Rada Starszych, Rada Przodków czyli Sąd jeszcze nie ostateczny.
Oczywiście to synonimy tego samego zdarzenia metafizycznego. Podróż w ten rejon pozwoli nam zajrzeć za pierwszą granicę (zasłonę) i poznać, co nas, tak naprawdę, czeka na przyszłym „Sądzie Ostatecznym”. Katolicy bójcie się!!!
Już kilka razy stawałem przed taką Radą. Z Rady na Radę przekonywałem się coraz bardziej o jej ciągłej ewolucji. Towarzyszy ona ewolucji naszej świadomości. Nie ma nic wspólnego z jej obrazem kreowanym przez chrześcijan. Michael Newton, mimo kapitalnych spostrzeżeń na ten temat, nie uwzględnił tego, że rosnąca mnogość uczestników Rady, jaką obserwował u badanych, wynika z tego, że nie badał osób mających autentycznie poszerzoną świadomość we śnie czy medytacji. Badał przeciętnych pacjentów, na dodatek – w hipnozie. Umysł przeciętnego Amerykanina uważa, że więcej – to znacznie lepiej.
Kiedy po raz pierwszy pojawiłem się na takiej Radzie, w sposób świadomy dowiedziałem się o tym, że jestem ateistą, ponieważ jestem wewnętrznie przekonany o swojej oddzielności od Źródła.
Kiedy przybyłem po raz drugi – Rada była świadkiem dramatycznych wydarzeń, ale ich powodem byłem ja sam, a nie Ona. Przybyłem na Radę w koszulce z namalowaną tarczę strzelniczą na piersiach i z workiem ludzkich szczątków. Chciałem pokazać Radzie, co z nami, ludźmi, dzieje się na Ziemi. Kiedy opuszczałem Radę, ta – w reakcji na moje zarzuty – zbiła się w zwartą grupkę, nie tak jak na mojej pierwszej świadomej Radzie, kiedy „sędziowie” siedzieli wygodnie w amfiteatralnym pomieszczeniu.
Z drugiej Rady wychodziłem, trzasnąwszy drzwiami, śpiewając:
„Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne – obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi… ”Trzecia Rada odbyła się przy moim podwójnym uczestnictwie. Jeden ja, obserwator, siedziałem przy stole Rady po jego lewej stronie, a naprzeciw „sędziów” stałem ja – uczestnik.Już choćby z tych trzech relacji widać wyraźnie, że Rada jest, tak naprawdę, mną, tyle że z wyższego poziomu Świadomości. Po dłuższych analizach przekonałem się, że „sędziowie” są gdzieś spomiędzy poziomu buddycznego a atmanicznego. Czuwają nad moim Domem Dusz, zbiorem aspektów „mojego” Atmana.
Teraz, kiedy podróżuję razem z innymi osobami, postanowiłem ponownie udać się na Radę Starszych. Nie byłem przed nią chyba ze dwa lata. Zawsze taka podróż stanowi pewne zaskoczenie, więc i tym razem przeżywam dreszcz emocji.
Proszę Szirin, abym mógł ponownie stanąć przed Radą Starszych.
Budzę się nad ranem. Nie pamiętam niczego. Może poza ogólnym, przyjemnym wrażeniem. Mnie taka sytuacja nie dziwi, ponieważ Rada jest z przestrzeni Domu Niepamięci. Kolejnej nocy zastosuję zatem technikę wleczonego obserwatora i poproszę Szirin, aby przełożyła moje wczorajsze, nieuchwytne doświadczenie na obrazy i myśli zrozumiałe dla mojego umysłu.
Obserwuję ekipę, która remontuje mój pałac. Stoję na jego wielkim dziedzińcu, dokoła otaczają mnie amfiteatralne (!) skrzydła budynku. Przede mną, w pewnej odległości, widzę bramę wyjazdową z oskrzydlającego mnie pałacu. Na środku stoi zabytkowy powóz bez koni. Widać również do rewaloryzacji. Kiedy remont jest już prawie ukończony – cała ekipa znika. Dosłownie! Jakby się rozpłynęła. Wszystko zostaje przez nicą porzucone – i pałac, i powóz. Zaczyna padać deszcz, który z wolna nanosi wielkie ilości mułu. Widzę, jak muł zasłania dolne partie budynku. Sam powóz jest pogrążony w żółtawym mule do poziomu drzwiczek.
Kiedyś bardzo lubiłem ten pałac i tego rodzaju klimaty, ale kiedy budowniczowie porzucili swoją pracę – mnie również (!) wszystko to zobojętniało. Wychodzę zatem przez pałacową bramę w głąb ekranu śnienia bez żalu.
Po wyjściu z zalanego mułem dziedzińca, kieruję się drogą w lewą stronę, pod górę. Kiedy dochodzę do kolejnego skrzyżowania w kształcie litery T – mam zamiar skręcić ponownie w lewo (czyli w sumie obrót o 180 stopni podzielony na dwa etapy, każdy po 90 stopni – pierwsza granica). Kiedy zbliżam się do drugiego skrzyżowania – z jego prawej odnogi, w moją stronę skręca turystka, ciągnie za sobą walizkę (o tej turystce usłyszycie jeszcze w trzeciej części „Czerwcowych nocy”, jak się okaże – to symbol pełnej/brzemiennej struktury Świadomości). Turystka mówi po rosyjsku (Turystka przemawia zatem do mojego ciała kauzalnego, ponieważ jeszcze nie wykonałem pełnego obrotu o 180 stopni). Na skrzyżowaniu widzę jeszcze kilka niewyraźnych postaci; czyżby do nich zwracała się owa „Rosjanka”, zanim skręci w moją stronę? Przez chwilę waham się, czy nie zaoferować się jako przewodnik i nie zainteresować jej zabytkowym pałacem, który właśnie opuściłem, ale ostatecznie pomyślałem: niech te starożytności odejdą w zapomnienie, a ona niech zwiedza to, co ją samą interesuje.
