasnął pod nim pragnąc wytchnienia w upale. Niejeden koń, który ciągnąc wóz szczypał jego gałązki zieleniące się przez cały rok, zdechł zatruty jego trucizną. Cis jest krzewem/drzewem o zastosowaniu militarnym. Z jego gałęzi wykonywano łuki o dużej sprężystości. Jedynie owoce są jadalne, ale tych na tym cisie nie było. Miałem całkowitą władzę nad cisem, traktowałem go z nonszalancją odwracając go nawet w jakimś momencie do góry nogami, życie jego był więc całkowicie w moich rękach.
Zatem baba przy kości stała się mim łupem wojennym. Zabezpiecza teraz moją granicę od lewej strony. Już nie jest mobilna, nie jest w przenośnej donicy. Jednak należy zachować czujność, a może nawet wykonać jakiś ruch prewencyjny, bo sąsiad jest mocno poruszony instalacją cisa na naszej granicy.
Oczywiście całą akcję nadzorowała moja żona z poziomu atmanicznego, obserwując przebieg zdarzeń przez okno umysłu (okno w domu).
Jarek
List od Joanny
Pierwszy sen
Odebraliśmy moją mamę z kolei. Przyjechała do nas pociągiem.
Mama mówi, że jest głodna. Mamy pełno jedzenia w torbach, wiec możemy zjeść na miejscu w samochodzie. Wojtek mówi – nie, nie, pojedziemy gdzieś coś zjeść na mieście.
Pojechaliśmy do pizzerii. Zamówiliśmy pizzę, ale ta pizza nie została przyniesiona przez jednego kelnera, ale przez chyba 7 – ponieważ ona była gigantyczna.
Mama mówi zdziwiona – jak wy te pizzę chcecie zjeść, przecież ona jest taka wielka, ja na pewno nie zjem dużo.
Wojtek na to – my sobie damy z tym rade, czasem z Asia to jemy po jednej takiej pizzy.
Zjedliśmy ja w końcu i nagle znaleźliśmy się w jakimś takim dziwnym pomieszczeniu, z ogromnymi oknami. Na środku stał brązowy stół i sobie tam siedzieliśmy z Mamą i rozmawialiśmy.
Nagle za oknem zauważyliśmy latające ptaki – jakieś czarne, wrony albo coś w tym stylu.
Mama mówi, że się ich boi i żebyśmy się jakoś ich pozbyli.
Wojtek otworzył okno i wyciągnął spluwę – jakiś karabin albo wiatrówkę i je powystrzelał.
Pizza zjedzona, ptaki zabite 🙂
Drugi sen Joanny
Spacerowaliśmy po jakimś parku, było tam strasznie dużo niepełnosprawnych osób.
Różnie się oni zachowywali, ci ludzie – jedni się uśmiechali, inni kłócili, inni rozmawiali ze sobą. Ja chodziłam po tym parku sama, ale za mną chodziło jeszcze kilka osób – dokładnie.
Miałam wrażenie, że te osoby są ze mną, ale nie do końca.. po prostu chodzą za mną i mnie śledzą.
Nagle jedna z osób na wózku zaczepiła mnie i pyta się, czy nie mogłabym jej przeczytać gazetę, ostatnie wiadomości. Ja mówię, że nie mam gazety, a ta osoba mówi – to idź do kiosku, za parkiem jest kiosk, dam Ci pieniądze i kupisz mi najświeższa gazetę i mi poczytasz co się dzieje w Polsce.
Poszłam po tę gazetę, przed kioskiem była długa kolejka, ale ja stwierdziłam, że wepchnę się na przód, bo jestem w ciąży i mi się to należy. Mówię – sorry, ja jestem w ciąży, ja tylko gazetę kupuje.
Ludzie się oburzyli. Wróciłam do tego gościa…. i okazało się, że na wózku nie siedzi już facet, tylko jakaś kobieta.
I się pytam: Ale tu był pan…?, – a ona mówi jaki pan, ja jestem kobietą, nie widzisz tego?
