Zasypiając nie miałem jakiegoś sprecyzowanego pomysłu na podróż, zatem spytałem ……………. czy Bóg jest mną ?

Wyspałem się, jak trzeba, i obudziłem po szóstej z gotową odpowiedzią:
-Namiot jest wielki, ale Słońce jeszcze większe!
No to klawo, myślę sobie. Na głupie pytanie odpowiedź też wcale sobie!
Pozostała jeszcze niecała godzina do wstania, może by tak jeszcze parę szczegółów?
Przecież wiem, że nie cały Bóg mieści się we mnie.
Musiałem zasnąć bo:
Wybrałem się na krótką wycieczkę do pobliskiego miasteczka. To niedaleko, czyli ze dwadzieścia kilometrów. Trochę się pokręcę, rzucę okiem tu i tam, nie będę się zapuszczał daleko, bo zaraz muszę wracać do domu (!). To miasteczko to Chorezm! (To samo, które wymieniono kilka nocy temu razem z imieniem proroka Daniela!).
To dziwne „miasteczko”, mam wrażenie, że jest prowincjonalne, ale jak się tak lepiej rozejrzeć, zajmuje trudny do ogarnięcia obszar. Już tu kiedyś byłem (!), może nawet kilka razy, ale dopiero teraz we śnie przypomniałem sobie o tym. Poprzednio wjeżdżałem jednak z innej strony, tamtędy, gdzie teraz jest głębia ekranu śnienia, przyjeżdżałem zawsze z prawej strony! (Inaczej nie potrafiłem!)
Idę w głąb ekranu, w stronę przystanku, po prawej stronie ulicy. Naprzeciw przystanku, po lewej stronie, widzę duży gmach. Wygląda trochę jak opera, a trochę jak rzymska budowla sakralna. Jedno zwraca moją uwagę – mimo że budynek jest dość wiekowy, to kolumny portyków nie są dokończone. Podciągnięto je do połowy wysokości i tak się wszystkie kończą. (Trochę podobnie jak we śnie o boskich Cyganach i ich domach, tyle tylko że te kolumny nie mają cech antropomorficznych Atlasów).
Trochę to nawet wygląda tak, jakby było wcześniej zaplanowane, ponieważ wszystkie kolumny są doprowadzone do tej samej wysokości. Ale chyba to nie był oryginalny zamysł architekta. Nie mam się kogo zapytać, a zresztą to nie jest jedyny dziwny budynek, jaki widzę.
W głębi ekranu śnienia, w kierunku, w którym prowadzi ulica, przy której jest przystanek, ale dużo dalej, widzę inne budynki. Ulica opada w dół i od budynków na horyzoncie oddziela mnie spore obniżenie terenu. Budynki w oddali są ogromne… ogromne! Oceniam je na jakiś kilometr wysokości (?!). Ten, który widzę naprzeciw przystanku, nie jest mały, ale tamte mimo swojego oddalenia i praw perspektywy kończą się na tej samej wysokości co ten obok mnie. Architektura jest bardzo różna. Każdy z ogromnych budynków ma jednak swój charakter. Jeden niezbyt mi się podoba, to kanciasty budynek o różnych wieżach, nazwałbym ten typ architektury nowoorientalnym.
Inne są ok, a przynajmniej nie budzą we mnie jakiejś dystrakcji. Są w guście, który dla Europejczyka jest naturalny.
Przypominam sobie, że to właśnie gdzieś tam, gdzie stoją te odległe budynki, byłem już wspomniane kilka razy. No ale dzisiaj nie ma szans na tak dalekie wycieczki, mam zbyt mało(!) czasu. (Sny często fundują nam zaskakująco przewrotne projekcje. Tę podróż sprowokowałem nieświadomie stwierdzeniem, że mam mało czasu do obudzenia. Sen zatem wyekspediował mnie w rejon Świadomości gdzie jest mało czasu czyli na poziom brahmaniczny 8, do Niebiańskiej Jerozolimy)
W pewnym momencie daleko, po lewej stronie, na dachu jednej z ogromnych budowli, moją uwagę zwracają maleńkie(-) postacie ludzkie chodzące po dachu. W pierwszej chwili pomyślałem, że to robotnicy budowlani, ale po kilku chwilach z przerażeniem widzę, że jedna osoba cofa się od krawędzi dachu, bierze rozbieg i skacze w dół. Po chwili robi to druga osoba, a potem następne.
O cholera, samobójcy!
Ku mojemu zaskoczeniu skoczkowie nie spadają w dół, tak jak powinny spadać swobodnie opadające ciała, ale ślizgają się po łuku, jakby trzymali się lin zaczepionych gdzieś wysoko w niebie. Lin nie widzę, ale wytrzeszczam oczy maksymalnie tak, że aż uruchomił się w mojej głowie zoom optyczny. Do czegoś są chyba jednak przyczepieni, chociaż tego nadal nie widzę, ale obojętnie, jak by to robili, jestem wstrząśnięty ich lekkomyślnością (!), to są przerażające wysokości, a takich przeciążeń chyba nie wytrzyma żadna lina czy mocowanie do niej.
Ten dziwny „sport” jest tu dość popularny, bo w powietrzu jest sporo takich „dyndających”! (Przypomina mi to wyprawę do świata położonego najbardziej na lewo(w astralu 3) i zawodów wahadła, tyle że tu nie widzę walczących ze sobą stron).
Obserwuję, jaki będzie finał tej nieodpowiedzialnej zabawy. Jest on dla mnie jeszcze bardziej zaskakujący.
Na samym dole ,na stojakach, poustawiano, w rzędach po kilkadziesiąt rowerów (Jednoślady/monocykle to okolica 8).
Opadający z dachów zręcznie lądują po kolei na tych rowerach, no i chyba odjeżdżają, ale tego już nie zobaczyłem, ponieważ zadzwonił budzik.
Po przeczytaniu powyższych informacji nietrudno domyślić się, że odwiedzony przeze mnie we śnie Chorezm to najstarsza wzniesiona ludzkimi siłami duchowymi lokalizacja w świecie pozazmysłowym. Kraina konstruktów wielkich religii instytucjonalnych (Monroe określił by je jako – focus 24, 25 i 26).
Monoteistyczny Zoroastrianizm jest jedną z najstarszych. Warto zwrócić uwagę na to, że mój 'ibbur nosi perskie imię Szirin, dlatego pojawił się w nazwie Niebiańskiego miasta Chorezm jakieś głębokie dziedzictwo, ciągłość tradycji 'ibbura.
Kolejne tradycje religijne, chcąc nie chcąc, skorzystały z tej najwyższej dostepnej świadomością ludzką lokalizacji i wystawiły tam swoje budowle, „nieba”, choćby takie jak Niebiańskie Jeruzalem (Teresy z Ávila) czy Niebiańska Szambala, Czyste krainy np.Dełaczien.
To dziwne miasto, chociaż nazywane przez każdego inaczej , np. D. Sugier relacjonuje, że w jego podróżach nazywano to miasto Galilejszuk, W Baśniach z tysiąca i jednej nocy opisane jest jako Miedziane Miasto, odwiedzają je wszyscy zaawansowani podróżnicy i mistycy.
Kiedy znajdziecie się Państwo kiedyś w jego murach, nieomylnie rozpoznacie, że to ono. Nie da się go pomylić z żadnym innym. To Miasto ma swoją lokalizację na ósmym, brahmanicznym poziomie Świadomości, 8/1. To poziom najwyższej ludzkiej wiedzy urojeniowej czyli Nigredo/Albedo 8/1. Kabaliści określają ten poziom jako urojoną sefirę Daat.
To rodzaj srebrnej matrycy która oddziela najwyższą ludzką świadomość od Świadomości Źródła . Daat/Dat (Daas/Das).

Jeżeli nie znacie Opowieści o Miedzianym Mieście, usiądźcie wygodnie i posłuchajcie.

W dawnych czasach, w minionych wiekach i latach żył w Damaszku syryjskim pewien
władca, kalif, który zwał się Abd al-Malik ibn Merwan. Siedział on pewnego dnia w
otoczeniu możnych swego państwa, wśród królów i sułtanów. Rozmowa zeszła na
opowiadania o dawnych narodach i zebrani wspominali podania o panu naszym Sulejmanie,
synu Dauda – pokój z nimi oboma – i mówili o tym wszystkim, co Allach Najwyższy mu dał:
potęgę i władzę nad ludźmi, dżinnami, ptakami, dzikimi zwierzętami oraz innymi
stworzeniami. I mówił król: „Słyszeliśmy od tych, którzy przed nami żyli, że Allach
Najwyższy i Sławiony nie dał żadnemu innemu człowiekowi tego, co dał panu naszemu
Sulejmanowi, tak iż osiągnął on to, czego nikt inny nigdy nie osiągnął. Uwięził on nawet w
dzbanach dżinny, maridy i szejtany, a otwory dzbanów pozalewał stopionym ołowiem i
odcisnął na nim swą pieczęć.”

Wówczas Talib ibn Sachl począł opowiadać:
Zdarzyło się kiedyś, że pewien mąż wsiadł wraz z grupą innych podróżnych na statek i
odpłynęli do kraju Hind. I nie przestawali tak płynąć, aż oto zerwał się przeciwny wiatr, który
pognał ich ku jakiemuś nieznanemu lądowi Allacha Najwyższego – a działo się to wśród
ciemności nocy. A kiedy wstał dzień, z jaskini owego lądu wyszli do podróżnych ludzie o
czarnej skórze i nagich ciałach. Sprawiali wrażenie dzikich zwierząt nie umiejących mówić,
gdyż nie rozumieli nic z tego, co do nich mówiono. Mieli wszakże króla, takiego samego jak
oni, i on jeden wśród nich znał język arabski. Skoro czarni ujrzeli statek i tych, którzy na nim
byli, ich król wyszedł w gronie swoich towarzyszy do podróżnych, pozdrowił ich i powitał,
po czym zapytał o ich religię. Gdy już podróżni powiadomili króla o swoich sprawach, on
rzekł do nich: „Nie obawiajcie się.” Kiedy zaś kapitan statku zapytał o religię owych
czarnych, okazało się, że każdy z nich wyznawał jedną wiarę z tych, które istniały dawniej,
przed islamem, zanim został posłany pan nasz Muhammad – niechaj go Allach błogosławi i
da mu zbawienie. Wówczas powiedzieli podróżni: „Nie pojmujemy tego, co mówisz, ani też
nie wiemy niczego o takiej religii.” Rzekł im wówczas król czarnych: „Przed wami nie dotarł
do nas jeszcze żaden z synów Adama.” To rzekłszy król ugościł ich, podając im mięso
ptactwa, dzikich zwierząt i ryb, gdyż prócz tego ludzie ci nie znali innego pożywienia.
Potem podróżni zeszli ze statku na ląd, aby obejrzeć sobie miasto.

I zobaczyli rybaka, który zapuścił w morze sieć, aby nałowić ryb. A gdy po pewnym czasie wyciągnął sieć, znajdował się w niej miedziany dzban, z otworem zalanym ołowiem i opatrzonym pieczęcią Sulejmana, syna Dauda – pokój z nimi.
Rybak wyjął dzban z sieci i rozbił go, a wtedy uleciał z niego niebieski dym, który wzbił się wysoko do nieba, podróżni zaś usłyszeli przeraźliwy głos mówiący: „Litości, litości, o proroku Allacha!” Później utworzyła się z owego dymu postać o straszliwym wyglądzie, której widok napełniał patrzących grozą, a głowa tej postaci sięgała szczytów gór.
Wkrótce jednak zjawa znikła. Co do podróżnych, to czuli się oni tak,
jakby im wydarto serca z piersi. Czarni natomiast w ogóle nie zwrócili na to uwagi. Kapitan
zwrócił się tedy do króla, pytając o to zjawisko, a w odpowiedzi usłyszał: „Wiedz, że był to
jeden z tych dżinnów, na które rozgniewał się Sulejman, syn Dauda. Uwięził on je w
dzbanach, pozalewał otwory ołowiem i wrzucił dzbany do morza. I kiedy teraz jakiś rybak
zarzuca w morze sieci, to najczęściej wyciąga te dzbany, a gdy je rozbija, wychodzą z nich
dżinny, które myślą, że Sulejman jeszcze żyje. Toteż chcąc okazać swą skruchę, każdy taki
dżinn woła: «Litości, litości, o proroku Allacha!»”

