Wracając do domu zakupiłem dwa czasopisma.  Szósty numer Nieznanego  Świata w którym chciałem przeczytać recenzję mojej książki oraz dwumiesięcznik Nexus. Czyli polską edycję australijskiego pierwowzoru, w którym na przedostatniej stronie zamieszczono pośród dziesięciu innych  nowości zdjęcia moich książek.

Przepraszam za tę chwilę słabości, ale dawno minęły czasy, kiedy wystarczyło siedzieć w kącie i mieć coś istotnego do powiedzenia, aby niechybnie zostać odnalezionym.

Recenzja była życzliwie wyważona. Nikt bowiem nie wie, czy nie ma do czynienia z wariatem.

W numerze 3 (95) Nexusa, maj-czerwiec 2014, znalazłem artykuł o amerykańskim psychonaucie, zdalnym obserwatorze Joe’m McMoneaglu. Badania były prowadzone w latach 1972-1995 pod kontrolą samego Monroe’a.

Mam zaufanie do amerykańskich relacji o zdalnym postrzeganiu, bowiem już nie raz udało mi się w snach potwierdzić ich wyniki.

Artykuł nosi tytuł „Zdalne obserwacje śladów obcych istot na Marsie.”

Akurat Mars przestał mnie interesować od kiedy odbyłem podróż na tę planetę (opisaną w drugiej księdze) i nie dając pobrać od siebie określonych esencji ustrojowych, zostałem stamtąd w dość grubiański sposób wyproszony. Potem mogłem jeszcze spotkać się z kolonią chorych istot  pochodzących z Marsa. To chorzy na śmiertelną chorobę przedstawiciele podrzędnej rasy Marsjan, goszczeni przez ludzi w zamkniętym obozie u stóp Appalachów. Mówię serio, sprawdzałem to we śnie. Kiedyś może odszukam w stercie notatek i tę podróż. Na dodatek tak się jakoś składa, że jest to ten sam strzeżony ośrodek, w którym Amerykanie prowadzili podczas II wojny światowej badania nad bombą atomową.

Tyle tytułem wstępu.

Czytam artykuł, szybko przesuwając palec z góry na dół.

Ychy…

Ychy…

Ychy…

O !

Współrzędne geograficzne na powierzchni Marsa i opis tego, co tam można za pomocą zdalnego postrzegania zobaczyć.

Potem kolejne i jeszcze następne pary współrzędnych.

Ciekawe.

Można by kiedyś to sprawdzić we śnie. Teraz skończyłem korektę czwartego tomu swojej książki i mam trochę czasu. Zacząłem nawet pisać dla Taraki artykuł pod tytułem „Co się objawiło w Medziugorie ,Fatimie , Lourdes – cud słońca”, ale kiedy jeszcze niżej przeczytałem o tym, że katastrofa w Roswell w Nowym Meksyku w roku 1947 miała miejsce tak naprawdę 275 kilometrów na północny zachód od Roswell w okolicach miasteczka Socorro, zacząłem się zastanawiać, czy nie zmienić planów. Ostatecznie o tym przesądziło zdanie:

-„W Socorro znajduje się punkt wejściowy i wyjściowy do i z naszej przestrzeni -specyficzna cecha związana z ich sposobem podróży międzygwiezdnych.”

Jako zapalony tropiciel niezwykłości, głównie metafizycznych, ale mający również już pewne doświadczenie w kontaktach a nawet lotach we śnie w pojazdach, uważanych przez ogół za ufo, postanowiłem skorzystać z nadarzającej się okazji na ciekawą podróż nocną.

Proszę Szirin o zbadanie co znajduje się w okolicach Socorro, a czego ludzie nie chcą przyjąć do wiadomości (zobaczyć).

Leżę w łóżku i co chwila zerkam na kartkę przyklejoną do okładki zeszytu służącego mi do zapisywanie snów.

-Socorro.

-Socorro. Powtarzam, aby nie zapomnieć.

Zasnąłem.