Obudziłem się. Odeszli ??? Rada Starszych, która pracowała nad moją świadomością poniżej poziomu buddycznego, odeszła ??? Co się teraz stanie ???
Zasnąłem ponownie.
Teraz ja jestem turystą. Chyba po tym, jak porzuciłem swój pałac i powóz, który ugrzązł w mule, stałem się bezdomnym i pozbawionym materialnej formy.
Podróżuję bez żony. Wiem o tym we śnie, musiałem ją zostawić, ponieważ nie była w stanie dojść ze mną aż tutaj. (To zrozumiałe, ponieważ żona jest operacyjnym elementem Świadomości w przestrzeni ciał/poziomów/gęstości 1-5). Towarzystwa dotrzymuje mi jej syn (!). Idzie tak jak ona, po mojej prawej stronie, choć coraz częściej pozostaje w tyle (!).
Wszędzie, gdzie stawiamy stopy, jest mokro. Do tego stopnia, że chlupie pod nogami (zalanie pałacu z poprzedniego snu), ale kiedy mój towarzysz zaczął wyraźnie zwalniać i pozostał kilka metrów za mną, grunt zaczął stawać się jedynie wilgotny, jak plaża po odpływie fali.
Obróciłem się na chwilę, nie przerywając marszu, aby sprawdzić co z nim. Kiedy spojrzałem w jego stronę, obróciwszy głowę, od razu urzekł mnie krajobraz, jaki pozostawiliśmy za sobą, nieświadomi jego piękna, odwróceni w czasie marszu do niego tyłem. Aż, z zachwytu, zwróciłem uwagę mojego towarzysza na tę piękną panoramę. W oddali widać pasmo gór. To właściwie jest rodzaj klifu, ale dość mocno postrzępionego i przez to przywodzącego na myśl góry. My stoimy na plaży sporo poniżej jego krawędzi. Skały są szare z białymi żyłkowaniami. Z oddali sprawiają wrażenie srebrzystości!!! Obróciłem się plecami do kierunku marszu i nieświadomy tego,że idę tyłem – przekroczyłem drugą granicę.
Po chwili podejmujemy marsz na nowo. Kiedy szedłem jeszcze przed chwilą nie patrzyłem przed siebie. Całą uwagę skupiłem na podmokłym podłożu. Teraz, kiedy grunt przeszedł w wilgotną, ale spoistą glinkę ( to podłoże, to coś znacznie bardziej drobnego niż najdrobniejszy piasek! ), mogę podnieść wzrok.
Przed nami widzę coś w rodzaju kilkumetrowej ściany zbudowanej z srebrzystoszarych wielkich kryształów soli (!). To rodzaj muru, który okala jakąś przestrzeń. Tak jakby odległy klif stanął przed nami, teraz jest na naszej drodze. Na szczęście pośrodku widzę naturalną szczelinę kilkumetrowej szerokości. Kierujemy się w jej kierunku, w głąb ekranu śnienia i nieco w prawo. W tej chwili jeszcze nie widzimy co jest za szczeliną w murze, wnętrze ujrzymy zapewne dopiero, gdy staniemy na wprost wejścia!!! ( Kabała podkreśla ten fakt!, aby ujrzeć KETER, trzeba stanąć na wprost. Stojąc nawet pod niewielkim kątem, nie ujrzymy niczego !!!)
Dotarliśmy. Spoglądam do wnętrza. Za kryształowym murem widzę sporej szerokości, niezbyt głęboką nieckę. Przypomina mi nadmorską salinę, miskę albo wklęsłe zwierciadło. Szerokość to zapewne jakieś kilkaset metrów, ale głębokość nie przekracza dwóch, trzech.
Na przeciwległym brzegu stoi ogromna biała świątynia o frontonie przypominającym porządek joński. Spomiędzy kolumn wydobywa się wyjątkowo jasne światło. Nie żeby zaraz oślepiające. Jak kiedyś – ze zdziwieniem skomentował głos śnienia – mam zadziwiającą odporność na światło. Widać mam jeszcze jakieś filtry. Czy może inaczej, jeszcze mam oczy.
Dnem niecki, kierując się nieco bardziej na prawo niż my stoimy, idzie panna młoda w śnieżnobiałej, wspaniałej sukni. (Ta panna młoda jeszcze wystąpi w drugiej i trzeciej części „Czerwcowych nocy”, okaże się królewną, potencjalnie brzemienną! Ta postać ewoluuje poprzez cały cykl – od turystki do Białej Bogini). Jest już kilkanaście kroków od krawędzi niecki. Idzie w kierunku pana młodego w ciemnym ubraniu. Ten nie wzbudza we mnie aż takiej czułości jak jasna panna młoda.
Kiedy się obudziłem, miałem jeszcze o coś zapytać, ale kiedy zapisałem sen i zrozumiałem jego treść, opadłem na poduszkę.