Słowa te wprawiły Władcę Wiernych Abd al-Malika ibn Merwana w zdumienie i
powiedział: „Chwała niech będzie Allachowi! Zaiste Sulejmanowi dana była wielka
władza.!” A wśród tych, którzy brali udział w owym zgromadzeniu, obecny był także an-
Nabigha az-Zubjani. Powiedział on: „To prawda, co nam Talib opowiedział, a dowodem jego
prawdomówności są słowa starożytnego mędrca:
Oto Sulejman, któremu Bóg takie przekazał słowa:
«Władaj i sprawy rozsądzaj, bowiem masz moc namiestnika.
Szanować masz posłusznego, co władzę twą uszanował,
A do więzienia masz wtrącić tego, co ciebie unika.”

Sulejman zamykał ich w dzbanach z miedzi i wrzucał do morza.” Spodobały się Władcy
Wiernych te słowa i rzekł: „Na Allacha, chciałbym ujrzeć któryś z tych dzbanów.” Rzekł mu
na to Talib ibn Sachl: „Możesz to osiągnąć, Władco Wiernych, nie opuszczając swego kraju.
Poślij tylko kogoś do twego brata Abd al-Aziza ibn Merwana, aby sprowadził ci je z krainy
Zachodu. Wystarczy bowiem, by twój brat napisał do Musy, aby ten wybrał się z krainy
Zachodu do owej góry, o której wspominałem, a dostarczy ci tyle dzbanów, ile zażądasz,
gdyż rubieże jego prowincji przylegają do tej góry.”

I Władca Wiernych uznał za słuszny jego pogląd i rzekł: „Abu Talibie, słuszność masz w
tym, co mówisz. Chcę zatem, żebyś to ty był moim wysłannikiem do Musy ben Nusajr w tej
sprawie. Otrzymasz biały sztandar i wszystko, czego zażądasz z majątku, zaszczytów i temu
podobnych, ja zaś będę się w tym czasie opiekował twoją rodziną.” Rzekł na to Talib:
„Bardzo chętnie, Władco Wiernych”, a kalif powiedział: „Ruszaj tedy z błogosławieństwem
Allacha Najwyższego i z Jego pomocą.” I rozkazał, aby napisano list do jego brata Abd al-
Aziza, namiestnika Egiptu, i drugi list do Musy, jego namiestnika w krainie Zachodu, z
rozkazem, by osobiście wyruszył na poszukiwanie Sulejmanowych dzbanów, pozostawiając
swego syna jako zastępcę do zarządzania krajem. W liście kalifa do Musy było też polecenie,
by zabrał ze sobą przewodników i nie szczędził pieniędzy, by wziął z sobą dostatecznie wielu
ludzi i nie próbował ociągać się lub szukać wykrętów. Potem zapieczętował oba pisma,
wręczył je Talibowi ibn Sachl i nakazał mu, by pośpieszał w drodze, unosząc nad głową
sztandary. Później kalif dał mu pieniądze, jeźdźców i pieszych, aby mu byli pomocą w
drodze, a wreszcie wyznaczył na potrzeby jego rodziny znaczne sumy pieniędzy.

I Abu Talib wyruszył w drogę, przemierzał ze swymi towarzyszami ziemie Syrii, aż wjechali do Egiptu.
Tu pospieszył mu na spotkanie emir tego kraju i przyjął Taliba u siebie, okazując mu przez
cały czas najwyższy szacunek. Później dał Talibowi przewodnika, by mu towarzyszył do
Górnego Egiptu i by go zawiódł do emira Musy ben Nusajr. A skoro doszła doń wieść o
przybyciu Taliba, Musa wyszedł mu naprzeciw, a gdy spotkał go, ucieszył się nim. Talib
podał mu pismo kalifa, a on wziął je, przeczytał i zrozumiawszy jego treść, dotknął nim swej
głowy, po czym rzekł: „Słyszę i jestem posłuszny Władcy Wiernych.” Następnie wyłożył
Talibowi swój pogląd, iż należałoby zebrać wielmożów jego kraju. A gdy się oni stawili,
Musa zasięgnął ich rady w sprawie, która została mu wyjawiona w piśmie, oni zaś odrzekli:
„Jeśli potrzebujesz kogoś, kto by ci wskazał drogę do owego miejsca, to trzeba, abyś
sprowadził szejcha Abd as-Samada ibn Abd al-Kuddus as-Samudi. Jest to bowiem mąż
światły, wiele podróżował i zna wszelkie stepy, pustynie i morza, zna mieszkańców i
osobliwości wszystkich ziem i krajów. Powinieneś go tedy sprowadzić, a on zawiedzie cię,
dokąd zechcesz.”
Rozkazał więc Musa przyprowadzić szejcha i spełniono jego polecenie. A był to wielki
starzec, osłabiony latami i pracą. Emir Musa pozdrowił go i ozwał się doń: „Szejchu Abd as-
Samad, oto pan nasz, Władca Wiernych Abd al-Malik ibn Merwan nakazał nam to a to. Ale ja
mało wiem o tym kraju, a powiedziano mi, że ty znasz te ziemie i drogi tam wiodące.

Czy chciałbyś spełnić życzenie Władcy Wiernych?” Rzekł na to starzec: „Wiedz, emirze, iż droga
tam wiodąca jest uciążliwa i długa, że prowadzi przez rozległe, bezludne ostępy, gdzie prawie
nie istnieją przetarte szlaki.” Musa zapytał: „Ile czasu zajmie przebycie tej drogi?” Odparł
starzec: „Dwóch lat i kilku miesięcy potrzeba, by dostać się tam, i tyleż, by przybyć z
powrotem. A na drodze tej pełno czyha niebezpieczeństw i strachów, dziwów i cudów. Lecz
ty walczysz z niewiernymi, a kraj nasz sąsiaduje z wrogami, tak że w czasie twej
nieobecności mogliby wystąpić przeciw nam chrześcijanie. Powinieneś więc pozostawić w
twoim królestwie kogoś, kto by nim zamiast ciebie zarządzał.” Wówczas Musa powiedział:
„Dobrze”, i mianował swym zastępcą swego syna Haruna, odebrał od niego przysięgę
wierności i nakazał wojsku, aby mu się nie sprzeciwiało i by go słuchało we wszystkim, co
im rozkaże. Wojsko zaś wysłuchało słów Musy i obiecało posłuszeństwo jego synowi. A
Harun był mężem o wielkiej odwadze, był wielkoduszny, prawy, dzielny i wytrwały.

I szejch Abd as-Samad wyjaśnił Musie, że do miejsca, z którego Władca Wiernych czegoś
potrzebuje, są cztery miesiące drogi, a znajduje się ono na brzegu morza, i że na całej
wiodącej tam drodze leżą jedno przy drugim osiedla, wśród nich zaś pełno jest zieleni i źródeł
wody. Na koniec szejch dodał: „Dzięki twemu błogosławieństwu, o namiestniku Władcy
Wiernych, Allach uczyni nam tę podróż łatwą.” Rzekł mu na to emir Musa: „Czy wiesz, czy
któryś z królów wkroczył już na tę ziemię przed nami?” Odparł: „Tak, o namiestniku Władcy
Wiernych, ziemia ta należała do króla Aleksandrii, Darana Rumijczyka.” Potem ruszyli w
drogę i wędrowali bez wytchnienia, aż przybyli w pobliże jakiegoś zamku. Wówczas szejch
powiedział: „Wstąpmy do tego zamku, gdyż jest on ostrzeżeniem dla tych, którzy pragną
pouczenia.” I ruszył naprzód emir Musa, a za nim szejch Abd as-Samad i świta, składająca się
z wybranych towarzyszy emira, i jechali tak, aż przybyli do wrót zamku i zobaczyli, że są
otwarte.
A zamek ów posiadał wysokie kolumny i stopnie wiodące od bramy w górę. Wśród stopni
tych były dwa szczególnie szerokie z kolorowego marmuru, któremu podobnego nikt nigdy
nie widział. Stropy wnętrz i ściany wykładane tu były złotem, srebrem i innymi cennymi
kruszcami, a nad wejściem widniała tablica z napisem greckim. Szejch Abd as-Samad
zapytał: „Czy przeczytać ten napis, o emirze?” Odparł emir: „Podejdź i przeczytaj go, i niech
ci Allach błogosławi. Nie udałaby nam się ta podróż, gdyby nie twoje błogosławieństwo.” I
szejch przeczytał napis, a były to takie wiersze:
Oto widzisz ludy mnogie, co stworzywszy sobie
Dobra, płaczą teraz po nich i toną w tęsknocie.
Zamek, w którym się znajdują dóbr wszelakich krocie,
Jest własnością panów, którzy spoczywają w grobie.
Śmierć zgładziła ich do szczętu niszczycielską siłą,
A to, co nagromadzili, w proch się obróciło.
Rzekłbyś, domy i siedziby swe wznosili po to,
By wypocząć w nich i wrócić tu, gdzie leżą oto.

I zapłakał emir Musa, aż prawie stracił przytomność, po czym powiedział: „Nie ma boga
prócz Allacha Żywego, Wiekuistego, którego trwanie nie ma końca.” To rzekłszy Musa
wszedł do zamku i oszołomiło go piękno jego budowy, i oglądał obrazy i posągi tam się
znajdujące. Aż wtem zobaczył wypisane także nad drugą bramą wiersze i powiedział:
„Podejdź tu, szejchu, i przeczytaj.” Podszedł tedy szejch i przeczytał wiersze, a były one
takie:
Iluż przebywało ludzi tu pod tymi kopułami
Dawno temu – i odeszli, i ślad wszelki zginął po nich.
Popatrz tylko, cne żywoty innych także czas roztrwonił
Przypadkami swymi, które wszystkim ludziom niesie w dani.
Wszelkim dobrem się dzielili, które zgromadzili sami.
I pozostawili radość, i zniknęli gdzieś w ustroni.
Jakiż ich otaczał zbytek, któż ucztował tak jak oni?
W grobie już nie pożywają, ale są dziś pozywani.

I znów gwałtownie zapłakał emir Musa, i świat pociemniał mu przed oczyma. Potem rzekł:
„Zaiste, zostaliśmy stworzeni do wielkich spraw.” I oglądali zamek, i przekonali się, że został
on opuszczony przez swych mieszkańców i nie było w nim żadnego żywego stworzenia.
Wszystkie dziedzińce i pomieszczenia, które ich otaczały, były puste i zaniedbane. Pośrodku
wznosiła się strzeliście ku niebu wysoka kopuła, a wokół niej znajdowało się czterysta
grobów. Emir Musa podszedł bliżej do owych mogił i ujrzał wśród nich grobowiec
zbudowany z marmuru, a na nim wyryte takie oto wiersze:
Ilem razy się wstrzymywał, ilem razy w drodze padał,
Ileż istot oglądałem najpiękniejszych i najgładszych,
Ileż w życiu się najadłem i napiłem jak się patrzy,
Ilem się narozkazywał, ilem razy też zabraniał,
Ile twierdz jest niedostępnych, które w życiu oblegałem,
By plądrować je i grabić, łupy biorąc z nich wspaniałe,
I pieśniarki wyśmienite uprowadzać bez wahania!
Ale przez mą nieświadomość w czynach tych przebrałem miarę,
By zachcianki zaspokajać, goniąc za tym, co przeminie.
Tedy bacz, młodzieńcze, na się, jedno życie masz jedynie,
Zanim śmierć nadejdzie, aby poić ciebie swym pucharem.
I przysypie ciebie ziemią, pustka cię ogarnie głucha
I pozbawień będziesz życia, i wyzioniesz wreszcie ducha.