Obudziłem się piętnaście po piątej, rano. Już robi się jasno. Szkoda, że nic mi się w nocy nie śniło.

Spoglądam na kartkę przyklejoną do zeszytu i . . .   wszystko mi się przypomniało. Socorro!

Zalała mnie fala informacji ze snu, którego po obudzeniu w ogóle nie pamiętałem. To był sen realny. Nie jakieś tam OBE z ciała astralnego, ani nie LD z mentalnego. To był najprawdziwszy sen realny z poziomu kauzalnego.

Latam z pilotem którego mi przydzielono. Pilot wypożyczył pojazd, którym mnie wozi ,od kolegi .

Pilota spotykam we śnie po raz pierwszy. Nie potrafię  jednak przywołać nawet najmniejszego szczegółu jego fizjonomii czy samej postaci, jedyne co pamiętam to to , że w pojeździe, którym lecimy, siedzi przede mną. Pod koniec snu zobaczę jego całkiem normalne ręce. Dłonie i przedramiona.

Lecimy pojazdem nieprzypominającym żadnego pojazdu na ziemi, a i katalog rysunków pojazdów kosmicznych chyba również go nie zawiera.

Pierwsze skojarzenie jakie mam, kiedy go oglądam, to żylasta miotła z niewielki owalnym zbiorniczkiem paliwa o pojemności nie większej niż jeden litr.

W miejscu, do którego dolecieliśmy, podejmują nas bardzo serdecznie osoby wyglądające na ludzi. Mimo to nie przypominam sobie, abyśmy coś zjedli albo czegoś się napili.(Zawsze w podróżach staram się unikać wkładania w siebie substancji, jakimi mnie częstują napotkane byty.)

Pamiętam moment, przed samym odlotem, starsza kobieta nakładała nam jakieś smakołyki na talerz. Kobieta stała za kuchennym stołem po lewej, a goszczący nas siedzieli za stołem po prawej stronie. My staliśmy pomiędzy nimi, planując ich już opuścić.

Teraz widzę pilota manipulującego przy naszej miotle*. Właśnie teraz widzę dokładnie te jego zupełnie ludzkie ręce. Próbuje odblokować jedną z żył składających się na ramę pojazdu. Po prawej siedzi w kucki mały chłopiec. Chciałby się przelecieć z nami, ale pilot tłumaczy mu łagodnie, że nie ma jeszcze osiemnastu lat, a zatem na taką podróż zgodę musiałby wyrazić jego ojciec. Chłopiec nie nalega zbytnio, widać że jego chęć latania równoważy strach przed taką podróżą.

Ja próbuję pertraktować z pilotem co do trasy przelotu z powrotem do miasta, z którego wystartowaliśmy. Proponuję, abyśmy polecieli w jakiś taki specjalny punkt. (Zapewne współrzędne są z Marsa!) Podaję jego myślową charakterystykę, ale nie potrafię określić, czy on znajduje się pomiędzy nami a miastem, czy z drugiej jego strony. Pilot daje mi do zrozumienia, że mamy ograniczoną ilość paliwa. Nie dano nam nawet pełnego zbiornika. Paliwo jest cenne i trudno jest je na Ziemi zdobyć, określa go słowem nitrat czy jakoś tak podobnie. Zdaje się, że odmierzono go tyle, ile miotła miała zużyć na naszą podróż i niewiele jest rezerwy na jakieś większe odchylenia od kursu. Proponuję zatem lot nad moją ziemią. Nie mówi nie, ale też i nie widzę po nim specjalnego entuzjazmu. Na razie szarpie tę żyłę jakby chciał coś odblokować. Rozumiem, że kolega który, pożyczył ów pojazd, zablokował go w przemyślany sposób. Abyśmy nie polecieli tam gdzie nie trzeba, a może abyśmy w ogóle nie wrócili!!!

Ja bardzo chciałbym zobaczyć swój dom na wsi z góry. Mam nawet z sobą aparat więc zrobiłbym pamiątkowe zdjęcie z dużej wysokości.