W ogóle nie wiedziałam o co chodzi..
Otworzyłam gazetę i mówię, ale tu nie ma wiadomości z Polski-, a ten facet (bo znów widziałam faceta) mówi: – No to czytaj z Chin.
Pozdrawiam
Asia
List do Joanny
Kelnerzy, pizza (rodzaj mandali) i wy, to daje razem matkę, która przybyła was odwiedzić. Matka to wspólnota wszystkich ciał subtelnych: kelnerzy + pizza + ty i twój mąż (przewodnik przebrany z męża) = matka, 10. Widać całe przedsięwzięcie potraktowano na górze poważnie.
Siedzicie w domu dusz. Te wielkie okna to jest ta lokalizacja. Ptaki symbolizują byty, które są zaniepokojone waszą koncentracją przeciw nim. Jak się okazuje, nie bez powodu. Tyle, że same się wam wystawiły do odstrzału. Ktoś je musiał tu przywabić. Czyżby ta pizza? Chętnie by was pewnie rozdziobały, gdyby nie wasza postawa.
Co do drugiego snu:
Fakt: unieruchomiony facet, a właściwiej jego dusza kobieca, kiosk do którego wysyła cię po informacje – to znane nam elementy z mojego wcześniejszego snu, kiedy „Kobieta przy kości” była przywiązana do kiosku, a nie do miejsca, w którym ja ją teraz unieruchomiłem. A to miejsce to Park, jego dolne warstwy, poczekalnie upośledzonych dusz. Stąd działają takie dusze jak ta, na którą polowaliśmy. Poprzez gazetę z kiosku mają łączność z wydarzeniami w świecie fizycznym.
List od Wojtka
A kto jest tym Twoim sąsiadem? Hmm, myślałem, że będziemy ją jeść, ale ok. Ważne, że okiełznana i miejmy nadzieje chłop będzie miał spokój.
To co teraz? Jakieś nowe sny?
Wojtek
List do Wojtka
Sąsiadem jest przestrzeń duchowa po lewej stronie. Nie zawsze zjeść oznacza zjeść 🙂 Przeważnie zjeść oznacza spacyfikować albo zdezintegrować 🙂
Niepokoi mnie co innego, ta groźba ataku z lewej strony spowodowana umieszczeniem baby na granicy. Muszę to dzisiaj sprawdzić. Wy śnijcie sobie coś na własną rękę. Czekam jeszcze na list samego zainteresowanego.
Dostałem list od pana D., który wyjaśnia szczegóły, co do persony, którą animowała owa dusza przed śmiercią ciała.
Wszystko wskazuje na to, że „baba” to nie zmarły mąż pana D., a jego kolega Adam. Trzymam go na granicy pomiędzy światami duchowym i materialnym. Zapytam, czy to na pewno on? Postaram się go odesłać jak najdalej. Może nawet do Źródła.
JB
List od Wojtka
To ja już teraz zgłupiałem na całego. To w końcu nie jego mąż, tylko kolega z dzieciństwa, z którym handlował dragami? Przestałem ogarniać bazę?
Wojtek
List do Wojtka
Kto to jest, tego jeszcze do końca nie wiemy, możemy się jedynie domyślać z tego, co się panu D. śni. To on ich znał. My wiemy tylko, że ktoś taki jest, co mu „szcza” do głowy, co noc. Złapaliśmy gościa i nie obchodzi nas, czy to Bronek czy Franek. Na razie trzymam go w ogródku zakopanego po kolana, jak włoska mafia zwykła to czynić. Postaram się go dzisiaj odesłać, może na Wajkunty?
Jarek
List od Wojtka
No dobra czyli z tego rozumiem, że baba pokonana i jest teraz niemobilnym rezydentem u Ciebie?
Wojtek
List do Wojtka
Dziś latamy kto gdzie chce. Ja sprawdzam, czy mi się Cis nie rozkopał za dnia?