Zaślubiny przyszłej Dobrej Matki z polimorficznym obrazem Ojca. A właściwie faza ich narzeczeństwa. Szczelina, trzy granice, Dobra Matka, Źródło, które jest Świątynią, a właściwie koroną, KETER, jednocześnie Ojcem i Matką Panny i Pana młodego. I Rada Starszych, której już nie ma!!! Moja karma uwięzła w żółtawym mule. Komu mam o tym opowiedzieć… Przecież nikogo poza mną to nie obchodzi !?
Proszę o możliwość podejścia do świątyni.
Jedyne co pamiętam, to kobietę z męskimi genitaliami, która pomiędzy brzuchem a trzymanym w dłoni członkiem, ma kilka książek!
Kolejnej nocy ponawiam prośbę.
Zanim dostałem się do pomieszczenia, minąłem kila postaci, których nie pozwolono mi zapamiętać. Postacie najprawdopodobniej były cztery. Kiedy nad ranem próbowałem się wśnić w ten wątek – usłyszałem głos :
-Przedstawimy ci to, ale musisz się jeszcze raz cofnąć.
Ukazały się wysokie stożki pomiędzy filarami Świątyni, której próg przekroczyłem. Zapewne dlatego kabaliści nazwali je Koroną (KETER), ponieważ są rodzajem korony otaczającej wnętrze.
Po tym śnie znalazłem się w pomieszczeniu z kobietą, która była w wieku, w którym bywają one w większości matkami. Kobieta stoi w głębi. Ma za chwile dojść pomiędzy nami do zbliżenia. Odczuwam wręcz magnetyczne przyciągania tej kobiety. Trochę się jej obawiam; nie wiem, czy nie ma jakiegoś HIV-a albo czy za chwilę nie wejdzie jej mąż… I rzeczywiście, w tym momencie przez dwuczęściową kotarę po lewej stronie, jaką przed chwilą chciałem zaciągnąć, ale nie bardzo mi się to udawało, ponieważ kotary nawet rozciągnięte nie zasłaniały całkowicie otworu drzwi, wsuwa głowę (po lewej stronie kotar) nie mąż, jak się obawiałem, ale inna kobieta o ciemniejszej powierzchowności. Dużo ciemniejszej niż ta, do której odczuwałem magnetyczne przyciąganie. Kobieta, z którą miałem za chwilę wejść w intymną więź, zamiast osłonięcia się – postąpiła odwrotnie. Zrzuciła z siebie całe ubranie i stanęła przede mną, i zaglądającą przez kotarę kobietą, zupełnie nago. Jej białe ciało jest kontrastem do ciemnej karnacji zaglądającej przez kotarę kobiety. Obydwie kobiety są w jakiegoś rodzaju przyjaznej więzi i to da się natychmiast odczuć. Ja jestem ubrany w srebrną długą koszulę i jasnozielonkawe spodnie. Odwracam się w stronę okna w ścianie, po prawej stronie pomieszczenia, aby ukryć przed patrzącą zza kotary właśnie te spodnie. Kobieta, z którą jeszcze przed chwilą miałem wejść w intymną relację, zaskakuje mnie wyglądem swojego ciała. Mimo że jest kobietą – nie ma kobiecych piersi. Jest aseksualna, ale mimo to nie traci tej magnetycznej siły, z jaką mnie przyciąga do siebie. Jestem zaskoczony własną reakcją, ta kobieta powinna przestać mnie interesować.
Bardzo to wszystko ciekawe. Domyślam się teraz, jaki sens ma celibat; dawniej świątynna prostytucja jak i dziwaczny ołtarz w Watykanie, który przypomina bardziej łoże podparte czterema słupami, podobnymi do słupów dymów ofiarnych ognisk, niż do ołtarza w rozumieniu współczesnego chrześcijaństwa; a i Salzburg, poznanego dawno temu Ferlucego/Lucyfera, Solny Zamek, jakoś dziwnie tu się mieści.
Przed zaśnięciem proszę o dalszy ciąg wizyty w Świątyni.
Wychodząc z długiego lokalu, w którym działo się coś, czego nie pamiętam (Nie powinienem ?), wchodzę po drabince opartej o ścianę po prawej stronie, aby odebrać swojego peceta, który pozostawiłem w depozycie na czas bytności wewnątrz. W wiszącej szafce jest ich wiele, a każdy wygląda inaczej. Nie każdy z nich jest komputerem jaki znamy; są i inne rozwiązania. Na dole drabiny czeka na mnie ktoś, z kim tu przyszedłem. Mam świadomość, że nie cała zawartość peceta jest moja. Dzielę jego zawartość z kobietą (Androgyniczność obrazu Boga!). Niemal pół na pół. Konkretnie w stosunku 1:1.
Wygląda na to, że dobrałem się do androgynicznego obrazu Boga. Widać z tego są i inne jego obrazy. Ciekawe, że Bóg ma przewagę pierwiastka męskiego. Pewnie dlatego myśli się o nim jako o mężczyźnie. Ta niespodziewana proporcja zdaje się wynikać z różnic pomiędzy stożkami i filarami w portyku świątynnym, ale jest coś zaskakującego w samym wnętrzu Świątyni. Dwoistość androgynów. Męska kobieta i kobiecy mężczyzna. Oddziela ich nieszczelna zasłona, w której jest wewnętrzna szczelina nie dająca się zasłonić !
Wojtek podgląda mój sen.