Pilot próbując odblokować miotłę, ma zaskakująco podobne podejrzenia.

Żartuje, że kolega tak zablokował miotłę, żebyśmy stąd nie wrócili, nie jest pewny, czy nie chciał wysłać nas do piekła. Ja odpowiadam że bzdura, że żadnego piekła nie ma, on na to z przekąsem, że nie do końca tak jest. Odpowiadam, że przynajmniej tu gdzie teraz jesteśmy, go nie ma. Pilot odpowiada, że chyba nie!

W końcu  naprawa została ukończona, startujemy. Mimo że na dole był dzień kiedy wzbiliśmy się w powietrze, gwałtownie nadciągnęła ciemność (Zawsze kiedy śnię w pojazdach obcych pojawia się ciemność !). Leje deszcz i błyska. Mówię do pilota, że bez obawy, to tylko iluzja. Jesteśmy nad salą kinową i to taki trójwymiarowy spektakl, który jest tylko filmem. Na dole pod nami siedzi publiczność i obserwuje ekran i wszystko co się nad nimi dzieje. My jesteśmy na wysokości połowy głównego ekranu projekcyjnego. Tłumaczę  pilotowi, że to ekran śnienia(!). Ma trzy wymiary jak ziemska rzeczywistość. Mówię, aby spojrzał do góry ponad brzeg ekranu, tam widać przeświecające przez ażurową konstrukcję niebo. Nie jest jeszcze zbyt jasne, bo to  dopiero świt. (Czas jest rzeczywisty!) Ostrzegam, żeby pilot nie próbował pokonać ekranu śnienia na wprost, bo możemy trafić na jakiś element konstrukcyjny, ukryty za obrazem, i dojdzie do katastrofy.

Pilot chciał popędzić w to niebo, ale ja jeszcze raz ostrzegam go, że jesteśmy we śnie, a nie w rzeczywistości.

*Miotła to pojazd na którym niejaki Art zawiózł mnie na Księżyc. Tamtej miotle jednak nie zdążyłem się przyjrzeć aż tak dokładnie. To rodzaj małego pojazdu dwuosobowego, który potrafi pokonywać mniejsze odległości kosmiczne. Siedząc na nim nie czuje się przeciążeń. Ten, na którym leciałem na Księżyc, był wojskowy, o czym przekonałem się na miejscu, kiedy żona czarnego(!) Arta ofuknęła go za to, że  znowu włóczy się na orbicie. Syn stanął wtedy w jego obronie tłumacząc ojca:

– Ojciec jest w wojsku. Musi latać!

Art Miał ogon(!), który okazał się  technicznym połączeniem z miotłą. Aż prosi się o odniesienie do ludowych legend.

 

Zainteresowałem tematem Wojtka, to temat w sam raz dla niego.

Oto i jego relacja.

Co znajduje się w okolicach Socorro, a czego ludzie nie mogą zobaczyć na własne oczy?

W nocy coś mi się śniło, ale ktoś rano zadzwonił (muszę wyłączać telefon) i ten telefon mnie wybił ze snu, nie mogłem sobie prawie nic przypomnieć. Pamiętam, że sen cały był o moim ojcu – w czymś mu pomagałem, ale więcej nic. Pierwszy raz śnił mi się ojciec przez cały sen i był głównym punktem programu. Postanowiłem jednak nad ranem jeszcze się zdrzemnąć i pojawiły się sny, ale tym razem we wszystkich była Nina           (niespełna roczna córka ) jako mój towarzysz.