Jarek
(Wojtek pisze, że chce polecieć na poziom duchowej matki i ojca czyli brahmaniczny)
Dobry pomysł. Ciekawe czy się potwierdzi moja obserwacja. Nigdy ich tam nie ma razem. Jest albo matka albo ojciec. To właśnie jest zabawne. Bo to jest ta sama osoba tyle, że zmienia płci 🙂
Jarek
Proszę Szirin o odesłanie Adama (jeżeli to jest on) do Światła/Źródła albo przynajmniej do matki Łucji (informację o jej imieniu uzyskałem od pana D.) Jeżeli to nie on, to jak najwyżej w kierunku Światła.
Poddam się oczyszczeniu tylko do połowy, mówi do mnie „cis”, to znaczy albo od wewnątrz, albo od zewnątrz. Nie cały na raz. Nie ufam wam do końca! Poczekam z tym do chwili, aż upadnie Konstantynopol (!). Myślę sobie dlaczego nie Stambuł albo Bizancjum??? No dobra, może on tak nazywa System, tak jak inni nazywają go Babilonem?
Mówię mu, że jak się porządnie oczyści, to tu zaraz pojawi się królestwo kobiet, będą chciały się z nim żenić! (Mam na myśli oczywiście odzyskanie przewodnictwa „żony”-duszy.)
Czuję, że nawet mu się podoba ten pomysł, ale nie zdradza się z tym na zewnątrz.
Mówi, że sobie nie poradzi.
Ja na to, że on to na pewno da sobie radę, to my będąc w ciałach fizycznych mielibyśmy kłopoty, ale on teraz kiedy nie ma już ciała, to jak najbardziej. (Mówię tak, aby dać mu do zrozumienia, jeżeli o tym nie wie, że nie jest już żywym człowiekiem.)
Opowiadam mu, że przyczyną jego odczucia znajdowania się w pustce i odczucia beznadziejności są niskie wibracje jego świadomości, a nie to, że tak wygląda świat duchowy. Kiedy się ich pozbędzie, oczyści się z nich, wtedy uwolni się od tego dojmującego uczucia nicości i beznadziejności.
Mówię, że ujrzy wtedy swoją matkę, a może nawet dotrze do Światła, do Źródła.
On odpowiada, że jest tak brudny, że nawet nie powiedział matce o tym, że nie żyje!
Tak sobie rozmawiamy, a tymczasem zza jego pleców, z prawej strony dla mnie, a dla niego z lewej, wychodzi nauczycielka. Niezbyt wysoka (!). Zwraca się do mnie mówiąc, że jej uczeń skonstruował specjalną rakietę. Pokazuje mi coś niewielkiego, nie większego niż dwie zwinięte pięści ułożone jedna na drugiej, ale to coś takiego jak ten mój palec z dziurą do nabijania go TNT, ze snu Wojtka.
Ucieszyłem się z jej pojawienia się, bo zacząłem już odnosić niepokojące wrażenie, że mój rozmówca zaczyna mnie lubić i zamiast zająć się swoim oczyszczaniem przylgnie (!) do mnie. Pojawienie się nauczycielki spowodowało, że mam teraz wykręt, alibi. Jak już z tym przyczepianiem się do mnie przesadzi, to powiem, że muszę wpaść do nauczycielki obejrzeć tę konstrukcję.
Nauczycielka tymczasem minęła mnie z prawej i po kilku stopniach zeszła na prawo do nieco niżej (niż my teraz) stojącej szkoły. To taki sam poziom, na jaki ja wczoraj zszedłem z domu na ogród, aby unieruchomić cisa, taka sama różnica wysokości. Widać z tego, że aby z nim porozmawiać musiałem go podnieść na nieco wyższy poziom, uwolnić go!
Mówię do swojego rozmówcy, mając zamiar skierować jego uwagę na rakietę, a nie na siebie, że to nie jest takie proste, że trzeba by zbudować w wykopie centrum lotów (wizualizuję jego lokalizację w przekroju – to dół głębokości grobu pomiędzy dwiema skarpami). On na to rozemocjonowany odpowiada, że wcale nie, że takie centrum nie ma przecież już żadnego wpływu na lot rakiety, kiedy ta zostanie wystrzelona. Centrum służy jedynie monitoringowi, więc do niczego tak naprawdę samej rakiecie się nie przyda.