Rzecz się tyczyła tramwajów. Robiliśmy napady na nie albo czyhaliśmy na owe. Jeden z tramwajów jechał z bardzo dużą ochroną. Z przodu jechał samochód a za nim kilka z ochroniarzami. Nie moglibyśmy tak łatwo go przejąć, ale spotkaliśmy się, w związku z tym tramwajem, z tajniakami, którzy mieli nam go sprzedać; było nim zainteresowanych sporo osób, więc odbył się przetarg. Na końcu wydaje się, że go wygraliśmy.
Ja do Wojtka. To prawda. Weszliśmy do tramwaju, długiego lokalu o którym śniłem. Wybrałem dla nas jeden z obrazów Boga. Od kilku dni chodzi mi po głowie, by zapytać o Abraxasa. Zapewne to właśnie ten obraz Boga Persów i gnostyków.
Kim jest Abraxas, Bóg Persów i gnostyków?
(Chciałem w tym miejscu przypomnieć, że moja dusza nosi staroperskie imię Szirin.)
Ta wyprawa podobna jest do naszej. Obserwujemy ją z góry. Chciałbym, aby została poddana wszystkim wymogom rzetelności jak ta nasza!!!
Ta wyprawa – to wyprawa meandrami wielkiej rzeki płynącej z prawej na lewą stronę.
Drugi sen.
Z pośrednikami ( Midwayerami. To cywilizacja niewidocznych dla nas istot, mimo że współistnieją z nami tu, na Ziemi. Poświęciłem temu zagadnieniu kilkanaście stron na początku V księgi Krajobrazów ) sprowadzamy stare używane samochody. Te, które właśnie sprowadzamy, używane były w rosyjskiej milicji przed kurtyną (!). Na jednym z nich widzę napis GRU. We śnie ten napis kojarzy mi się z gruzem (Czerwień ciała przyczynowego, ostatniego przed pierwszą zasłoną! ). Mamy zamiar je odnowić i ponownie udostępnić.
Wyznawcy Abraxasa – to podróżnicy podobni do nas. Ciekawe, że współpracują z Niewidzialnymi, którzy dla nich odnawiają używane ciała subtelne, te sprzed zasłony i adaptują je dla niektórych ludzi do prywatnego użytku. Skądś już to znamy. Wystarczy wrócić, na moim blogu, do artykułu poświęconego Kabaliście.
Kolejnej nocy znowu pytam o Abraxasa.
Pewna kobieta chce podjąć nami (!!!) swoich gości. Poda, jednego z nas dwóch, jako deser!!!!!!
Mojego kolegę!
Ten jest zielony i ma wystąpić jako trzy jednakowe ciasteczka z przybraniem oraz czwarte bez przybrania!
(Zielony to kolor ciała emocjonalno-wyobrażeniowego, czyli astralnego, widać – w przypadku mojego kolegi – jeszcze ono przeważa w zabarwieniu całości, czwarte czeka na uzupełnienie.)
Drugi sen.
Wyjeżdżam samochodem na plac położony przed zamkniętą bramą. Brama jest po lewej stronie placu. Siedzę w moim samochodzie z drugą osobą, ale ja jestem kierowcą. Czekam, aż większy ciemny pojazd stojący po lewej ruszy pierwszy, wtedy brama będzie musiała być otworzona, ale tylko jeden raz (To kalka snu o sprawdzaniu napisów na podszewce torby ze snów „O czym myślał Jezus wisząc na krzyżu ? ”. Tyle tylko, że teraz jadę w tym samym kierunku, co powracająca ciężarówka, dla której wtedy, kiedy wyjeżdżała, podniesiono łańcuch ).
Ktoś ocenia mój samochód jako zadziwiająco sprawny, ponieważ dobrze sobie radzi z jazdą po schodach, które prowadzą do bramy. Kiedy minęliśmy bramę, znależliśmy się na drugim dziedzińcu. Ciężarówka gdzieś znika! Przed nami druga brama, ale ta wydaje się być otwarta. Kiedy zbliżamy się do niej – zwracam uwagę na stojący obok bramy, po jej prawej stronie, stary model amerykańskiego muscle cara. To BLUE BIRD, mówię do towarzyszącej mi osoby i cofam auto, aby jeszcze raz koło tamtego przejechać. Chcę go jeszcze raz obejrzeć dokładnie. Taki stary (!) wóz to nie lada gratka. Kolor nie jest niebieski, jakby sugerowała nazwa, to rodzaj srebrzystości.
Obejrzeliśmy BLUE BIRDA jeszcze raz i wjeżdżamy w otwartą bramę. Z tamtej strony bramy, łukiem z prawej, nadjeżdża drugi BLUE BIRD. W tym siedzę ja!!!!!!!!!!!!!!!
Ten drugi Blue Bird jest bez jakiegoś ozdobnika (niedokończony!?), jak czwarte ciasteczko mojego zielonego kolegi w poprzednim śnie.
Mijam w tej bramie samego siebie! (?!) To sposób przekroczenia trzeciej, zwierciadlanej bramy. Przenicowania. To koniec obszaru troistości. Wszystko staje się jednym Blue Birdem w świetle bramy – szczeliny brahmanicznej. Nazwano go Blue Bird, ale jak wspomniałem – jest tak naprawdę srebrzysty. Kiedyś chciałem dowiedzieć się, jaki kolor mam po tamtej stronie. Określono mój wygląd jako srebrne „I”, w cudzysłowie!
Trzeci sen.