I znowu zapłakał emir Musa i ci, którzy z nim byli. Potem emir zbliżył się do kopuły i
zobaczył, że miała ona ośmioro drzwi z sandałowego drzewa, a drzwi te były ozdobione
złotymi gwoździami i srebrnymi gwiazdami i wysadzane rozmaitymi drogimi kamieniami. Na
pierwszych drzwiach wypisane były te oto wiersze:
Wbrew mej woli porzuciłem to, com musiał rzucić.
Los, co włada śmiertelnymi, wyrok swój stanowi.
A sprzyjało śmiertelnemu szczęście człowiekowi,
Gdym jak lew drapieżny bronił zakazanych chuci.
Nic nie wstrzyma mnie i wyrzec nie chcę się ni kęska,
Gdy mam nań oskomę, choćbym zginąć miał w płomieniach,
Bo spotyka mnie zarówno zwycięstwo, jak klęska
Za zrządzeniem Boga mego i Pana stworzenia.
Jeśli śmierć mi jest pisana bliska, niedaleka,
Próżno chciałbym ją powstrzymać, bowiem śmierć nie zwleka.
Wojska, które zgromadziłem, zdałyby się na nic,
Nie pomogliby sąsiedzi ni przyjaciół wielu.
Moje życie, udręczone pogonią bez granic,
W cieniu śmierci przebiegało w smutkach i weselu.
Nim nastanie ranek, los ten innych ludzi dotknie.
Już tragarza i grabarza przywiedli ci oto.
W Dzień, gdy stawisz się, napotkasz Allacha samotnie,
Niosąc brzemię win i grzechów, co ci duszę gniotą.
Bodaj świat cię swym urokiem nigdy nie omamił.
Bacz, jak obszedł się z rodziną twą i sąsiadami.

Skoro emir Musa usłyszał te wiersze, zapłakał tak gwałtownie, że aż zemdlał. A kiedy się
ocknął z omdlenia, wszedł do kopuły i ujrzał grobowiec długi i straszliwie wyglądający, a na
nim tablicę z chińskiego żelaza. I zbliżył się do niej szejch Abd as-Samad, i odczytał wyryty
na niej taki oto napis: „W imię Allacha, który nie przemija i trwa poprzez wieki! W imię
Allacha, który nie zrodził z siebie nikogo i sam nie został zrodzony, któremu nikt nie jest
równy. W imię Allacha, Pana Potężnego i Wspaniałego, w imię Żywego, który nie umiera.”
Gdy szejch Abd as-Samad przeczytał to, co już zostało wspomniane, zauważył, iż na tablicy
tej był jeszcze inny napis: „O ty, który w to miejsce przybędziesz, niechaj służy ci za
ostrzeżenie to, czego zaznasz spośród zmienności losu i zdradliwości czasu. Nie daj się
zwieść doczesnemu światu z jego urokami, kłamstwami, ułudą i zwodniczym blaskiem. Świat
jest bowiem pochlebcą podstępnym i zdradzieckim, wszystko, co się na nim znajduje, jest
tylko dane do użytku, a Dawca może każdej chwili odebrać wszystko swemu dłużnikowi.
Świat jest niczym majaki śpiącego i senne marzenia śniącego albo jak miraże na pustyni,
które spragniony uważa za wodę, a tymczasem szejtan przystraja ów świat dla człowieka aż
do śmierci w fałszywe błyskotki. Oto jakie są przymioty świata; nie ufaj mu i nie skłaniaj się
ku niemu, gdyż oszuka on tego, kto na nim buduje i kto w swych sprawach zawierza mu.

Nie daj się schwytać w jego sieci i nie czepiaj się jego poły. Ja miałem niegdyś tysiąc gniadych
rumaków i pałac. Miałem tysiąc żon spośród cór królewskich, dziewic o krągłych piersiach
niczym księżyce, i zostałem obdarzony tysiącem synów podobnych zuchwałym lwom.
Przeżyłem tysiąc lat ze spokojnym sercem i radosną myślą. Zgromadziłem skarby tak wielkie,
jakich nie posiadał żaden król na ziemi, i wyobrażałem sobie, że moje szczęście trwać będzie
bez ustanku. Lecz zanim się spostrzegłem, przyszła do nas ta, która kładzie kres rozkoszom,
rozdziela związki, pustoszy osiedla, burzy domostwa i zabiera starych, młodych, dzieci,
ojców i matki.

Albowiem podczas gdy czuliśmy się pewni i spokojni w tym zamku, spadł na nas wyrok Pana Światów, Pana Niebios i Ziem, i dosięgło nas wezwanie Prawdy Oczywistej.
Tak tedy umierało każdego dnia dwóch spośród nas, aż odeszła w ten sposób liczna gromada.
A kiedy ujrzałem to zniszczenie, które wtargnęło do naszych siedzib i zadomowiło się u nas,
pogrążając nas w morzu śmierci, kazałem przyprowadzić pisarza i poleciłem mu, aby ułożył
te wiersze zawierające ostrzeżenia i napomnienia, a potem kazałem je wypisać rylcem na
wszystkich tych drzwiach, tablicach i grobowcach. Miałem też wojsko liczące tysiąc tysięcy
konnych, a byli to ludzie waleczni, z włóczniami, w zbrojach, z ostrymi mieczami i mocnymi
ramionami. Im to rozkazywałem, aby przywdziewali długie kolczugi, przypasywali ostre
miecze, chwytali mocne, groźne włócznie i dosiadali ognistych koni. A kiedy dosięgnął nas
wyrok Pana Światów, Pana Niebios i Ziem, rzekłem: «Żołnierze i wojownicy, czy potraficie
powstrzymać los, który nam zesłał Wszechpotężny Król?» Ale moje oddziały i drużyny nie
były w stanie uczynić tego i taką otrzymałem odpowiedź: «Jakże walczyć będziemy z Tym,
któremu nie zabroni wstępu żaden strażnik i który wchodzi do drzwi nie mających
odźwiernego?» Rzekłem im tedy: «Przynieście mi skarby!» A przechowywano te skarby w
tysiącu skarbców, z których każdy mieścił tysiąc kintarów czerwonego złota i tyleż białego
srebra, ponadto zaś różne rodzaje pereł i klejnotów takich, jakich nie posiadał żaden król na
ziemi. Moi ludzie spełnili rozkaz, a kiedy zgromadzili przede mną wszystkie te skarby,
zapytałem ich: «Czy jesteście w stanie ocalić mnie przy pomocy tych skarbów? Czy możecie
kupić mi za nie choć jeden dzień życia?» Ale oni nie mogli tego uczynić. Poddali się więc
zrządzeniom losu i przeznaczenia, a i ja podporządkowałem się woli Allacha i znosiłem mój
los i przeznaczenie, aż zabrał On moją duszę i z Jego woli ułożono mnie w grobowcu. A
jeślibyś pragnął poznać moje imię, to jestem Kusz, syn Szaddada, wnuk Aada Starszego. Poza
tym były na owej tablicy wypisane jeszcze takie oto wiersze:
Skoro wspomnisz, gdy czas już mnie ze świata zmiecie,
Miną dni i zdarzenia w przeszłość się przetoczą,
Wiedz, że jestem Ibn Szaddad, co władał ochoczo
Śmiertelnymi i ziemią, każdym miejscem w,świecie.
Lwie drużyny mi były powolne bez miary
I Syria od Egiptu aż do ziem Adnanu.
Byłem w mocy poniżać jej królów i panów,
A ludzie się lękali mej władzy i kary.
Plemiona, wojowników widzę w swoich rękach,
Widzę kraj i lud jego, który się mnie lęka.
Gdy konia dosiadałem, tom widział swe armie,
Tysiąc tysięcy jeźdźców na rączych rumakach.
Ogromny zgromadziłem majątek, by wsparł mnie,
Gdyby czas zechciał ze mnie uczynić biedaka.
I całym mym majątkiem pragnąłem zapłacić,
By dusza ma nieprędko opuściła ciało.
Lecz Bóg chciał, bym go jeno słuchał duszą całą.
I otom sam dziś w grobie, z dala od mych braci!
Przyszła do mnie śmierć, która śmiertelnych poraża,
I spośród możnych wszedłem do maluczkich grona.
I zdarzyło się wszystko to, co się przydarza.
Zakładnikiem się stałem, bom w występkach skonał.
Przeto ceń sobie wielce zdrowie, co ci sprzyja,
I drogi nieszczęść wszelkich zaprawdę omijaj.

I rozpłakał się emir Musa na widok tego ogromnego cmentarza, tak że aż zemdlał. A gdy
potem zwiedzali wszystkie zakątki zamku i oglądali jego komnaty i ogrody, ujrzeli wtem stół
marmurowy wsparty na czterech nogach, a na nim napis: „Przy tym stole biesiadowało tysiąc
jednookich królów i tysiąc królów o zdrowych oczach, a wszyscy oni opuścili już świat
doczesny przenosząc się do grobów i mogił.” Emir Musa zapisał sobie to wszystko, a potem
opuścił zamek, nie zabrawszy stamtąd niczego poza owym stołem. Cała gromada ruszyła tedy
dalej, a szejch Abd as-Samad prowadził ich, wskazując drogę, i szli przez cały ten dzień, a
także przez dzień drugi i trzeci. Wreszcie dotarli do wysokiego wzgórza, a gdy mu się
przyjrzeli z bliska, zobaczyli tam jeźdźca, całego z miedzi. Dzierżył on włócznię zakończoną
szerokim, lśniącym ostrzem, oślepiającym wzrok patrzących, a na ostrzu był napis: „O ty,
który do mnie przybywasz, jeśli nie znasz drogi do Miedzianego Miasta, potrzyj dłoń rycerza.
Wówczas rycerz pocznie się obracać, a następnie znów znieruchomieje. Wtedy obierz
kierunek, który wyznaczy ci jego wzrok, nie lękaj się i nie trap, tylko podążaj tą drogą, a
zaprowadzi cię ona do Miedzianego Miasta.”

Kiedy emir Musa potarł dłoń miedzianego rycerza, ów począł obracać się niczym
oślepiająca błyskawica, a potem znieruchomiał, patrząc w inną stronę niż ta, w której się
znajdowali ludzie Musy. Wobec tego zwrócili się w tamtym kierunku i ruszyli przed siebie –
a była to właściwa droga. I podróżowali tak dniem i nocą, i przemierzyli rozległy kraj. A
pewnego dnia w czasie tej podróży ujrzeli nagle kolumnę z czarnego kamienia, w której aż po
ramiona tkwiła jakaś ludzka postać. Miała ona dwa olbrzymie skrzydła i czworo ramion –
dwa z nich zakończone dłońmi jak u człowieka, a dwa przypominające wyglądem lwie łapy z
pazurami. Na głowie miała ta postać włosy niczym końskie ogony, miała też dwoje oczu
niczym rozżarzone węgle, a do tego jeszcze trzecie na czole, niby oko pantery, z którego
sypały się iskry. Sama zaś postać była czarna, prostowała i wyciągała się wysoko w górę, i
wykrzykiwała: „Chwała Panu memu za to, że mnie tak ciężko doświadczył i zesłał na mnie tę
bolesną karę, która trwać będzie aż do Dnia Zmartwychwstania!” Skoro wędrowcy ujrzeli tę
wołającą postać, opuścił ich rozsądek i oniemieli ze zdziwienia, a gdy z bliska zauważyli jej
wygląd, rzucili się do ucieczki.

Emir Musa spytał szejcha Abd as-Samada: „Cóż to jest?” Tamten odparł: „Nie wiem, co to
takiego.” Rzekł tedy emir Musa: „Zbliż się do niego i spytaj go o jego sprawy, a być może,
wyjaśni ci to wszystko.” Powiedział na to szejch Abd as-Samad: „Niech Allach ma cię,
emirze, w swej opiece! Przecież my się go boimy!” Rzekł emir: „Nie lękajcie się, gdyż
kolumna, w której on tkwi, trzyma go z dala od was i od wszystkich innych.” Podszedł zatem
szejch Abd as-Samad i zapytał: „Ej ty, jak się nazywasz, co tu robisz i skąd się tu wziąłeś w
tym położeniu?” A tamten odpowiedział: „Wiedz, że jestem ifritem spośród dżinnów, a na
imię mam Dahisz ibn al-Amasz. Zostałem tu uwięziony przez Najwyższą Potęgę i przykuty
przez Wszechmoc, a znosić będę mą karę, dopokąd Allach Wielki i Mocny zechcę.” Rzekł
emir Musa: „Szejchu Abd as-Samadzie, zapytaj go, dlaczego został uwięziony w tej
kolumnie?”