Mój rozmówca tak się do tej rakietowej idei zapalił (właściwie rakietkowej ze względu na jej niewielkość [smile]), iż nie czekając na to, co ja zadecyduję, pobiegł za nauczycielką. Pierwsze o czym pomyślałem, to to, że kiedy poczuł się uwolniony z mojego unieruchomienia, postanowił mi zwiać, ale kiedy poszedłem natychmiast za nim, widzę, że nie uciekł. Wręcz odwrotnie: wszedł już w jakąś relację z nauczycielką. Zamiast jego ciemnej postaci widzę teraz na środku pomieszczenia, w którego głębi znajduje się nauczycielka, rakietę wielkości człowieka. Jest jasnoszara i wygląda bardzo porządnie. To chyba prezent od tej nauczycielki (nie widzę jej bezpośrednio, bo zasłania ją rakieta, ale wiem, że jest tam, w głębi). Na podłodze leży otwarte niezbyt głębokie kartonowe pudło koloru jasnej sosny, długości człowieka. Rozumiem, że to jest opakowanie po tej rakiecie, w którą wstąpił mój „cis”.
Niestety nie byłem świadkiem wystrzelenia tej rakiety, ponieważ zaraz po tym się obudziłem, ale sądzę, że kontrolę lotu przejęło centrum dowodzenia i wystrzelą go tam gdzie trzeba.
Bardzo mi ciężko śledzić zdarzenia na niskich dostrojeniach, ponieważ przyzwyczaiłem się do dużych skoków sennych, a dostrojenie do duchów jest bardzo płytkie, to tak naprawdę poziom Botów /ZR-ów. Więc tak się huśtam ze snem jak po sinusoidzie.
Jarek
List od pana D.
Dzień dobry panie Jarku, napisałem wczoraj prośbę do duszy o pomoc w doprowadzeniu zagubionych dusz (na wypadek jakby ich było więcej) na ich miejsce. Nie mogłem zasnąć do trzeciej? Śniło mi się, że jestem w jakimś budynku jakby większej sali. Przypominało to mi sen gdy pani Atras robiła egzorcyzmy, tylko wtedy to kojarzyło mi się z nowoczesnym kościołem, a na ołtarzu stało kilka kolorowych kartek, ale nie mogłem odczytać, co było na nich napisane. Teraz budynek był jakby bardziej podobny do pracowni albo sali wykładowej. Na podeście jakby o piętro wyżej stał mężczyzna, albo się unosił w powietrzu, dobrze nie wiem. Podszedłem do niego i objąłem go, aby mu podziękować. W drugim śnie mój młodszy brat wchodzi do mojego pokoju, a ja mu opowiadam, jak pan mi pomógł w pozbyciu się ducha, ale on mi nie wierzy, a ja sobie myślę, że to jego problem, bo ja wiem swoje i się budzę.
Wynajmujemy z bratem razem mieszkanie. Po obudzeniu dziś wchodzę do jego pokoju, a on się mi przygląda i mówi, że wyglądam jakby o kilka lat młodziej i jest bardzo miły mówi, że wyglądam tak zdrowo. Potem przyszedł do mojego pokoju położył pieniądze i powiedział, że to dla mnie bo wie, że na razie mam mało.
To wszystko jak pan to opisał, pasuje dokładnie do Adama: jego podejrzliwość, to, że by się wstydził pokazać matce w takim stanie, no i jego fascynacja tą rakietą. Jestem panu bardzo wdzięczny za pomoc.
D.