Jestem na parkingu. Noszę do samochodu pakunki. Z jakiegoś powodu pozostawiłem samochód z włączonym silnikiem. Po prawej stoi inny samochód (Odniesienie do Blue Birda stojącego z prawej strony wjazdu do bramy). Musi mieć dieslowski silnik, bo pracuje w charakterystyczny sposób. Właśnie przez jego głośne wibracje nie usłyszałem, kiedy ktoś odjechał moim samochodem!!! Samochód zniknął niepostrzeżenie. Ktoś inny swoim samochodem opuszcza właśnie, w tej samej chwili, parking. (Odbicie lustrzane!!!) Pytam się, czy nie widział dokąd odjechano moim. Zapytany odpowiada, że widział i chyba nawet wie dokąd. Tu następuje seria wizji przekazywanych z jego do mojej świadomości, w której widzę budynek, do którego wchodzą ci, którzy porwali mój samochód. Proszę faceta z parkingu, aby mnie tam zawiózł. Ten wyraźnie okazuje swoją niechęć udzielenia mi pomocy. Nalegam. Błagam go! W końcu facet z jasnego (!) samochodu godzi się mnie tam zabrać.
Budzę się.
To typowe sny z podróży na dziesiąte piętro. Kiedy udawałem się tam po raz pierwszy – również, bez przerwy, mój samochód znikał. Tak jak, zresztą, zniknęła – sen wcześniej – ciemna ciężarówka po zbliżeniu się do tej bramy. W szczelinie wszystkie formy naszych ciał subtelnych znikają. Zostają pożarte przez Abraxasa. W naszym przypadku dysponowała nami jego strona żeńska, aktywna.
Słowo Bluebird, nomen omen, ma jeszcze inne, równie ciekawe konotacje. O tym dowiedziałem się nazajutrz z Internetu.
BLUEBIRD – pierwszy program CIA związany z kontrolą umysłu i zmianą zachowań ludzkich, zapoczątkowany w 1949 roku przy pomocy niemieckich naukowców.Projekt istniał do 1951 roku, kiedy to został zastąpiony projektem ARTICHOKE.Podstawowym celem programu było opracowanie i udoskonalenie kontroli nad zachowaniem umysłu ludzkiego w celu szpiegostwa, kontrwywiadu i tajnych manipulacji w globalnej polityce.Eksperymenty przeprowadzane w programie były z udziałem 600 podmiotów, między innymi więźniów, osób chorych psychicznie czy dzieci, a należały do nich, między innymi, elektrowstrząsy czy podawanie LSD.
W programie brali udział czołowi psychiatrzy, psychologowie, neurochirurdzy i szkoły medyczne, a był finansowany przez CIA, US Army, US Navy, Air Force, Public Health Service czy Scottish Rite Foundation.Wyniki wielu badań zostały opublikowane w czasopismach medycznych [Wikipedia].
Wojtek opowiada swój sen na ten sam temat:Nie napisałeś jaki dziś temat, to powtórzyłem poprzedni, ale to chybadobrze, bo sny były bardziej konkretne, przynajmniej w swojej wyrazistości.
Kim jest Abraxas?
Sen był o domu rodziców w Wiśle. Zaczęła się powódź i woda wzbierała, aż w końcu doszła do samochodów na górce. Szkoda mi było, bo naszym samochodem był luksusowy Mercedes, więc mimo że wydawało się to prawie niemożliwe – wjechałem nim na górę po schodach (!!! JB). W sumie uważałem, że nie mam nic do stracenia, bo i tak by się zniszczył przez zalanie. Na górze, po jakimś czasie, okazało się, że woda wciąż wzbiera i wzbiera, podeszła do samego domu. Musieliśmy się ewakuować, co można było – na szczęście – zrobić, idąc jeszcze wyżej, wchodząc na górę obok. (Druga góra, tak jak druga brama –JB) Wszedłem na jej szczyt, ale wyglądało na to, że powódź nie ma zamiaru się zatrzymać, co więcej – szła kolejna fala wody. Ktoś powiedział, że można jednak uciec, do kopalni. Nie bardzo mi to pasowało, bo przecież kopalnia jest na dole i ją zaleje. Ludzie, którzy chcieli mnie tam zabrać, powiedzieli, że nie mam się co zamartwiać, bo kopalnie są odpowiednio zabezpieczone, by przetrwać powódź, ale jest pewien warunek: jeśli chcę do nich dołączyć – muszę mieć pewien zbiór przedmiotów, których nie miałem, ale ci ludzie/istoty były przychylne i każdy z nich dał mi jeden przedmiot z którego zebrał się wymagany zbiór. Po powodzi zadzwonili do mnie rodzice i pytają, czy u mnie ok i przepraszali, że zostawili mnie samego ( zniknęli w pewnym momencie podczas tej powodzi ) i pojechali do innego domu. ( Typowa dla rodziców z dziesiątego poziomu nieobecność ich obrazu dla śniącego –JB ) Mówią, że oni nie mogą ryzykować takiego zdarzenia, więc przenieśli się do drugiego domu. Cieszyli się jednak, że nic mi nie jest i mogę do nich dołączyć, bo po powodzi wszystko teraz jest zniszczone. ( Wszystko zniknęło po zalaniu przez nieświadomość, pozostał zapewne tylko drobnoziarnisty muł – JB ).
Sen był wyrazisty, ale nie pamiętam wszelkich szczegółów, również snów późniejszych, choć też się w nich sporo działo, ale nie potrafiłem ich przywołać.