I szejch zadał to pytanie, a ifrit zaczął mówić:
Opowieść moja jest dziwna, a oto ona: Jeden z synów Ibisa miał podobiznę bożka,
wykonaną z czerwonego krwawnika, a moim zadaniem było pełnić przy niej straż. Bożka
tego czcił jeden spośród królów morza, posiadający wielką moc i potężną władzę – do jego
rozkazów były tysiące żołnierzy spośród dżinnów, wyciągających przed nim miecze i
spieszących na jego wezwanie w chwilach zagrażającego niebezpieczeństwa. Ja zaś byłem
naczelnikiem owych dżinnów, poddanych wspomnianemu królowi, i mnie były one
posłuszne, postępując według moich poleceń. Lecz wszyscy oni byli zbuntowani przeciw
Sulejmanowi, synowi Dauda – pokój z nimi! A ja miałem zwyczaj wchodzenia do brzucha
owego bożka, kiedy wydawałem dżinnom – żołnierzom polecenia lub zakazy. A córka owego
króla darzyła bożka miłością i często padała przed nim na twarz, wiele się doń modliła i
gorliwie go czciła. Była ona najpiękniejsza pośród ludzi jej czasów, posiadała wspaniałą
urodę, piękność, powab i wdzięk. I opisałem ją kiedyś Sulejmanowi – pokój z nim – a on
posłał do jej ojca posłańca, który przekazał mu te słowa: „Oddaj mi twoją córkę za żonę,
rozbij bożka z krwawnika i wyznaj, że nie ma boga prócz Allacha i że Sulejman jest Jego
prorokiem. Gdy to uczynisz, dzielić będziemy wspólnie i dobro, i zło. Jeśli zaś nie
przystaniesz na moją prośbę, wyruszę przeciw tobie z wojskiem, któremu nie zdołasz stawić
oporu, a wtedy przygotuj się na sąd przed Allachem i przywdziej dżilbab, stosowny na
godzinę śmierci. Zaprawdę bowiem przybędę do ciebie z wojskiem, które wypełni bezkresną
równinę i przeniesie cię do przeszłości, której już nikt nie wskrzesi.”

A kiedy wysłannik Sulejmana – pokój z nim – przybył do króla, ów stał się wyniosły i
butny, a serce jego napełniły pycha i duma. I król zapytał swoich wezyrów: „Co powiecie mi
o Sulejmanie, synu Dauda? Przysłał on bowiem do mnie poselstwo żądając, abym mu oddał
mą córkę za żonę, a ponadto, abym rozbił mego bożka z krwawnika, a przyjął jego religię.”
Odrzekli doradcy: „Królu potężny, czyż Sulejman będzie w stanie tak z tobą postąpić, kiedy
przecież ty przebywasz pośrodku tego ogromnego morza? A jeśliby nawet wyruszył z
wojskiem na ciebie, to nie będzie mógł nic przeciw tobie zdziałać, gdyż po twojej stronie
walczyć będą maridy spośród dżinnów. A gdy do tego wezwiesz przeciw nim pomocy twego
bożka, któremu oddajesz cześć, on wesprze cię i da ci zwycięstwo. Słuszną byłoby tedy
rzeczą zasięgnąć co do tego rady twego pana – przy czym mieli tu na myśli bożka z
czerwonego krwawnika – i posłuchać, jaka będzie jego odpowiedź. Jeśli doradzi ci, abyś z
Sulejmanem walczył, to z nim walcz, a jeśli odradzi, to nie walcz.” Król wstał w tej samej
chwili i minucie i poszedł do swego bożka, a złożywszy mu ofiarne dary i zabiwszy zwierzęta
ofiarne, padł na kolana i płacząc wypowiedział takie oto wiersze:
Wiem, o panie, że wielka moc cię opromienia,
Lecz Sulejman zapragnął twojego zniszczenia.
Dopomóż mi w zwycięstwie nad wrogiem, o panie,
Rozkazuj – dla mnie prawem jest twe rozkazanie.

Ja zaś – opowiadał dalej ifrit, tkwiący do ramion w kolumnie, zwracając się do szejcha
Abd as-Samada oraz do tych, którzy wokół niego stali – wszedłem do brzucha bożka, czyniąc
tak wskutek mego szaleństwa i braku rozumu i lekceważąc sobie sprawy Sulejmana, po czym
zacząłem wygłaszać takie oto wiersze:
Co do mnie, żadnej przed nim nie czuję obawy,
Bowiem dobrze poznałem wszystkie świata sprawy.
Gdyby wojny chciał ze mną, niechaj ją rozpocznie,
A podpełznę i duszę wydrę mu niezwłocznie!

Skoro król usłyszał moją odpowiedź, pokrzepiło się jego serce i postanowił wyruszyć na
wojnę i walczyć z Sulejmanem, prorokiem Allacha – pokój z nim. Przywołał więc wysłannika
Sulejmana, kazał wychłostać go boleśnie rózgami i dał mu obelżywą odpowiedź. Potem
odesłał go do Sulejmana wygrażając mu i polecając, aby przekazał takie poselstwo: „Dusza
twoja podszepnęła ci próżne marzenia! Czy groźby twoje są udawaniem? Albo może nie
jesteś w ogóle w stanie do mnie przybyć? W takim razie ja przybędę do ciebie.” Wysłannik
powrócił do Sulejmana i powiadomił go o wszystkim, co go spotkało i czego doświadczył. A
kiedy prorok Allacha, Sulejman, wysłuchał tego, zapłonął straszliwym gniewem i powziął
natychmiast postanowienie w tej sprawie. Uzbroił i przygotował do walki swe wojska spośród
dżinnów, ludzi, dzikich zwierząt i ptaków, i wszystkich poruszających się istot. Rozkazał też
swemu wezyrowi ad-Dimirjatowi, królowi dżinnów, aby zebrał zewsząd swoje wojska
maridów i wezyr zgromadził sześćset tysięcy razy po tysiąc szejtanów. Poza tym rozkazał
Sulejman Asafowi ben Barachija, aby i on zebrał swe wojska składające się z ludzi, a liczba
tych wojsk wynosiła tysiąc tysięcy lub więcej. Wszystkich wojowników wyposażył Sulejman
w oręż i zbroje, po czym wraz z całą armią ludzi i dżinnów poleciał na swym cudownym
kobiercu, podczas gdy ptaki frunęły unosząc się nad jego głową, a dzikie zwierzęta pędziły po
ziemi pod kobiercem. I leciał tak, aż wylądował na morskim brzegu, należącym do naszego
króla, otoczył jego wyspę i zapełnił wojskiem wszystką ziemię.

Kiedy prorok Allacha, Sulejman – pokój z nim – wylądował ze swymi wojskami u
brzegów wyspy naszego króla, wysłał doń poselstwo i kazał mu powiedzieć: „Oto przybyłem
do ciebie! Odwróć tedy grożące ci niebezpieczeństwo, a jeśli nie potrafisz tego uczynić,
poddaj się moim rozkazom i uznaj we mnie proroka. Zniszcz twego bożka i oddawaj cześć
Jedynemu Bogu, a ponadto uczyń twą córkę moją prawowitą żoną i mów wraz z całym twym
ludem: «Wyznaję, że nie ma boga prócz Allacha i wyznaję, że Sulejman jest prorokiem
Allacha.» Jeśli to wypowiesz, zostanie ci zapewnione bezpieczeństwo i pokój. Lecz jeśli się
sprzeciwisz, daremnie będziesz próbował odeprzeć na tej wyspie moje natarcie. Wiedz
bowiem, że Allach Sławiony i Mocny nakazał wiatrowi, aby mi był posłuszny. Tak więc
mogę zażądać od niego, aby mnie zaniósł do ciebie na mym kobiercu, a wtedy uczynię cię
ostrzeżeniem i odstraszającym przykładem dla innych.”

I przybył do naszego króla ów wysłannik, i przekazał mu poselstwo proroka Allacha,
Sulejmana – pokój z nim. I odpowiedział mu król: „To, czego ode mnie żąda twój pan, nigdy
stać się nie może. Powiadom go tedy, że wyjdę do niego na pole walki.” Wówczas wysłannik
powrócił do Sulejmana i przekazał mu odpowiedź, a nasz król rozesłał gońców do
mieszkańców swego kraju i przywołał do siebie wszystkie dżinny, które miał do swoich
rozkazów – a było ich tysiąc tysięcy – i przyłączył do nich jeszcze maridy i szejtany,
zamieszkujące wyspy mórz i wierzchołki gór. Potem wyposażył swą armię w oręż – otworzył
zbrojownie i rozdzielił wszystko, co tam było, pomiędzy swych wojowników. Co się zaś
tyczy proroka Allacha, Sulejmana, to ustawił on swoje wojska w szeregach i nakazał dzikim
zwierzętom, aby podzieliły się i utworzyły dwa skrzydła, po prawej i lewej oddziałów ludzi.
Ptakom nakazał, aby pozostały na wyspie, i polecił im, aby w czasie natarcia wyłupywały
przeciwnikom oczy swymi dziobami i aby ich biły skrzydłami po twarzach. A dzikie
zwierzęta otrzymały rozkaz, aby rzucały się na konie wrogów i rozszarpywały je. Zwierzęta
powiedziały: „Słyszymy i jesteśmy posłuszne Allachowi i tobie, proroku Allacha.”
Później rozkazał Sulejman, prorok Allacha, by ustawiono mu tron z marmuru, wysadzany
drogimi kamieniami i wykładany płytkami z czerwonego złota, i polecił stanąć swemu
wezyrowi Asafowi po swej prawicy, wezyrowi ad-Dimirjatowi zaś po lewicy. Podobnie
ustawił królów ludzi po prawej stronie, a królów dżinnów po lewej, dzikie zwierzęta zaś,
żmije i węże zajęły miejsce przed nim. W takim szyku ruszyła cała ta rzesza do natarcia i
walczyli z nami na rozległym polu przez dwa dni. Trzeciego dnia spadło na nas nieszczęście i
wyrok Allacha Najwyższego został na nas wykonany.

Z pierwszym natarciem na Sulejmana ruszyłem ja ze swymi wojskami. I zawołałem do
moich towarzyszy: „Pozostańcie na waszych miejscach, a ja wyjdę do nich sam i wyzwę do
walki ad-Dimirjata!” A oto i on już wystąpił, podobny potężnej górze, a otaczały go
płomienie i buchał z niego dym. Przypędził do mnie i rzucił we mnie kilka pocisków ognia, i
jego ogień okazał się silniejszy od mego. Dimirjat wydał więc tak potężny okrzyk, iż wydało
mi się, że niebo spadło na mnie, a od jego głosu zadrżały góry. Potem wydał on swoim
towarzyszom rozkaz i natarli na nas ławą, a my przypuściliśmy atak do nich. Ludzie krzyczeli
na ludzi, wybuchały ognie i unosił się dym, a serca prawie pękały. Wojna stała się
powszechna. Ptaki walczyły w powietrzu, dzikie zwierzęta na ziemi, a ja walczyłem z ad-
Dimirjatem, aż zmęczyliśmy się obydwaj, lecz ja byłem słabszy. Wreszcie opuścili mnie moi
towarzysze i moi żołnierze i wszystkie moje oddziały rzuciły się do ucieczki.