Sen nr 1
Jadę w autobusie z wózkiem, w którym jest oczywiście Nina i mam to uczucie, że wszyscy się na mnie gapią, bo jestem nagi, ale patrzę na siebie, jak jestem ubrany, i w zasadzie mam na sobie bardzo długą koszulkę, która sięgała mi dużo poniżej przyrodzenia, a więc technicznie nie byłem goły. Miałem jednak tylko tą koszulkę i faktycznie pod spodem byłem nagi, co mnie zdziwiło i zastanawiam się, czy jest aż tak gorąco, że jestem tak głupio ubrany, ale jedźmy dalej. W autobusie odbywa się jakiś pokaz, ale teraz nie jestem pewien, czy dwóch gości grało na instrumentach, czy strzelało z łuku, ale nagle jeden z pasażerów wstał i potrącił jeden z instrumentów/łuków i go zepsuł. Jeden z grających/strzelających westchnął i zaczęli wypełniać papiery ubezpieczeniowe.

Teraz sen nr 2 albo kontynuacja tego pierwszego. Poszedłem z Niną w wózku na jakieś zawody w strzelaniu z łuków i kusz, ale to było coś dziwnego, bo oni w zasadzie badali moc, z jaką leci strzała. Facet strzelał z łuku w kierunku takiej maszyny, która mierzyła tę moc strzału. Bardzo mnie to interesowało, więc podszedłem do tych gości, ale nie mogłem podjechać wózkiem, więc go zostawiłem, mając jednak na oku. Po gościu z łukiem przyszedł facet z kuszą i byłem pewien, że strzeli mocniej, ale okazało się, że poleciało mu jak szmata, bardzo słabo. (Druga strzała /„miotła”/ łuk uszkodzony – przyp. JB ). Zawody się skończyły i wszyscy zaczęli się rozchodzić, ja poszedłem w stronę wózka, ale nagle tłum zasłonił wózek i za moment wózka już nie widziałem. Zacząłem biec w jego stronę, patrzyłem na wszystkie strony, ale go nie widziałem, widziałem za to inne wózki. Byłem przerażony, ale jakoś wiedziałem, że to tylko sen i się przebudzę i będzie ok 😉

Wojtek zamieszczę jeszcze długi sen o tym, że idąc z córką spotyka swojego syna, którego w realnym świecie jeszcze nawet nie planuje mieć. Skracam jego relację, aby nie popaść w dłużyzny.

Oczywiście, ta ostatnia relacje zwraca naszą uwagę na aspekt zaburzenia w przepływie czasu w badanej przestrzeni.

Druga strzała była uszkodzona lub źle prowadzona, a córeczka Wojtka zniknęła za żywą zasłoną .

Ot , taki senny opis katastrofy pojazdu i jego załogi.

Pytam, co jest po drugiej stronie czasoprzestrzennego przejścia ?

Wiadomość jest z drugiej ręki. To znaczy tak, jakbym opowiadał albo oglądał skutki swoich wcześniejszych działań. Sens tego jest następujący.

W nowym sezonie,  który ma  dopiero nastąpić, możemy wziąć ślub (połączyć się) na drodze albo w samochodzie (samochody osobowe w moich snach symbolizują ciała subtelne, droga czas/granicę) gdyby stanęła nam na drodze  przeszkoda (we śnie wygląda jak usmolona beczka), której nie możemy ominąć.

To konstatacja, jaką formułuję po wizycie u pewnej kobiety, która takiej wiedzy mi udzieliła, kiedy wystawiała mi rachunek za  miniony okres rozliczeniowy.

Nad ranem głos:

Spierają się o słowa, a nie robią.

Poniżej w zeszycie jest jakiś dziwny wpis którego nie mogę do końca odczytać:

– Teraz unowocześnili  wszystko. Tylko w lewo.

Wniosek oczywisty. Unowocześnili już swoje pojazdy. Teraz nie będą ulegać awariom, ale nie dlatego że coś w nich zmienili (spierają się o słowa, nie robią) mechanicznie oni zmienili oprogramowanie, słowa.

Oczywiście śnioną przygodę można snuć w nieskończoność. Pytając o nowe wątki, ale uważam, że mniej więcej już wiadomo, co  się wydarzyło w tamtym  miejscu w pobliżu Socorro. Tym bardziej że w kolejnym artykule będzie zaskakująco zbieżna relacja.

 

Jarosław Bzoma

Korekta przez: Radek Ziemic (2014-06-04)