Na razie tyle. Mam nadzieję, że jesteś kontent 😉
Co sądzisz o moim śnie ? Jedno jest ciekawe i zbieżne: samochód, który potrafi jeździć po schodach, ale ja szedłem jeszcze wyżej niż dom rodziców, z tym że trafiłem do kopalni. Tu też, choć brakowało mi potrzebnych elementów, zostałem przyjęty.
Do Wojtka
Zbieżne są całe sny, a nie tylko jeden element. Szczyt szczytów i kopalnia to zwierciadlanego odwrócenia, jak w moim śnie, „ lustrzana” brama. To bardzo ciekawa wskazówka, jak wielopłaszczyznowo rozumieć szczelinę brahmaniczną.
Dla potwierdzenia mojej interpretacji – zapytaj, czym jest owa kopalnia ?Ja zapytam, czym jest Blue Bird ?
Przed zaśnięciem proszę o wyjaśnienie, czym jest Blue Bird.
To rodzaj kończącej warstwy, zamykającej dłuższy szereg. Jej uzyskanie (trwanie) to pięć godzin a nie pięćdziesiąt lat! Wszystko odbywa się pod opieką kobiety.
Jak to działa?
Z kolegami uruchamiamy system połączonych rur: z jednej strony rozpoczynający się pompą wodną, a z drugiej – zakończony jest małą fontanną. Pompa stoi po prawej na podwyższeniu. Koniec zakończony czymś, co ma tworzyć małą fontannę, jest na poziomie ulicy. Pompa pracuje, ale żadnego przepływu nie widać. To dziwne, bo miałem podobną fontannę w domu i nie było z nią problemu.
Wszyscy już orzekli, że ta jest uszkodzona, ale w pewnej chwili, przypadkowo, zatykam palcem dziurkę na końcu systemu zakończonego fontanną i okazuje się, że to zatkanie powoduje powstanie ciśnienia i rozwinięcie się pięknej fontanny wodnej. Otwór był najwyraźniej dostosowany do dołączenia kolejnego systemu, ale nikt go nie zaślepił.
Jednym słowem – Blue Bird trwać będzie wewnątrz „węża” karmicznego dopóty, dopóki nie wejdziemy do bramy i nie zamkniemy jej za nami! Wtedy wszystko rozpryskuje się jak fontanna na obrazie Boscha. Mogę w bramie trwać około pięciu godzin i jeszcze wrócić. Pewnie to cecha indywidualna.
Wojtek
Zapytałem o kopalnię.
Sen był dziwnie przedziwny w swoim klimacie, bo jakiś taki klimat obcy bym powiedział… Byliśmy z Asią ( przewodniczka-anima Wojtka. JB ) w jakimś mieście i poszliśmy do amfiteatru na koncert. Asia, z jakiegoś powodu, szła oddzielnie, bo chyba poszła zaparkować auto, więc nie wiedziałem, gdzie jest. Koncert, czy jakiś występ, odbywał się w ciemnej sali i na leżąco. Z prawej strony zaatakowała mnie nagle jakaś kobieta w ten sposób, że rzuciła się na mnie, całując. Ja zaskoczony rzucam się do przodu i mówię jej, aby mnie zostawiła, bo ja nie jestem sam, żona niebawem tu przyjdzie, a nawet jakbym nie był z nią, to i tak mam żonę i nie interesuje mnie cokolwiek z zupełnie przypadkową kobietą. W dodatku nie była jakaś urodziwa, nawet mnie irytowała, ale starałem się być grzeczny. Asia w końcu nie dotarła i nigdzie jej już póżniej nie widziałem. Kiedy koncert się skończył, chciałem wracać do auta i, mimo wszystko, znaleźć Asię. Było to w tak obcym mieście, że komórki nie działały (! JB), więc nie mogłem zadzwonić i poszedłem zdenerwowany szukać auta po mieście. Byłem mocno wkurzony, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie to szukanie igły w stogu siana. Z tego wkurzenia obudziłem się.
Potem byłem w kolejce (to również ciąg, jak wąż czy telefon -JB) u lekarza i długo czekałem, a okazało się, że przede mną byli ludzie z jakimiś bzdurami. Babka (!) mnie niby zawołała do lekarza, wszedłem do gabinetu a tam druga kolejka (pomyślałem – co za bezsens), pobiłem jakąś kreaturę (!), a później poszedłem do więzienia, gdzie zamknięty był troll i też go chciałem zgładzić.
Z naprawdę rozbudowanego snu nie pamiętam prawie nic.
Do Wojtka
Zgubiłeś żonę i samochód, a potem stanąłeś w kolejce do kolejki do lekarza. Utrata żony to tyle, co przekroczenie granicy pomiędzy ciałem przyczynowym i buddycznym. Nie przyjąłeś wsparcia od kobiety, która na tym poziomie chciała uzupełnić twoją żonę. Potem przeniosłeś się do drugiej kolejki. Powyżej ciała buddycznego (amfiteatr), kiedy zbliżamy się do szczeliny, tracisz swój pojazd. Potem się zdenerwowałeś i spadłeś na sam dół, to trochę patologiczne odbicie od lustra. Pewnie wylądowałeś na poziomie minusowym, bo i takie są, nie docierając do poziomu lekarza/Abraxasa. Chciała się do ciebie przyłączyć żona pod drugą postacią. W przestrzeni ponadbuddycznej tak się często dzieje. Żona, która w przestrzeni poniżej buddycznej jest jedna, powyżej – rozdziela się na dwie, w tym często jedną nieobecną. Czasem wygląda to jeszcze inaczej, ale często w przestrzeni ponadbuddycznej jest nas troje. To elementy naszej Świadomości a nie zewnętrzne byty.