Wówczas prorok Allacha, Sulejman, krzyknął; „Bierzcie tego tyrana, tego przeklętego,
podłego i godnego pogardy!” Ale jeszcze walczyli ludzie przeciw ludziom, a dżinny przeciw
dżinnom. W końcu jednak nasz król został pokonany i staliśmy się wszyscy zdobyczą
Sulejmana. Jego armie zaatakowały bowiem nasze wojska, mając po prawej i lewej dzikie
zwierzęta, podczas gdy ptaki krążyły ponad naszymi głowami, wyłupując ludziom oczy już to
szponami, już to dziobami, a skrzydłami bijąc ludzi po twarzach. Dzikie zwierzęta natomiast
kąsały konie i rozszarpywały ludzi tak, iż wreszcie większość naszych wojowników leżała na
ziemi, niczym pnie ściętych palm. Co się zaś tyczy mnie, to wymknąłem się z rąk ad-
Dimirjata, lecz on ścigał mnie przez trzy miesiące, aż mnie dopadł i uczynił ze mną to, co
widzicie.
Kiedy już dżinn, uwięziony w kolumnie, opowiedział ludziom emira Musy swoją historię
od początku aż do chwili uwięzienia, zapytali go oni: „Gdzie jest droga wiodąca do
Miedzianego Miasta?” I wskazał im drogę, i okazało się, że dzieliło ich od miasta
dwadzieścia pięć bram, lecz żadna nie była widoczna i nie można było zauważyć nawet jej
zarysów, mury zaś wyglądały niczym lita skała lub żelazo, które odlano z jednej formy.
Zsiedli tedy z koni jeźdźcy, zsiadł emir Musa, a także szejch Abd as-Samad i wytężali wzrok,
aby zobaczyć jakąś bramę lub chociaż znaleźć do niej drogę, ale nie udało im się to. Rzekł
wówczas emir Musa: „Talibie, jakiego użyć sposobu, aby wejść do tego miasta? Musimy
przecież koniecznie znaleźć jakąś bramę, by przez nią wejść!” Rzekł na to Talib: „Niech
Allach obdarzy szczęściem emira! Niechby emir zarządził tu postój na dwa lub trzy dni, a
wtedy z woli Allacha Najwyższego znajdziemy sposób, by dotrzeć do tego miasta i wejść do
środka.”
Wtedy emir Musa rozkazał jednemu ze swoich młodych służących, aby na wielbłądzie
objechał miasto wokół, sądząc, że może natknie się na ślad bramy lub chociaż znajdzie jakiś
niższy odcinek muru od tego, przy którym rozbili obóz. Dosiadł tedy ów służący swego
wierzchowca i jechał dookoła miasta przez dwa dni i dwie noce, kłusując szybko i nie
odpoczywając po drodze. A kiedy nastał dzień trzeci, dotarł znów do swoich towarzyszy,
oszołomiony wielkością obwodu miasta i dużym jego wzniesieniem, i rzekł: „O emirze,
najlżej dostępne jest to miasto z tego miejsca, gdzie rozbiliśmy nasz obóz.” Wówczas zabrał
emir Musa ze sobą Taliba ibn Sachl i szejcha Abd as-Samada i zaczęli wspinać się na górę,
położoną naprzeciw miasta i przewyższającą je. A kiedy już stali na szczycie góry, ujrzeli
miasto tak wielkie i wspaniałe, że wspanialszego nie widziały oczy. Pałace były tam wysokie,
kopuły lśniące, domy jak gdyby pełne ludzi, oszałamiające ogrody, w których płynęły
strumienie i rosły drzewa pełne dojrzałych owoców. Był to gród o bramach niedostępnych,
lecz opuszczony i wymarły, nie rozlegał się w nim żaden głos i nie było w nim żywego
człowieka. Tylko sowy pohukiwały we wszystkich zakątkach, a ptaki drapieżne krążyły nad
dziedzińcami, na drogach i ulicach zaś krakały stada kruków, opłakując ludzi, którzy tam
kiedyś żyli.
I przystanął emir Musa, użalając się nad brakiem jakichkolwiek ludzi w tym mieście i nad
tym, że zostało ono opuszczone przez mieszkańców i wszystek lud. I rzekł: „Chwała niech
będzie Temu, który nie podlega zmienności czasu, który w swej Wszechmocy stworzył
świat.” I gdy tak emir Musa sławił Allacha Wielkiego i Mocnego, skierował przypadkowo
swój wzrok w inną stronę i ujrzał siedem tablic z białego marmuru jaśniejących w dali.
Podszedł tedy bliżej i zauważył, że owe tablice pokryte są napisami. Rozkazał wówczas
szejchowi Abd as-Samadowi, by te napisy odczytał, a ów wysunął się do przodu, obejrzał je
dokładnie i odczytał. A jak się okazało, były to wskazania, pouczenia i ostrzeżenia dla ludzi
obdarzonych roztropnym umysłem.
Na pierwszej tablicy napisano pismem greckim: „O synu człowieczy, dlaczego nie możesz pojąć tego, co cię czeka? Wszystkie lata twego życia kazały ci o tym zapomnieć.
Czyż nie wiesz, że twój kielich śmierci już się wypełnił i wkrótce będziesz go musiał wychylić? Zastanów się więc nad sobą, zanim twe ciało zostanie złożone w grobie. Gdzież są ci, którzy niegdyś tym krajem władali, którzy wydawali rozkazy wojskom i zagrażali sługom Allacha? Przyszła do nich – na Allacha – ta, która każe zamilknąć weselu, rozdziela związki i czyni spustoszenie w ludnych miejscach. Ona to zabrała ich z obszernych pałaców i przeniosła ich do ciasnych grobów.” A poniżej były na tej tablicy napisane takie oto wiersze:
Gdzie przebywają królowie i gdzie są mieszkańcy ziemi?
Już opuścili siedziby, domostwa swoje i sławę.
I za to, co tu zdziałali, są dziś grobowym zastawem,
I rozkładowi podlegli, i są już unicestwieni.
A gdzież te wojska waleczne, co w ogień bitew się rwały?
Gdzież to, co z ziemi zbierali? Co z ich dobytku i chwały?
Boży dosięgnął ich wyrok i poszli w drogę odległą.
Ani majątek ich zbawił, ani schronienie ustrzegło.

Emira Musę oszołomiły napisy i wiersze, a po policzkach potoczyły mu się łzy i rzekł: „Na
Allacha, zaiste, wyrzeczenie się dóbr i uciech tego świata pozwala oczekiwać najwyższej
nagrody i jest ono najwyższą mądrością!” Zaraz też kazał przynieść inkaust i papier i odpisał
to, co było na pierwszej tablicy.
Potem emir zbliżył się do tablicy drugiej i zobaczył wyryte na niej te słowa: „O synu
człowieczy, jakże mogłeś się mylić co do spraw wieczności? Jak mogłeś zapomnieć, że kres
twój nadejść może w każdej chwili? Czyż nie wiedziałeś, że świat doczesny jest przybytkiem
przemijania i nikt tu nie znajdzie wiecznego trwania? A przecież patrzysz tylko na świat
doczesny i trzymasz się go kurczowo! Gdzież są królowie, którzy niegdyś żyli w Iraku i
władali dalekimi krajami? Gdzież są ci, którzy zaludniali Isfahan i krainy Chorasanu?
Wezwał ich głos zwiastuna śmierci, a oni odpowiedzieli na jego wezwanie. Skinął na nich
zwiastun zagłady, a oni poszli za nim. I na nic im się wtedy nie zdało to, co zbudowali i co
wznieśli, jak też nie ochroniło ich to, co zdobyli i co zgromadzili.” A poniżej były na tablicy
napisane te oto wiersze:
Gdzież dziś są ci, co wznosili piękne pałace na świecie?
Podobnych im byś nie znalazł na całej szerokiej ziemi.
Zbierali wojska z obawy przed poniżeniem, a przecie
Z woli Allacha, za Jego zrządzeniem są poniżeni.
Gdzież są dziś Chosroesowie wraz z niewzruszoną swą siłą?
Zniknęli zewsząd bez śladu, jakby ich nigdy nie było.

I zapłakał emir Musa, po czym rzekł: „Na Allacha, zostaliśmy stworzeni dla wielkich
spraw.” Potem odpisał sobie to, co było wyryte na tej tablicy, i zbliżył się do tablicy trzeciej,
a na niej napisane było: „O synu człowieczy, pogrążony jesteś w miłości tego świata, lecz nie
przestrzegasz przykazań twego Pana. Każdego dnia upływa jeden dzień twojego życia, a ty
jesteś z tego zadowolony i cieszysz się tym w duszy twojej. A powinieneś zbierać zapasy na
Dzień Rozrachunku i sposobić się do zdania sprawy przed Panem sług swych.” A u dołu
tablicy widniały takie oto wiersze:
Gdzież są ci, co zaludniali przed latami ziemie całe
Sind i Hind, tak srodzy wielce, z mocy dumni, pełni sławy?
Ci, co Zandżów i Etiopów podbić mogli na swą chwałę,
W Nubii bunty wszelkie zgnietli – wyczyn to był wielce krwawy ?
Nie oczekuj, że się dowiesz, co w ich grobach tu się mieści,
Bo nie spotkasz ludzi, co by mogli przynieść od nich wieści.
Bowiem ich dosięgły losu nieszczęsnego złe wyroki,
Nie ustrzegli się, choć zamek był warowny i wysoki.

I emir Musa zapłakał gwałtownie, po czym zbliżył się do czwartej tablicy i ujrzał u góry
takie napisy: „Synu człowieczy, jakże długo ma ci twój Pan okazywać jeszcze cierpliwość,
gdy ty nurzasz się codziennie w morzu lekkomyślności? Czy zostało ci może objawione, że
nie umrzesz? O synu człowieczy, nie daj się omamić zwodniczej grze dni, nocy i godzin.
Wiedz, że śmierć czyha na ciebie i gotowa jest wskoczyć ci na ramiona. Nie mija ani jeden
dzień, aby śmierć nie mówiła ci dzień dobry rano, a dobry wieczór wieczorem. Strzeż się tedy
zaskoczenia przez nią i bądź na nią przygotowany. Spotka cię to samo, co mnie:
zaprzepaścisz całe twoje życie i roztrwonisz wszystkie godziny radości. Posłuchaj zatem
moich słów i zaufaj Panu panów. Świat doczesny nie jest trwały, jest on podobny do pajęczej
sieci.” A u dołu tablicy ujrzał emir Musa napisane takie oto wiersze:
Gdzież jest ten, co podwaliny kładł głębokie pod pałace,
Po czym wznosił je, podjąwszy budowania wzniosłą pracę?
Gdzież mieszkańcy tych warowni, co je kiedyś zaludniali?
Wszyscy odejść stąd musieli i przepadli gdzieś w oddali.
Stali się zastawem w grobach do dnia, gdyż za sprawą Pana
Każda tajemnica będzie wielkiej próbie poddawana.
Nic nie pozostanie, jeno Allach, Sędzia ponad Sędzie,
Czcią najwyższą obdarzony jako był, tak też i będzie.

I zapłakał emir Musa i zapisał sobie to wszystko. Potem zszedł z góry i cały doczesny
świat stanął mu przed oczyma. A po powrocie do swych żołnierzy pozostał z nimi przez ten
dzień w tym samym miejscu, obmyślając sposób wejścia do miasta. I zwrócił się emir Musa o
radę do Taliba ibn Sachl i innych swych zaufanych, których miał przy sobie: „Jakiż istnieje
sposób wejścia do tego miasta tak, abyśmy mogli popatrzeć na jego cuda? A nie jest przecież
wykluczone, że w nim moglibyśmy znaleźć coś, przez co zyskalibyśmy przychylność Władcy
Wiernych!” Talib ibn Sachl odrzekł: „Niech Allach obdarzy emira trwałym szczęściem!
Zrobimy drabinę i wejdziemy po niej na górę. W ten sposób dotrzemy może do bramy od
wewnątrz.” Rzekł na to emir: „I mnie to przyszło do głowy. To jest najlepszy pomysł.”
Potem emir wezwał cieśli i kowali i rozkazał im, aby przygotowali drzewa i zrobili drabinę
obitą żelazną blachą. Rzemieślnicy wykonali tę pracę ze znawstwem, a spędzili nad tym
pełny miesiąc. Gdy następnie ustawiono drabinę pionowo i oparto ją o mur, sięgała ona
dokładnie do jego krawędzi, jak gdyby już dawno sporządzono ją w tym celu. Zadziwiło to
emira i powiedział: „Niechaj was Allach błogosławi! Można by było sądzić, że zdjęliście
miarę z muru, tak doskonałe jest wasze dzieło!” Później emir Musa zapytał swych ludzi:
„Który z was wejdzie po tej drabinie na mur, a potem przejdzie po Jego krawędzi i dokona
tego, że dostanie się do miasta, aby zobaczyć, co tam się dzieje? Trzeba też, aby nam dał
znać, w jaki sposób otworzyć można bramę.” Ozwał się na to jeden z zebranych: „Ja wejdę na
mur, emirze, i zejdę potem na dół, aby wam bramę otworzyć.” Rzekł mu emir Musa:
„Wchodź i niech ci Allach błogosławi.”
I człowiek ów wspinał się po drabinie, aż stanął na jej szczycie. Wtedy wyprostował się,
wbił wzrok w miasto, klasnął w dłonie i krzyknął tak głośno, jak tylko mógł: „O piękności!”
Potem skoczył z góry do miasta i zmienił się tam w bezkształtną masę. Emir Musa ujrzawszy
to powiedział: „Tak postąpił człowiek rozsądny, jakże tedy postąpiłby głupi? Jeśliby wszyscy
nasi towarzysze uczynili tak samo, żaden z nich nie pozostałby przy życiu. A wtedy nie
bylibyśmy w stanie przeprowadzić naszego zamiaru ani też wykonać polecenia Władcy
Wiernych. Gotujcie się do drogi. Nie chcemy mieć z tym miastem więcej nic wspólnego,”
Lecz jeden z ludzi rzekł: „Może któryś inny będzie bardziej opanowany od tego pierwszego?”
Wobec tego wspiął się na mur drugi mąż, a potem trzeci, czwarty i piąty, i coraz to inni
wspinali się po drabinie na mur, jeden za drugim, aż zginęło dwunastu mężów, gdyż wszyscy
postępowali tak samo jak ów pierwszy. Rzekł wówczas szejch Abd as-Samad: „Tylko ja
jeden mogę wykonać to zadanie, gdyż doświadczony nie postępuje tak jak niedoświadczony!”

