Sen już trwa jakiś czas ale moja pamięć obejmuje dopiero chwilę w której idę z kolegą ulicą Staszica i skręcamy, pod kątem prostym w prawo, w ulicę Radziwiłłowską (Nazwy ulic są oczywiście nazwami mówiącymi). Aż do tej chwili narastał w nas jakiś niepokój. Na samym rogu, u zbiegu ulic widzimy a właściwie to kolega dostrzega pierwszy długi samochód, jasną brudnozielonkawą, kilku drzwiową, limuzynę. Jakby wiedział co się szykuje, nie wie jednak tego czy uciekać czy zostać tu gdzie jesteśmy. Ja jeszcze nie jestem świadomy co się święci ale domyślam się, że jemu coś ze strony pasażerów limuzyny grozi. Jesteśmy dwoma chłopakami ze śródmieścia, ot takie dwunasto , czternatolatki, ulicznicy, więc zawsze powód do zemsty z czyjejś strony się znajdzie. Mówię do na wpół sparaliżowanego strachem kolegi.Uciekaj do przodu , na Radziwiłłowską a ja pobiegnę spowrotem na Staszica, przecież nie będą nas gonić jednocześnie w dwie przeciwne strony. Może zrezygnują. Kolega stara się przełamać swoje przerażenie i idzie naprzód ale idzie jakby miał spętane nogi, ja uciekam dużo sprawniej, w przeciwnym kierunku. Obiegłem kamienicę stojącą przy Staszica i znalazłem się na wysokiej murowanej skarpie nad ulicą Radziwiłłowską. Widzę teraz całe wydarzenie z góry. Z wysokości kilkunastu metrów.
Z limuzyny wybiegł jakiś typ z długim narzędziem i biegnie za kolegą. Kolega chce się przed nim schować w podwórku, skręca w prawo, niestety w pułapkę, podwórko nie ma drugiego wyjścia.
Typ dogania kolegę pod ścianą zagradzającą koledze dalszą drogę ucieczki. Trzyma w dłoniach jakieś narzędzie. Mam możliwość we śnie wykonania zbliżenia obrazu i widzę, że to co trzyma w dłoniach to szpadel.
Szpadel nie jest zwykłym szpadlem to jakieś narzędzie magiczne bo kiedy kolega chwyta brzeg sztychówki i zatrzymuje pierwsze ciosy przeciwnika szpadel zmienia się w dzidę której już tak łatwo nie da się zatrzymać rękami. Sytuacja staje się dramatyczna. Kolega jest już cały pokrwawiony, szarpanina trwa od kilka minut. Atakujący ma wyrażną przewagę. Tymczasem od strony ulicy nadbiega pomoc. To jakaś kobieta, ktoś jak uniwersalna matka, biegnie z ostrym kijem w dłoniach i kiedy dobiega do walczących wbija napastnikowi kij w tyłek. Tak nadziany, jak na ruszt, agresor natychmiast traci impet i jego atak ustaje. Kolega jest jednak już dobrze poturbowany, i pokrwawiony. Nie wiem czy zdoła przeżyć. Napastnik zdaje się już konać. Kobietę najprawdopodobniej sprowadziły moje krzyki i werbalne próba odstraszenia napastnika. Darłem się w niebo głosy, przez cały czas, kiedy na dole trwało walka.
Na koniec winienem wyjaśnić kim są Ryglownicy. To rzucający uroki czarownicy którzy działają we Francji do dziś. Zapewne nie tylko tam. Poważną, naukową książkę poświęciła im francuska antropolog kultury. Dokonała rzeczy przedziwnej, potraktowała rzucanie uroków poważnie bez oświeceniowej buty uniwersyteckiego naukowca. Jeanne Favret-Saada (2012). „Śmiercionośne słowa, zabójcze uroki.” Mój sen jest chyba najwłaściwszą recenzją tej książki 🙂
Poniżej krótki artykuł omawiający tę książkę:
http://www.etnografia.ug.edu.pl/wp-content/uploads/2015/03/Alicja-Ozga.pdf