List od Wojtka
Najciekawsze jest to, że nieraz rzeczy pozornie nieważne z tych naszych snów po czasie okazują się wręcz kluczowe! Sen super ( Wysyłam wszystkie sny na bieżąco do wszystkich uczestniczących w tym projekcie. Przypisek J. B. ) i to co się dzieje, jest aż podniecające. Jeżeli wszystko się udało, to wykonałeś zadanie, z którym mieli problem po tamtej stronie! Jestem ciekaw jakie reperkusje to poniesie za sobą, bo nie sądzę, aby to przeszło bez echa. Zadanie było chyba niebanalne – bardzo się cieszę, że mogłem mieć w nim swój mały udział, Teraz jestem ciekaw, czy to zadziała na Pana D. i czy on zdoła się podnieść ze swojej maligny – czego mu z całego serca życzę. Rozumiem jego bardzo dobrze, bo ja też miałem okresy w życiu nieciekawe, robiłem rzeczy, których dziś mi wstyd, choć tak na prawdę nikogo nie krzywdziłem oprócz samego siebie!
Jaki tytuł naukowy dostaniesz za tą akcje? Bo im się już chyba pokończyły tytuły dla Ciebie 🙂 hue, hue.
Wojtek
Jeszcze małe post scriptum do całości :
Pytam Szirin: gdzie zabraliście Adama?
Kręcę się po podwórku Kurii. To podwórko przypomina mi dwa jednocześnie z tych jakie znam. Jedno to plac po Farze. Plac na, którym pozostały jedynie fundamenty średniowiecznej fary. To najstarsza (!) część naszego starego miasta. Druga lokalizacja, jaka się nakłada na to miejsce, to dziewiętnastowieczne podwórko przechodnie nieopodal zespołu szpitalnego PSK-1.
Wiem, że po lewej stronie jest budynek kurii! Łażę po tym placyku i wyszukuję barokowe elementy sztukaterii, jakieś starożytne przedmioty, z których da się wybrać całkiem wartościowe. Niektóre są częściowo uszkodzone, inne wystarczy oczyścić dłonią. To są drobne elementy wyposażenia, dla mnie mają wartość autentycznych antyków. Rozmawiamy z żoną, mówię, że kuria mogła wszystkiego nie wyrzucać z remontowanego budynku. Można było posegregować i część z tych przedmiotów ocalić. Trochę się boję, że jak ktoś z pracowników kurialnych zobaczy, że grzebiemy w tym, to zaraz się zainteresuje nami. – Ale gdzie tam, ktoś z nich właśnie obok przeszedł, ale nawet nie odwrócił głowy w naszą stronę. Posuwam się wśród tych rupieci na kolanach (!) w jakiejś cieśni. Początkowo to taki korytarz prosto i w głąb ekranu, a potem nieco w lewo. Niestety jest jakaś cieśń, która nie pozwala mi przejść nim do końca, Wstaje więc i idę z drugiego końca podwórka, tak aby wejść w ten korytarz w kształcie odwróconej litery L z drugiej strony. Kiedy znowu na kolanach wszedłem w to przejście zamiast odsłoniętego od góry, jakie było z tamtej strony, okazało się po chwili tunelem. Doszedłem na kolanach z tej drugiej strony do miejsca, gdzie już wcześniej utknąłem i po lewej stronie znalazłem jakiś rodzaj obrazu, perforowanej, prostokątnej płyty w ramkach. Trochę to przypomina dziurkowany bok konfesjonału. Wycofuję się rakiem z tunelu i pokazuję zdobycz żonie. Ona pyta bez przekonania: do czego to się nam może przydać? Ja tymczasem oberwałem i tak już spróchniałe ramki i pokazuję „triumfalnie” żonie, jaka piękna jest ta ornamentowana perforacja. Wyjaśniam żonie, że może ona stanowić piękną matrycę do namalowania za pomocą farby ornamentu na ścianie albo na meblu. Jednym słowem obłowiłem się na tym kurialnym podwórku w mnóstwo cennych drobiazgów. Kuria widocznie jeżeli remontuje lokal, to wywala wszystko i wyposaża całe pomieszczenie w nowe (!) sprzęty i drobiazgi, w jednym stylu! No, ale to chyba tylko przy GENERALNYCH remontach?