Na to odpowiedział emir Musa: „Nie czyń tego! Zresztą ja nie pozwolę ci wejść na ten mur,
gdybyś bowiem zginął, skażesz tym samym nas wszystkich na śmierć i nikt z nas nie
pozostanie przy życiu. Ty przecież jesteś naszym przewodnikiem.” Odpowiedział na to szejch
Abd as-Samad: „Być może dzieło to spełnione zostanie z woli Allacha moimi rękoma.”
Wszyscy wyrazili więc zgodę, aby się szejch wspiął na mur. Wówczas on wstał i dodając
sobie odwagi, rzekł: „W imię Allacha Litościwego i Miłosiernego”, po czym jął wspinać się
po drabinie, bezustannie wzywając imienia Allacha Najwyższego i wypowiadając ajaty
poddania się Opatrzności, aż stanął na szczycie muru. Wtedy klasnął w ręce i patrzył jak
osłupiały przed siebie. Lecz wszyscy stojący na dole zawołali: „Nie czyń tego! Nie skacz z
muru!”, i dodali: „Zaprawdę, wszyscy jesteśmy stworzeniami Allacha i do Niego powrócimy.
A jeśli szejch Abd as-Samad spadnie, to zginiemy wszyscy.” Lecz on roześmiał się i śmiał się
coraz głośniej, i siedział długą chwilę na murze, wzywając imienia Allacha Najwyższego i
wypowiadając ajaty poddania się Opatrzności. Potem wstał z całą stanowczością i zawołał
głosem wielkim: „O emirze, nie obawiajcie się, gdyż Allach Wielki i Mocny odwrócił już ode
mnie chytrość i podstępy szejtana wskutek błogosławieństwa słów: «W imię Allacha
Litościwego i Miłosiernego.»” I zawołał do niego emir Musa:
„Co tam ujrzałeś, szejchu?” Odparł: „Gdy wreszcie stanąłem na krawędzi muru, ujrzałem dziesięć dziewcząt, niczym księżyce, które dawały mi znaki rękami, jak gdyby mówiły: «Przyjdź do nas!», i wydało mi się, że pode mną jest morze wody, i chciałem się rzucić w dół, jak to czynili moi poprzednicy.
Lecz wtedy ujrzałem ich martwych na ziemi i widok ten powstrzymał mnie od mego zamiaru.
Wypowiedziałem też kilka ajatów z Księgi Allacha Najwyższego, a On odwrócił ode mnie
omamy szejtanów i wszystkie przywidzenia pierzchły. Tak doszło do tego, że nie skoczyłem
w dół, gdyż Allach odpędził ode mnie złe czary i pokusy. A są to z pewnością podstępne
czary mieszkańców tego miasta, wymyślone po to, aby oddalić odeń każdego, kto chciałby
tam wtargnąć i obejrzeć je sobie. Dlatego też nasi towarzysze leżą tam teraz martwi.”
To rzekłszy szejch Abd as-Samad jął iść po murze, aż doszedł do dwu miedzianych baszt i
zobaczył przed nimi dwie bramy ze złota, nie mające wszakże zamków, a nic też nie
wskazywało na to, by je można było otworzyć. Szejch postał zatem chwilę, tak długo, jak
tego chciał Allach, i wpatrywał się w bramy, aż wreszcie zobaczył pośrodku jednej z nich
wizerunek jeźdźca z miedzi, który miał wyciągnięte ramię, jak gdyby nim coś wskazywał. A
na powierzchni dłoni był jakiś napis. I szejch Abd as-Samad przeczytał go, a oto jaka była
jego treść: Dwanaście razy potrzyj gwóźdź, który znajduje się w pępku jeźdźca, a wrota się
otworzą.” Szejch jął się więc przyglądać jeźdźcowi i wnet ujrzał w jego pępku gwóźdź,
wielki, mocno tkwiący i porządnie wykonany. Potarł go dwanaście razy i wrota natychmiast
się otwarły, wydając odgłos niczym grzmot, a szejch Abd as-Samad wszedł przez nie. A był
on mężem pełnym zalet, znającym wszystkie języki i rodzaje pisma. I kroczył wciąż przed
siebie, aż wszedł w długi korytarz, a potem zszedł po stopniach do obszernej komnaty z
pięknymi ławami. Na nich siedzieli martwi ludzie, a nad ich głowami wisiały kosztowne
tarcze, ostre miecze i napięte łuki ze strzałami, spoczywającymi na cięciwach. Za bramą
miasta zaś była wielka żelazna sztaba, duże drewniane zasuwy, kunsztowne zamki i inne
mocne zabezpieczenia.
I powiedział sobie w duchu szejch Abd as-Samad: „Może klucze są u tych zmarłych
ludzi.” I przyjrzał im się uważnie, i ujrzał pośród nich starca, który zdawał się być najstarszy
z nich wszystkich, a siedział on na wysokiej ławie pośród innych zmarłych. Szejch Abd as-
Samad mówił sobie dalej w duchu: „Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby się klucze znajdowały
właśnie u tego starca. Prawdopodobnie jest to odźwierny bramy miasta, a tamci inni są jego
podwładnymi.” To mówiąc zbliżył się do owego starca i uniósł jego szatę, a wtedy ujrzał
klucze zawieszone u jego pasa. A skoro szejch Abd as-Samad ujrzał klucze, ucieszył się
wielce i nieomal postradał rozum z radości. Potem wziął klucze, zbliżył się z nimi do wrót,
otworzył zamki, odciągnął zasuwy, zdjął żelazną sztabę i natychmiast otwarły się wrota z
łoskotem podobnym do grzmotu. Były to bowiem wrota ogromne i takie były wszystkie ich
urządzenia. Dumny poczuł się wówczas szejch Abd as-Samad, a razem z nim radowali się i
weselili wszyscy ludzie emira. Cieszył się też emir Musa, a to z ocalenia szejcha Abd as-
Samada, jak również z otwarcia bramy miasta. Wszyscy zaś razem dziękowali szejchowi za
to, co uczynił.
I zaraz też pośpieszyło całe wojsko, chcąc wejść przez bramę, ale emir Musa zawołał do
nich gromkim głosem: „Ludzie, jeśli wejdziemy tam wszyscy naraz, nie będziemy mogli mieć
pewności, że nas nie spotka jakieś nieszczęście. Niechaj więc wejdzie połowa, a połowa niech
pozostanie tutaj!” Potem wszedł emir Musa z połową swych ludzi do miasta, a wszyscy byli
dobrze uzbrojeni. A gdy ujrzeli za murami swoich martwych towarzyszy, pogrzebali ich
zwłoki. I ujrzeli tam też odźwiernych, służbę, szambelanów i namiestników leżących na
posłaniu z jedwabiu, a wszyscy oni byli martwi. Weszli też ludzie emira na bazar i stwierdzili,
że jest bardzo wielki, z wysokimi budowlami, z których żadna nie przewyższała pozostałych.
Sklepy były pootwierane, a w nich wisiały wagi, przedmioty z miedzi ułożone były w stosy, a
magazyny stały pełne wszelakich towarów. Widać też było martwych kupców, siedzących
przy swoich sklepach.
Skóra na nich wyschła, a kości już spróchniały i stali się ostrzeżeniem dla tych, którzy pozwalają się ostrzec. Zobaczyli też ludzie emira cztery inne bazary, których sklepy wypełnione były wszelkim towarem, ale nie pozostawali tam, tylko od razu przeszli na bazar tkanin, a tam ujrzeli jedwabie i brokaty, przetykane czerwonym złotem i białym srebrem, w różnych kolorach. Właściciele zaś tych towarów leżeli martwi na skórzanych
matach i wyglądali, jakby zaraz mieli przemówić. Ludzie emira opuścili i ten bazar i udali się
na bazar pełen klejnotów, pereł i rubinów, a stamtąd poszli na inny jeszcze bazar, gdzie
mieściły się kantory wymiany pieniędzy. I tu właściciele byli martwi i leżeli na posłaniu z
różnego rodzaju jedwabiu i złotogłowiu, kantory ich zaś pełne były złota i srebra. Gdy i tych
pozostawili ludzie emira, udali się na bazar handlarzy wonnościami. Zastali ich sklepy pełne
różnego rodzaju pachnideł i korzeni: pęcherzy z piżmem, ambry, drewna aloesu, naddu,
kamfory i tym podobnych, wszyscy zaś kupcy byli martwi i nie było przy nich żadnego
pożywienia.
A kiedy wyszli z bazaru handlarzy wonnościami, znaleźli się w pobliżu pałacu,
ozdobionego wszelkimi upiększeniami, wysokiego i mocno zbudowanego. Weszli więc do
środka i zobaczyli porozwieszane tam sztandary, obnażone miecze, napięte łuki, tarcze
wiszące na złotych i srebrnych łańcuchach oraz hełmy pozłacane czerwonym złotem. A w
krużgankach owego pałacu stały wszędzie ławy z kości słoniowej, wykładane lśniącym
złotem i złotogłowiem, na ławach zaś siedzieli mężowie, na których wyschła już skóra. Ktoś
nierozumny uznałby ich za śpiących, ale oni już umarli i wskutek braku żywności musieli
zakosztować śmierci. Na ten widok emir Musa przystanął, sławiąc Allacha Najwyższego i
wychwalając Go, i patrzył na piękno owego pałacu, na mocną jego budowę, cudowność jego
upiększeń i doskonałość rzemiosła. Większość ozdób była tu wykonana z zielonego lazurytu,
a napisy, tworzące pas na ścianach wokół, składały się na takie oto wiersze:
Spojrzyj, mężu, dookoła, najpilniejsze daj baczenie
Na przypadki twoje, zanim śmierć cię weźmie we władanie.
Przysposobić masz zapasy, by w nich znaleźć ocalenie,
Bowiem wszyscy są śmiertelni, nikt przy życiu nie zostanie.
Spójrz na mężów wielkich rodów, co władali w swych zamczyskach
I musieli lec pod ziemią za to wszystko, co zdziałali.
Na nic zdały się budowle, zamek życia nie ocalił,
Śmierci się musieli poddać, gdy jej chwila była bliska.
Choć nadzieję pokładali w swoim losie niestrudzenie,
Wnet do grobów zeszli; na nic wszelkie zdały się nadzieje.
Z wyżyn możnowładztwa swego zejść musieli w poniżenie
I zamieszkać w ciasnych grobach. Jakże źle im się w nich dzieje!
I głos dobiegł pogrzebanych, wołający na wsze strony:
„Gdzież jest władza niegdysiejsza, gdzie są wieńce, gdzie są szaty,
Gdzie są lica osłonione, które zdobił kwef bogaty,
Gdzie zasłony na tych licach, gdzie fałdziste są welony?”
Grób udzielił odpowiedzi i w te słowa odpowiada:
„Co się tyczy ich policzków, do cna spełzły im rumieńce.
Niegdyś jedli aż do syta, niegdyś pili jak najwięcej.
A dziś trawa ich porosła po tych ucztach i biesiadach.”