Mam na dzisiaj ciekawe pytanie.
Czy to oznacza że bogowie pojawiają się w naszej Świadomości w momentach zatrzymywania się przed kolejnymi granicami / bramami i wykwitają w wyniku zaburzenia przepływu wzwyż naszej świadomości?
Kiedy wracam z pracy do domu (z c. buddycznego do c. mentalnego) atakuje mnie obcy facet. Początkowo wołam ratunku, ratunku, licząc na czyjąś pomoc, ale w pewnej chwili przełamuję się wewnętrznie i walę faceta w łeb torbą.
Teraz widzę, jak po mojej prawej, ten sam facet leży na schodach nieprzytomny. Trzeba będzie mu udzielić pierwszej pomocy. Robi się spore zbiegowisko.
Drugi sen. Ten sen jest snem realnym (z poziomu kauzalnego).
Stoję razem z kolegą u podnóża schodów z których schodzi Monika Olejnik wraz ze swoim towarzyszem. Mają zamiar nas minąć i zejść w prawo kolejnym ciągiem schodów. „Bogini” dziennikarstwa trzyma spory plik papierów. Kiedy są już niemal na naszym poziomie – papiery rozsypują się na schody. Jej towarzysz pomaga je zbierać. Przez chwilę mam opory, aby włączyć się do pomocy pani Monice, ale przełamuję się (!). Więcej, liczę na to, że oto zdarzyła się świetna okazja do autopromocji, a ta pomoc rozwinie się w możliwość bliższej rozmowy.
Po krótkiej wymianie uprzejmości i po zebraniu wszystkich kartek leżących na ziemi, zaczynam rozmowę o sprawach, którymi się interesuję. Sny, obe oraz książki, które piszę.
Pani Monika chyba nawet słucha tego, o czym jej opowiadam i to nie tylko z grzeczności. Wygląda na to, że nigdy o tych sprawach jeszcze nie słyszała. Idziemy razem uliczkami, a właściwie wąskimi podwórkami w centrum Lublina. Na jednym z nich, po lewej, widzimy grupę wyrostków grających w piłkę. Kiedy piłka (rota!) zostaje wybita na aut w naszą stronę, pani Monika kopie ją na wprost, w tę stronę, w którą idziemy a nie w stronę grających, na lewo. Nawet trochę się obruszyłem i jestem niemal pewien, że zaraz wybuchnie pyskówka, ale panowie położyli po sobie uszy i w ogóle nie zareagowali. (Mamy ciekawy wątek rozsypania się informacji przed zakrętem o sto osiemdziesiąt stopni potem ich odmiennego uporządkowania, a niżej – kiedy zeszliśmy już ze schodów – odbicia pod kątem dziewięćdziesięciu stopni skompresowanej roty ).
Mijamy budynek Sądu Rejonowego (Sąd Cząstkowy!!!) od strony podwórka. Widzimy rozebrane poszycie dachu (rozsypane kartki). Zainspirowany tym, co widzę, opowiadam jakie miałem przejścia ze swoim majstrem od dachu na wsi ( czyli na Ziemi. To reminiscencja niedawnego spotkania w moim ciele przyczynowym obcych lokatorów, którzy swoją obecność tłumaczyli chęcią wyremontowania dachu, przez który przeciekał żółty/złoty kolor z poziomu buddycznego!). Pani Monika pyta:
– I co w końcu, wszystko się dobrze skończyło ?
Odpowiadam, że niestety, nie tak całkiem bez problemów.
Docieramy w końcu do mojego domu. Dom jest mój w szerszym tego słowa znaczeniu. To chyba dom wszystkich moich krewnych (Dom Dusz – poziom buddyczny). W mieszkaniu jest dużo pomieszczeń. Chyba co najmniej pięć, sześć, bo chcąc panią Monikę gdzieś przyjąć, chodzę od jednego do drugiego, ale w każdym pokoju są rozgrzebane dwa (!) białe (!) łóżka. Względny porządek znalazłem dopiero chyba w czwartym z rzędu. Widać rodzinka zeszła do pracy, nie troszcząc się o zrobienie po sobie porządku.
Mój towarzysz (moja świadomość jest tu znowu trójelementowa, więc to na pewno poziom ponad pierwszą granicą, dodatkowo świadczą o tym wcześniejsze zmiany kierunków przepływu informacji), który ponownie się pojawił, zajmuje jako pierwszy duży fotel po lewej, a dla pani Moniki pozostaje jeden z kilku mniej wygodnych fotelików po prawej. Każdy jest inny (!). Chcę jej usłużyć i przysunąć jeden z nich, bliżej stolika, ale ona ma obiekcje, czy ja – taki „mizerny” – dam radę którykolwiek z nich podnieść.
Przez cały czas nie przestaję opowiadać jej o obe i śnieniu.
Budzę się, jak to ze snu realnego, nie wiedząc, czy mi się to śniło, czy nie. We śnie widać wyraźnie włączenie się funkcji „ Wleczonego Obserwatora” . Śniąc z poziomu kauzalnego, informacja dociera do tego poziomu z poziomu wyższego, przegrupowujące się kartki i załamanie kierunku lotu piłki-roty, schodzi do mnie z poziomu buddycznego.
Trzeci sen.
Proszę o rekapitulację dzisiejszych snów!