Wracamy z żoną razem, ale ja po kilku metrach skręcam w lewo, a ona oddala się do wyjścia, w głębi ekranu śnienia.
Znajduję się w pomieszczeniu, które natychmiast kojarzy mi się z moim własny domem dusz. Ma również ogromne okna aż do samej ziemi. Podobnie jak mój dom dusz jest odizolowaną wielkimi oknami przestrzenią w środku jakiegoś rynku, placu. W moim jednak, pomiędzy oknami były fragmenty ścian, a tutaj wszystko jest oszklone. Wyglądam na wielki dziedziniec będący naturalnym przedłużeniem tego pomieszczenia, tyle że oddzielonym od niego szklanymi szybami. Poznaję tę przestrzeń gdzie jeszcze przed chwilą szedłem z żoną. W pomieszczeniu jest młoda milcząca dziewczyna i kilku jej opiekunów. Są po mojej lewej stronie. Ogromne okno zaś po prawej. Nie interesuje się specjalnie osobami, które stoją z mojego lewego boku, bardziej zajmuje mnie ogromne podwórko. Kiedy patrzę z wewnątrz budynku, mogę ogarnąć wzrokiem sklepienie (!) podwórka. Tak! Podwórko jest przykryte ogromnym ażurowym sklepieniem o drobnej ornamentyce przypominającej ten rupieć jaki wygrzebałem w kurialnych śmieciach. Tyle, że ten ornament jest ogromny, biały, przez swoje prześwity przepuszcza jasne światło. Jest piękny w swoim ogromie. Rozglądam się po podwórku. Ja je znam: to dziedziniec szpitala im. Kardynała Wyszyńskiego, PSK-1. Tyle, że gigantycznych rozmiarów.
Za moimi plecami wśród osób, które tam stały zrobił się jakiś ruch. Chyba będą wychodziły na dziedziniec.
Kiedy wyszli wszyscy ja również podążyłem w tym samym kierunku co oni. Tyle, że kilkanaście kroków za nimi. To nie moja grupa, idę więc tak jakoś z potrzeby pójścia chyba za tą dziewczyną. Z jakiegoś powodu, we śnie, wzbudziła moje zainteresowanie. Nie ma to jednak żadnego podtekstu uczuciowego. Raczej mi jest jej żal! Pragnę jej towarzyszyć jeszcze przez chwilę.
Idziemy rozciągnięta grupą głównym deptakiem mojego miasta. W stronę placu i pomnika Unii Lubelskiej. Idziemy wzdłuż lewej ściany, utworzonej przez rząd kamienic, ulicy. Tu jest sporo restauracji. Przewodnicy, z którymi noga za nogą podąża dziewczyna oraz ja idący jeszcze kilkanaście kroków za nimi, zatrzymujemy się. Przewodnicy weszli do jednej z restauracji, ale dziewczyna pozostała na ulicy. Oparła się plecami o ścianę. Poczułem potrzebę podejścia do niej. Oparłem się podobnie jak ona, plecami o mur i obracając głowę w lewo uśmiecham się do niej. Ona oddaje mi smutny uśmiech. Widzę, że jest bardzo słaba. Jakby była po długiej chorobie. Cała radość życia ją opuściła. Wygląda mimo to na wyleczoną, oczyszczoną. To już chyba faza rekonwalescencji. Snuje się za swoimi przewodnikami, ale nie ma jeszcze siły aktywnie im towarzyszyć. Wygląda to tak jakby oni wyprowadzali ją na spacer aby nabrała sił. Jednym słowem to taka restauracja zdrowia.
Dziewczyna jest spokojna. Tak jakby już wszystko co złe, cała choroba została z niej usunięta.
Stoję i wyjmuję z kieszeni małe pudełeczko. To chyba jedna z tych rzeczy, jakie znalazłem w wyrzuconych rupieciach na kurialnym podwórku. Otwieram pudełeczko i wyjmuję z niego mały zwinięty pukielek ciemnych włosów. Rozwijam go tak, aby pokazać go dziewczynie. Ona musi znać ten pukiel: kiedyś należał do chłopaka, którego na pewno musiała znać!