I zapłakał emir Musa tak, że aż upadł zemdlony, po czym rozkazał zapisać te wiersze, a
następnie wszedł do pałacu, a tam ujrzał ogromną salę, po wszystkich czterech jej stronach
zaś ujrzał cztery wielkie, wysokie pomieszczenia, parami naprzeciw siebie położone,
obszerne, wykładane złotem i srebrem, a także pomalowane rozmaitymi kolorami. Środek sali
zajmowała wielka fontanna z marmuru, a nad nią ustawiony był baldachim z brokatu. W
owych zaś czterech pomieszczeniach też były fontanny, każda z marmurowym zbiornikiem
na wodę, bogato zdobione, a woda ze zbiornika odpływała przewodami ukrytymi pod
podłogą.
Owe cztery odnogi łączyły się potem w wielkim zbiorniku, wykładanym różnokolorowym marmurem. Widząc to emir Musa powiedział do szejcha Abd as-Samada:
„Wejdźmy do tych komnat.” I weszli do pierwszej komnaty, i zobaczyli, że jest pełna złota i
białego srebra, pereł, klejnotów, rubinów i innych drogich kamieni, znaleźli w niej także
skrzynie wypełnione czerwonym, żółtym i białym brokatem. Potem przenieśli się do drugiej
komnaty, a gdy otworzyli skarbiec, który się w niej znajdował, okazało się, że był on
wypełniony bronią i wojennym sprzętem, jak pozłacane hełmy, pancerze Dauda, indyjskie
miecze, chattyjskie włócznie, chorezmijskie maczugi i sporo innego oręża, potrzebnego do
boju i potyczki. Potem przenieśli się do trzeciej komnaty i znaleźli w niej skarbce,
pozamykane na mocne zamki i zasłonięte bogato haftowanymi zasłonami. I otworzyli jeden
ze skarbców, i zobaczyli, że jest pełen broni, zdobionej różnego rodzaju złotem, srebrem i
drogimi kamieniami. Potem przenieśli się do czwartej komnaty i w niej również znaleźli
skarbce. Otworzyli jeden z nich i zobaczyli, że pełen jest naczyń do jedzenia i picia,
wykonanych ze złota i srebra różnego gatunku. Były tam misy kryształowe, czary wysadzane
najszlachetniejszymi perłami, puchary z krwawnika i wiele innych. Stamtąd wzięli sobie, co
tylko im się spodobało, i każdy z żołnierzy uniósł tyle, ile zdołał.

A kiedy postanowili opuścić owe komnaty, ujrzeli w samym środku pałacu drzwi z
tekowego drzewa, wykładane kością słoniową i hebanem oraz płytkami lśniącego złota. Na
drzwi te opuszczona była zasłona z jedwabiu, pokryta różnego rodzaju haftem. Poza tym
drzwi były opatrzone zamkami z białego srebra, które można było otworzyć jedynie
przemyślnym sposobem, nie zaś kluczem. I podszedł szejch Abd as-Samad do owych drzwi, i
otworzył zamki, wykorzystując swoją wiedzę, śmiałość i zręczność, i ludzie weszli do
wyłożonego marmurem korytarza. Na jego ścianach wisiały po obu stronach zasłony, a na
nich widniały wyhaftowane różnego rodzaju dzikie zwierzęta i ptaki, a wszystkie one miały
tułowie z czerwonego złota i białego srebra, oczy zaś z pereł i rubinów, tak że każdy, kto je
ujrzał, popadał w oszołomienie. Później przeszli do zupełnie osobliwej komnaty. Widok jej
wprawił emira Musa i szejcha Abd as-Samada w najwyższy podziw, tak była wspaniała. Gdy
weszli do środka, stwierdzili, że cała ta komnata zbudowana była z lśniącego gładkiego
marmuru, wysadzonego drogimi kamieniami – kto na nią patrzył, sądził, że po posadzce
płynie woda, a kto po niej chciał chodzić, ślizgał się. Rozkazał tedy emir Musa szejchowi
Abd as-Samadowi wyścielić posadzkę czymś, po czym by mogli przejść, a ów spełnił
polecenie i umożliwił ludziom emira przejście przez posadzkę komnaty.

Potem weszli do wielkiego pawilonu, zbudowanego z pozłacanych kamieni, a tak
pięknego, że wszyscy tam obecni przez całe swe życie nie oglądali niczego podobnego.
Środek owego pawilonu przesklepiony był wielką, potężną kopułą z alabastru, która w
obwodzie swym miała pełno bogato zdobionych krat okiennych, utworzonych ze
szmaragdowych pręcików, jakich nie posiadał żaden z królów. W pawilonie znajdował się
baldachim z brokatu, rozpięty na słupkach z czerwonego złota, a na baldachimie były ptaki o
nóżkach z zielonych szmaragdów, pod każdym zaś ptakiem widniała siatka z połyskujących
pereł. Baldachim ów ustawiono nad fontanną, przy której znajdowało się łoże, wysadzane
perłami, drogimi kamieniami i rubinami, a na łożu spoczywała dziewczyna, cudowna niczym
promieniejące słońce, a nikt z tych, co na nią patrzyli, nie widział piękniejszej.

Miała ona na sobie szatę z czystych pereł, a na głowie koronę z czerwonego złota i przepaskę z drogich kamieni.
Na szyi miała naszyjnik z klejnotów, na piersi połyskiwały kosztowne ozdoby, a na
czole widniały dwa diamenty, których blask był tak jasny jak światło słoneczne. I wydawało
się, że dziewczyna patrzy na przybyszów, wodząc spojrzeniem to w prawo, to w lewo.
Skoro emir Musa ujrzał tę dziewczynę, zdumiała go niezmiernie jej uroda i oszołomiły go
jej piękność, czerwień policzków i czerń włosów, które sprawiały, że patrzącemu się zdawało,
iż dziewczyna jest żywa, a nie martwa. I przemówił do niej emir Musa:
„Pokój z tobą, dziewczyno.” Lecz Talib ibn Sachl rzekł: „Oby Allach dał tobie powodzenie. Wiedz, że ta dziewczyna jest martwa i duch ją dawno opuścił. Jakże więc miałaby ci oddać pozdrowienie?”
A potem Talib dodał jeszcze: „Wiedz, emirze, iż jest to postać przemyślnie
utworzona. Po śmierci wyjęto jej oczy, a w oczodoły wlano rtęć. Gdy następnie włożono oczy
z powrotem na ich miejsce, błyszczą odtąd jak żywe, a kiedy coś poruszy rzęsami,
patrzącemu na dziewczynę może się zdawać, że ona mruga oczami, choć jest martwa.” Rzekł
na to emir Musa: „Chwała Temu, który podporządkował swe sługi śmierci.”
A co się tyczy łoża, na którym spoczywała owa dziewczyna, to miało ono stopnie, a na
stopniach stali dwaj niewolnicy – jeden biały, drugi czarny. Jeden trzymał w ręku żelazną
pałkę, a drugi miecz, wysadzany drogimi kamieniami i oślepiający wzrok.

Przed niewolnikami leżała tablica ze złota, a na niej widniał napis tej oto treści: „W imię Allacha
Litościwego i Miłosiernego. Chwała Allachowi, Stwórcy ludzi! On jest Panem panów świata
i Praprzyczyną wszystkiego. W imię Allacha Wiekuistego nie mającego początku i końca, z
którego woli spełniają się wszystkie losy. O synu człowieczy, jakże jesteś nierozsądny,
żywiąc nieustającą nadzieję. Cóż pozwoliło tobie zapomnieć, że czeka cię Dzień Sądu? Czy
nie wiesz, że śmierć cię wezwać może każdej chwili i że ona już czeka, i spieszy się, by
zabrać twoją duszę? Bądźże tedy gotów do odejścia i zaopatrz się na tym świecie w zapasy,
gdyż opuścisz go niebawem. Gdzież jest Adam, ojciec ludzkości, gdzie Noe i wszyscy jego
potomkowie? Gdzie są królowie perscy i cesarze rumijscy, gdzież królowie Hindu i Iraku?
Gdzie są książęta, co tu sprawowali władzę aż po krańce świata? Gdzie są Amalekici, gdzie
tyrani, którzy niegdyś żyli? Musieli opuścić swe siedziby, pożegnać naród i ojczyznę. Gdzież
są królowie Persów i Arabów? Wszyscy oni pomarli i spróchniały ich kości! Gdzie są wysocy
dostojnicy? I oni już umarli wszyscy. Gdzie są Karun i Haman, gdzie Szaddad ibn Aad, gdzie
Kanaan Zu’ł-Autad? Na Allacha, porwała ich ta, która przecina nici żywota, ona zabrała ich z
domów. Czy oni przygotowali zapasy na Dzień Zmartwychwstania i czy nastawili się na to,
że trzeba będzie zdać sprawę przed Panem sług swych?
Jeśli mnie nie znasz, to wyjawię ci moje imię i moje pochodzenie. Jestem Tarmuz, córka
królów Amalekitów, tych, którzy władali sprawiedliwie swymi krajami. Miałam w swym
posiadaniu to, czego nie posiadał nigdy żaden z królów. Każdy spór rozstrzygałam zgodnie z
prawem i sprawiedliwie rządziłam poddanymi. Rozdzielałam dary i upominki, długi czas
pędziłam szczęśliwe i radosne życie, miałam zwyczaj wyzwalania mych niewolnic i
niewolników. Lecz nagle i niespodziewanie śmierć zapukała do mych drzwi i zagościła u
mnie zagłada. A stało się to tak: Przez siedem lat z rzędu nie spadła na nas z nieba nawet
kropla deszczu, a na ziemi nie pojawiła się żadna roślina. Zjedliśmy więc najpierw wszystkie
zapasy żywności, jakie mieliśmy, a potem dobraliśmy się do naszego bydła i jedliśmy tak
długo, aż nic nam już nie pozostało.

Wówczas kazałam przynieść wszystkie moje skarby i przemierzyć je miarką, powierzyłam je zaufanym ludziom, a oni wyruszyli z tym bogactwem do obcych państw. I przetrząsnęli każdą napotkaną osadę w poszukiwaniu środków żywności, ale niczego nie znaleźli. Wówczas powrócili do nas po długiej tułaczce na obczyźnie, a my wydobyliśmy nasze złoto i nasze skarby i zamknęliśmy warowne bramy w całym naszym mieście. I tak poddaliśmy się wyrokowi Pana naszego i powierzyliśmy się naszemu Władcy.
Umarliśmy wszyscy i leżymy oto przed tobą martwi, pozostawiwszy po sobie wszystko,
cośmy zbudowali i co nagromadziliśmy. Takie były nasze losy, a po naszym istnieniu
pozostał jedynie ślad.” A u dołu tablicy widniały takie oto wiersze:
Niech nadzieja nie drwi z ciebie, o Adama dziecię.
Od wszystkiego, coś zgromadził, los cię przegna przecie.
Widzę, że pożądasz świata, że cię blaskiem mami.
Przeminęli, którzy wiedli żywot swój przed nami,
Bogacili się, zdążając do celu przebojem,
Lecz gdy nadszedł cios, musieli oddać życie swoje.
Wiedli wojska im podległe, oddział za oddziałem
I odeszli, zostawiając bogactwa niemałe.
I spoczęli w ciasnych grobach, i mąż, i niewiasta,
I za wszystkie swe uczynki dziś stanowią zastaw.
Są jak karawana jeźdźców, co drogą znękani
Juki swe złożyli w domu, w którym nie ma dla nich
Ni gościny, ni noclegu. Gospodarz im wzbrania.
Tedy znowu muszą wiązać juki bez zwlekania
I obawą ich domostwo przejmować zaczyna,
I niemiły jest im odjazd, niemiła gościna.
Gotuj dobro, które snadnie uradować może
Dzień jutrzejszy, dobro zasię jest w bojaźni bożej.