Wyławiam z wody (przypominam, że to, co ja nazywam Świadomością – to jungowska nieświadomość zbiorowa) – płynąc łodzią – kartki, niewielkie mokre płachty. Robię to podbierakiem (wleczony obserwator). Z czerpaka wrzucam wszystko do łódki, w której stoję z drugą osobą. Jest już tego tak dużo, że obawiam się, że razem z wodą, której siłą rzeczy zaczerpnąłem przy wyławianiu kartek, mogę zatopić łódkę, w której stoimy. Mokre kartki pływają po prawej stronie łodzi.
To wyraźne potwierdzenie mojego zrozumienia. Bogowie zstępują do nas, wyławiamy ich jako pakiety informacji z nieświadomości, widać również ostrzeżenie przed inflacją ego i zalaniem przez treści nieświadome. Zatem to nie my tworzymy bogów w momencie zatrzymania się na którejś z granic, ale Oni do nas zstępują. Warto tu wspomnieć jungowską pozorną autonomię archetypów!
Kolejny sen jest również o tym.
Przechodzę z lewej na prawo.
Ktoś, kto stoi za mną (aby się obrócić musiałbym pokonać pierwszą granicę), radzi mi, abym pokazał/przekazał swe CUPLING. To słowo wypowiedziane jest tak trochę prowokacyjnie i prześmiewczo.
Po przebudzeniu najbardziej kojarzy się mi ono z kuplerstwem, czyli ze stręczycielstwem. To zabrzmiało tak, jakby chodziło o pokazanie swoich referencji zdobytych w wyniku protekcji o podłożu „seksualnym”, czyli unii duchowej z najwyższym poziomem Świadomości!
Potwierdza to, że bogowie schodzą do nas, a my musimy przekazy kierowane do nas wyławiać z otaczającej nas Świadomości/nieświadomości. Są również byty, które udając bogów próbują nas obrabować. Mamy możliwość uzyskać informację pod warunkiem, że zostaliśmy przypuszczeni do pewnej konfidencji/unii z nimi. Musimy również uważać na przeciążenie nieświadomością.
Wojtek do mnie
Zapytałem, czy te kopalnie to wysoki poziom, czy poziom minusowy. Dopiero nad ranem coś mi się śniło, ale jakieś takie…
Po pierwsze to cała akcja odbywała się w jakimś dziwnym (!) mieszkaniu. Niby mój dom, ale nie do końca. Był urządzony cały na biało. Potrzebowałem jakichś informacji (!) i wiedziałem, że znajdują się one w ośrodku ruchu Hare Kryszna na piętrze, w biurku. Pojechałem tam i ukradłem całe biurko! Zniosłem go na dół, nie zwracając niczyjej uwagi. Później kombinowałem, jak im je oddać, bo czułem wyrzuty sumienia. Sympatyzowałem z tymi chłopakami, ale już miałem ambiwalentny stosunek do głoszonych przez nich poglądów. Starałem się nawet w tym śnie pogadać z nimi na ten temat i waliłem im ostro o rzeczach dotyczących duszy, źródła itd. Była jeszcze inna akcja: mieszkałem w mieszkaniu z kobietą, niby moją i naszym dzieckiem była Nina, ale tą kobietą nie była Asia. Ta kobieta też żyła jeszcze z jednym facetem. Facet był jakiś trochę dziwny, taki lekko niedorobiony :). Kupił niby Nince kombinezon, ale jak tylko zerknąłem, to widziałem, że jest o wiele za mały! Jak im powiedziałem, to nie dowierzali, ale jak przystawili do Niny – to różnica była ogromna. Takie jakieś dziwne to było. Gość też skombinował za darmo takie wieszaki do domu na ubrania, ale miał ich kilka i z każdym było coś nie tak, ale z tych kilku można było zrobić jeden dobry. Przymierzyłem gotowy wieszak koło drzwi i mówię im, że tu pasuje. Kobieta mówi jednak do mnie, że w tym mieszkaniu on nie będzie wisiał, jest przeznaczony do innego. Ale tu nie ma wieszaka na ubranie – mówię. A ona, że nie szkodzi, i że tu nic nie może wisieć . Uznałem to za wielki bezsens, ale już się nie odezwałem. I tyle. Nic nie kapejszyn.
Do Wojtka
To chyba poziom buddyczny a nie minusowy. Spadłeś z dużej wysokości może dla tego oceniłeś to jako ogromny upadek aż do kopalni. Na poziom buddyczny wskazywałyby kolor biały i żona nie żona, jak już mówiłem żona z tej przestrzeni bywa dwuelementowa. Normalna żona tam nie dociera Trochę dziwny jest ten facet który jest jak twoje zwierciadlane( bo niedorobiony) odbicie . Być może powodem pojawienia się w tym śnie poziomu buddycznego przy spadaniu jest to, że jesteś z pod znaku barana będącego w kanale zstępującym .Urodziny w tym znaku zodiaku są sygnałem że życie ma być poświęcone przetwarzaniu cech poziomu atmanicznego na buddyczne. Może być również tak, że zarejestrowałeś swoją świadomością twój normalny dla tego życia poziom a potem dopiero spadłeś na dół .
Poziom minusowy to skomplikowana historia .Stamtąd niełatwo jest się wydostać . Trzeba wykonać obrót w wielu płaszczyznach utrzymując świadomość w którym miejscu znajduje się wyjście ponad granicę oddzielającą poziom ujemny od fizycznego życia na pierwszym poziomie.
Cdn.
Korekta przez: Roma Wolny (2014-07-11)