Ona spogląda na ten pukiel ze smutkiem. Ja rozwijam go coraz bardziej. Widać, że włosy są splątane. Szczególnie na środku tego długiego strumienia pasm. Wygląda to jak rozjazd kolejowy, z pojedynczego włosa tworzy się sieć, a potem znowu łączy się w jeden włos. Po środku tej splątanej sieci widać jasną plamę. Tak jakby sieć w jednym miejscu była rozjaśniona prawie do bieli. Rozjaśnienie ma kształt okrągłej plamki.
Dziewczyna, czuję to, wie wszystko o tych włosach; chłopak do którego należały musiał być elementem jej życia!
Budzę się. Wiem, o czym jest ten sen. Chodzę po domu i czuję jak wewnątrz mnie płyną łzy wzruszenia. Nie chodzi tylko o Adama, jego duszę i to, że została poddana kuracji w kurialnym szpitalu. Płaczę, bo to musi być prawda! Tego się nie da wymyślić. Monroe pisał o szpitalach dla dusz. Podchodziłem do jego doniesień sceptycznie. Widać z tego snu, że one są naprawdę.
Miałem kiedyś okazję oglądać rodzaj oczyszczalni dla dusz. Prysznic dwojakiego rodzaju. Z lewej był totalny i mył bardzo zabrudzonych, niemal pokawałkowanych. Z prawej dusze myły się samodzielnie, widać mniej były zabrudzone. Właśnie w tej kolejce czekałem. Sprowadził mnie tam jeden z przewodników, którego spotkałem w tej podróży. Opisałem to w jednej ze swoich książek dokładnie.
Ten kurialny szpital to ogromne przedsięwzięcie. Z wielką świetlistą matrycą pod sklepieniem.
Miałem w swoich podróżach do czynienia również z matrycami. Jedna z nich była koronkowa we wzory roślin, zwierząt i ludzi, ale ta była na bardzo bliskim ziemskiemu dostrojeniu. Ta podniebna, ogromna matryca szpitalna była gatunkowo o niebo wspanialsza.
List od pana D.
Dzień dobry panie Jarku. Z niedzieli na poniedziałek, we śnie, martwię się, że przez ten alkohol na urodzinach zwabiłem z powrotem Adama, ale podchodzi do mnie mój starszy brat i mówi, że zaraz będą wyniki. Ja znajduje się na jakiejś rampie startowej, na której jest zjazd w dół i wjazd na górę, są tam monitory, na których zaraz mają wyświetlić film. Na filmie widzę, jak w jakimś laboratorium zbudowano jakby pocisk dalekosiężny, który na poziomie subatomowym rozdziela ładunek na części pierwsze tak, że można je daleko przetransportować, potem widzę jakąś pomarańczową, o pastelowych kolorach planetę, na którą dostał się ładunek, przez to rozłączenie i ponowne złączenie na poziomie subatomowym. Ładunek zakotwiczył się na stałe w planetę. Nie wiem czemu, ale myślę sobie: co ja narobiłem biedny, Adam sam na takiej dużej planecie? Boję się o niego. Nagle śnią mi się kabiny z prysznicami i tak sen się kończy.
List do Pana D.
Wszystko się zgadza. Poleciał rakietą na „planetę” (sferę głodnych duchów), ale proszę się nie martwić, jest już po prysznicu, oczyszczony, odnowiony. Powoli będzie przygotowywany do nowej inkarnacji. Nie jest sam, ma kilku opiekunów, którzy chodzą razem z nim, krok w krok.
Jarek Bzoma.
W śnieniu uczestniczyli będąc w różnych miejscach w Europie:
Joanna- Wielka Brytania
Wojtek-Wielka Brytania
Pan D. – Niemcy
Jarek Bzoma – Polska
Jarosław Bzoma