I zapłakał emir Musa, gdy pojął te słowa. A napis głosił dalej: „Na Allacha, zaiste bojaźń
boża jest najwłaściwszym dziełem i ze wszystkich najlepszym, jest ona mocną podporą.
Śmierć zaś jest czymś niezbicie prawdziwym i pewną obietnicą. Oznacza ona powrót i
ostateczny cel, o synu człowieczy. Bierz tedy przykład z tych, których przed tobą złożono w
ziemi. Dawno już ruszyli oni drogą na tamten świat. Czyż nie widzisz, jak siwizna wzywa cię
do grobu, a białość twoich włosów opłakuje cię, przeczuwając twój bliski koniec? Bądź więc
czujny i bądź gotów do odejścia i zdania rachunku! O synu człowieczy, cóż to sprawiło, że
twoje serce tak jest zatwardziałe, i co ci kazało zapomnieć o Panu? Gdzież są ludy, które żyły
w dawnych czasach – ostrzeżenie dla wszystkich tych, co się ostrzec pozwalają? Gdzież są
królowie Chin, narodu potężnego i wielce czynnego? Gdzie jest Aad ibn Szaddad i to, co
stworzył i zbudował, gdzie jest Nemrod, który zbuntował się ufny w swą moc? Gdzie jest
Faraon, ów zatwardziały grzesznik, który odwrócił się od wiary i trwał w niewierze?
Wszystkich ich, jednego po drugim, zwyciężyła śmierć i nie ostał się z nich ani mały, ani
wielki, ani kobieta, ani mężczyzna. Położył im kres Ten, który przecina nici żywota i sprawia,
że noc ustępuje przed dniem.

O ty, który przybyłeś w to miejsce i na nas tu patrzysz: nie daj się zaślepić rzeczom tego
świata, jego przemijającym dobrom, gdyż jest on zwodniczy i zdradliwy, jest przybytkiem
zepsucia i kłamstwa. Błogosławiony jest sługa boży, który pomny na swoje grzechy kieruje
się bojaźnią bożą, a poprzez swe dobre uczynki zbiera sobie zapasy na ów Dzień, w którym
wszyscy zmartwychwstaną. A kto przybywa do naszego miasta i wchodzi doń z pomocą
Allacha, niechaj weźmie z naszych skarbów tyle, ile zdoła, ale niechaj nie dotyka niczego, co
jest na moim ciele, gdyż jest to osłona mojej nagości i moje wyposażenie na ostatnią drogę.
Niechaj zatem pamięta o gniewie Allacha i nie zabierze ze mnie niczego, aby sam sobie nie
zgotował zguby. Spisałam to wszystko dla napomnienia i jako mą ostatnią wolę. I na tym
koniec. Proszę Allacha, aby ochronił was przed wszelkim złem i nieszczęściem.”

Gdy emir Musa pojął te słowa, zapłakał tak gwałtownie, że aż zemdlał. A kiedy się ocknął,
zapisał wszystko, co widział, i przyjął to wszystko jako dobrą naukę. Potem rzekł do swoich
towarzyszy: „Przynieście worki i napełnijcie je tym bogactwem – tymi naczyniami,
kosztownościami i klejnotami.” Wówczas Talib ibn Sachl zapytał emira Musę: „O emirze,
czy pozostawimy tę dziewczynę w tym wszystkim, co ma na sobie? Są to przecież rzeczy,
którym nie ma równych, i po raz drugi nie znajdzie się czegoś takiego. To jest najwspanialsze
ze wszystkiego, co możesz stąd zabrać ze skarbów, jest to też najpiękniejszy dar, jaki pozwoli
zyskać przychylność Władcy Wiernych.” Rzekł na to emir Musa: „Czyż nie słyszałeś, jakie
polecenia spisała ta dziewczyna na tej tablicy? Jest to przecież jej ostatnia wola, a my nie
należymy do zdrajców!” Wówczas wezyr Talib zapytał: „Czy z powodu tych słów
pozostawimy te kosztowności i klejnoty? Wszakże ona jest martwa! I cóż ona z tym
wszystkim pocznie, kiedy to są ozdoby tego świata i podobają się tylko żywym. A jej
wystarczy w zupełności bawełniany całun za osłonę. My mamy do tych skarbów większe
prawo niż ona.”
To mówiąc Talib zbliżył się do schodów i wspiął się po stopniach, aż wreszcie wszedł
pomiędzy dwie kolumny. Gdy jednak stanął pomiędzy wspomnianymi dwoma niewolnikami,
jeden z nich uderzył go w plecy, a drugi zadał mu cios mieczem, odcinając mu głowę, i Talib
upadł martwy. Rzekł wówczas emir Musa: „Niechaj Allach nie obdarzy cię pokojem!
Doprawdy, tych skarbów było przecież dość, ale chciwość ściąga na ludzi zawsze tylko
hańbę.” Potem rozkazał oddziałom wejść do miasta, a gdy to uczyniły, polecił załadować juki
z pieniędzmi i innymi skarbami na wielbłądy, po opuszczeniu zaś murów miasta rozkazał
zamknąć bramy tak, jak były.

I wyruszyli w drogę, idąc wzdłuż brzegu, aż znaleźli się u podnóża góry wysoko
wznoszącej się ponad morzem, a w górze tej było wiele jaskiń. Zamieszkiwał je jakiś czarny
lud, odziany w skóry, w skórzanych burnusach na głowach i używający niezrozumiałego
języka. A kiedy ludzie ci zobaczyli oddziały emira Musy, przestraszyli się i uciekli do swych
jaskiń, tylko kobiety i dzieci zostały u wejść. Emir Musa spytał: „Szejchu Abd as-Samadzie,
co to za ludzie?” Szejch odparł: „To są ci, których poszukuje Władca Wiernych.”
Zsiedli tedy z koni, rozbili namioty i zdjęli z wielbłądów ciężary, a jeszcze nie skończyli
tej roboty, gdy już król czarnych zszedł z góry i zbliżał się właśnie do obozu. Król ten znał
język arabski, stanąwszy przeto przed emirem Musą pozdrowił go, a ów odpowiedział
pozdrowieniem i okazał królowi szacunek. Wówczas król czarnych zapytał emira Musę:
„Czy jesteście ludźmi czy dżinnami?” Odparł emir Musa: „Co do nas, to jesteśmy ludźmi. Ale wy z
pewnością jesteście dżinnami, zważywszy, że mieszkacie tak z dala od całego świata w tej
samotnej górze, mając w dodatku tak olbrzymie postacie.” Rzekł na to król czarnych: „Ależ
nie, my też jesteśmy ludzkimi istotami. Należymy do potomków Chama, syna Noego – pokój
z nim! A morze to znane jest jako al-Karkar.” I zapytał emir Musa: „Skąd posiadasz wiedzę,
jeśli nie dotarł do was żaden prorok, który by w takim kraju jak wasz głosić mógł
Objawienie?”
I król odparł: „O emirze, wiedz, że z tego morza pojawiała się nam postać, od
której biło światło wypełniające całą okolicę. Postać ta wołała głosem, który usłyszeć mógł
każdy – i ten, co był blisko, i ten, co był daleko: «O potomkowie Chama, bójcie się Tego,
który widzi, a nie jest widziany i mówcie: «Nie ma boga prócz Allacha, a Muhammad jest
Jego Prorokiem. Ja zaś jestem Abu al-Abbas al-Chidr.» Przedtem oddawaliśmy cześć jedni
drugim i dopiero on wezwał nas do oddawania czci Panu sług swych.”
I dalej tak mówił król czarnych do emira Musy: „I nauczył nas al-Chidr słów, które
wygłaszamy.” Emir Musa zapytał: „Jakież są te słowa?” Odpowiedział król czarnych: „«Nie
ma boga prócz Allacha Jedynego, który nie ma towarzysza. Do Niego należy królestwo i do
Niego należy chwała. On daje życie i śmierć i On jest mocny we wszelkiej rzeczy.» Tymi
słowy zwracamy się do Allacha Wszechmocnego i Sławionego, gdyż innych nie znamy. A w
każdą piątkową noc widzimy światło ogarniające ziemię i słyszymy głos mówiący:
«Sławiony i Święty jest Pan aniołów i dusz. Co Allach zechce, staje się, a czego Allach nie
chce, to nie dzieje się. Wszelkie dobro pochodzi z łaski Allacha. I nie ma potęgi ni siły poza
Allachem Wielkim i Mocnym.»”

I rzekł emir Musa: „Jesteśmy posłami muzułmańskiego króla Abd al-Malika ibn Merwana
i przybyliśmy tu ze względu na miedziane dzbany, które leżą na dnie waszego morza, a w
nich, od czasów Sulejmana, syna Dauda – pokój z nimi oboma – uwięzione są szejtany. Nasz
król polecił nam, abyśmy mu dostarczyli kilka takich dzbanów, gdyż pragnie je obejrzeć i
uradować się nimi.” Rzekł na to król czarnych: „Bardzo chętnie”, po czym ugościł emira
mięsem ryb i rozkazał swym nurkom, by wydobyli z morza kilka Sulejmanowych dzbanów. I
wydobyli dwanaście dzbanów, a emir Musa, szejch Abd as-Samad i wszyscy ich ludzie
ucieszyli się nimi, gdyż w ten sposób mogli spełnić życzenie Władcy Wiernych. Potem emir
Musa obdarował króla czarnych licznymi darami i dał mu wspaniałe podarunki, a król
czarnych ze swej strony podarował emirowi Musie upominek w postaci osobliwych morskich
stworzeń o wyglądzie istot ludzkich. Król czarnych powiedział do emira: „Gościłem was
przez te trzy dni mięsem takich ryb.” A emir Musa odparł: „Koniecznie musimy zabrać ze
sobą trochę tego, aby zobaczył to Władca Wiernych. Z pewnością będzie tym jeszcze bardziej
zachwycony niż Sulejmanowymi dzbanami.”

Po tych słowach emir Musa wraz ze swymi ludźmi pożegnał króla czarnych i wyruszyli w
drogę. I jechali tak długo, aż przybyli do Syrii. Tam natychmiast udali się do Władcy
Wiernych Abd al-Malika ibn Merwana i emir Musa opowiedział mu o wszystkim, co widział,
odczytał mu też wszystkie wiersze, opowiadania i wskazówki, które sobie odpisał.
Powiadomił też władcę o sprawie Taliba ibn Sachl, a Władca Wiernych rzekł na to: „O, jakże
chciałbym być tam z wami, bym ujrzeć mógł na własne oczy to, co wy widzieliście.” Potem
wziął dzbany i otwierał jeden po drugim, a szejtany wychodziły z nich i wyrażały skruchę
mówiąc: „Przebacz nam, o proroku Allacha! Nigdy więcej nie dopuścimy się podobnego
czynu!” Abd al-Malik zaś dziwił się temu wielce. A co się tyczy cór morza, które podarował
im król czarnych, to zrobiono dla nich drewnianą sadzawkę, napełniono ją wodą i tam
wpuszczono owe stworzenia, ale one poumierały wskutek wielkiego upału. Później polecił
Władca Wiernych przynieść skarby i rozdzielił je pomiędzy muzułmanów. W końcu rzekł:
„Nikomu nie udzielił Allach tego wszystkiego, czego udzielił Sulejmanowi, synowi Dauda –
pokój i błogosławieństwo Allacha niechaj będą z nimi!”
Później emir Musa poprosił Władcę Wiernych o mianowanie jego syna zarządcą prowincji
na jego, Musy, miejsce. On sam bowiem pragnął udać się do Czcigodnej Jerozolimy, aby tam
służyć Allachowi. I Władca Wiernych mianował zarządcą prowincji syna Musy, ów zaś udał
się do Czcigodnej Jerozolimy i tam też później zmarł.
Oto koniec opowieści o Miedzianym Mieście. Jest to wszystko, co do nas o nim doszło.

Lecz Allach wie to najlepiej!

(Wydawnictwo „Tower Press „ Gdańsk 2001)