Jeżeli wyłączę/utracę zmysły ciała oraz fizyczny umysł, to co pozostanie ze mnie, jako świadomości indywidualnej?

Zasnąłem. I obudziłem się dopiero rano z niewesołymi wnioskami. Nic mi się śniło! Czyżby to była odpowiedź na moje pytania, stawiane Bogu?
Przyznaję, że ta konstatacja „niebezpiecznie” zbliżyłaby mnie do sposobu widzenia, tych spraw, przez Tathagatę!
Świadomość byłaby rodzajem wiru powstającego podczas Przejawiania się Aktywnej Strony Nieskończoności i jako taka „sięgałaby” od Potencjalności Nieprzejawienia do materialności, „najcięższej strefy” Przejawienia.
Kiedy zaburzenie wygasa, nie pozostawia po sobie trwałego śladu. Bylibyśmy jako świadomości jedynie grą energii w „ciele” Przejawienia. Oczywiście Budda, podobnie jak swojego czasu Hume, w Europie, uważał, że świadomość jest konstruktem oddolnym, a nie przejawem istnienia Świadomości nadrzędnej-Obserwatora.
W czasach Siakjamuniego nie znano pojęcia energii, a ponieważ ludzie mają skłonność do wplatania w swoje poszukiwania duchowe nowych odkryć nauki, jeszcze niedawno wszystko tłumaczono przepływem prądu, potem magnetyzmem, promieniotwórczością, kwantowością, dzisiaj tajemniczym czynnikiem tłumaczącym wszystko jest fraktalność czy holograficzność, holarchiczność, natomiast w czasach Buddy znano świadomość i nią albo brakiem jej źródła starano się rozwiązać wszelkie zagadnienia metafizyczne.
Wystarczy jednak zdać sobie sprawę, że naszemu umysłowi wystarczą dwie myśli prowadzone jednocześnie, aby popaść w stan dystrakcji.
Tymczasem obserwacja ponad poziomem ciała mentalnego może być nadal prowadzona. Oczywiście nie dzieje się to za pomocą umysłu dyskursywnego, jakim dysponujemy na poziomie ciała mentalnego, ale za pomocą symboli sennych, których dostarcza nam poziom wielowektorowości, a nie bezforemności, jak wydawało się medytującym nad pustką/takością. Ten poziom wielowektorowej świadomości możemy utożsamić z przestrzenią Świadomości, którą Newton w swoich badaniach nad LBL nazwał Domem Duszy (6). To wieloaspektowa przestrzeń naszej Duszy z jeszcze wyższego poziomu, poziomu siódmego.
Przez szacunek dla tradycji możemy nazwać ową przestrzeń wielowektorową-polową, Domu Duszy na poziomie szóstym, ciałem/poziomem buddycznym Świadomości.
Warto również zauważyć, że postulowana przez buddyzm jej bezforemność musi być w jakiś sposób doświadczana. Wciąż zatem istnieje podmiot i przedmiot doświadczania. Kto zatem jest świadkiem bezforemności, skoro przekracza ona poziom umysłu, a Świadka traktuje się w tej koncepcji jedynie jako wynik popadnięcia naszego umysłu w autoiluzję?
Nie ma zatem buddyzm, żadnego dowodu na słuszność swojej konstatacji.
No i pytanie zasadnicze: Czy to wszystko kiedyś ustanie? Oczywiście ustałoby, jeśli pojawiłoby się kiedyś. Tymczasem jest jedynie teraz, pełne potencjalności. Na poziomie brahmanicznym przejawia się jako pozaczasowa i pozaprzestrzenna Knieczność która dopiero w „niższych” poziomach Świadomości wyłania z siebie czas, przestrzeń złożoną z nurtów na które rozdziela się Konieczność ale dziej się tak tylko dla bytów dysponujących świadomością ograniczoną w swojej wędrówce do góry, szklanym sufitem i stopniem iluzji o byciu oddzielnym od Pola .
Będę pytał dalej, aż czegoś się w końcu dowiem „na pewno”.

Póki co wzmianka, jaką znalazłem u Swedenborga, potwierdzająca trafność topografii ekranu śnienia:
„534. Przedstawiona mi została niegdyś droga, która prowadzi do nieba i która prowadzi do piekła; najpierw widziałem szeroką drogę idącą ku lewej stronie, czyli na północ; pojawiło się wiele duchów, które szły po niej; lecz w oddaleniu widziałem kamień dość wielki, przy którym szeroka droga się kończyła; od tego kamienia rozchodziły się potem dwie drogi, jedna na lewo, a druga w przeciwną stronę, na prawo: droga, która zmierzała na lewo, była ciasna, czyli wąska, wiodąc przez wschód ku południowi i tym sposobem do światłości nieba; droga, która zmierzała na prawo, była szeroka i przestronna, wiodąca ukośnie na dół do piekła. Widziałem najpierw wszystkie duchy idące jedną i tą samą drogą, aż do wielkiego kamienia na rozdrożu, lecz kiedy tam doszły, zostały rozdzielone: dobre zboczyły ku lewej stronie i weszły na drogę wąską, która wiodła do nieba, złe natomiast nie widziały kamienia na rozdrożu, potykały się oń i raniły, a kiedy powstały, przebiegały szeroką drogę po prawej stronie, która zmierzała do piekła”.
Piekło Swedenborga było doświadczeniem życia na Ziemi z poziomu duchowego, stąd u podróżników tamtych czasów takie podobieństwo obydwu poziomów.

Czy moja hipoteza robocza o „wirze Świadomości” jest zgodna z prawdą?
Na środku ekranu stoi wysoki kieliszek, a z prawej strony ktoś nalewa do niego szampana. Poziom wina przekroczył już krawędzie kieliszka i wino wylewa się na zewnątrz.
Budzę się. Chyba przeholowałem. Zasypiam.
Fabryka rowerów (jednośladów poziom bliski poziomowi 8). Rowery produkowane są tutaj starą ręczną metodą (7+), poprzez ręczny dobór części (!). Na stojaku, na środku ekranu, stoją cztery rowery (czworaka, serafiniczna natura Nieprzejawionego Boga sięga aż tutaj). Pogrubiane (!) są jednak tylko dwa środkowe. Dwa boczne pozostają nadal cienkie (!). Pogrubione rowery są przekazane na lewo w głąb ekranu. Te dwa chyba były gotowe?!
Budzę się. Ha, bądź tu mądry, które dwa? Zapewne jest tak, jak sobie wyobrazimy, a „szampan” i tak wyleje się z formy, jaką chcemy nadać Świadomości. Pogrubienie i przepełnienie środka szklanego kieliszka i rowerów będących symbolem mono cykliczności sugeruje istnienie ośrodka prężności i peryferiów o mniejszej zwartości.
Zasypiam.
Głos: Teologia i hybryda.
Budzę się wstrząśnięty. O jasny gwint! Czyli trafiłem w sedno co do dwóch środkowych elementów to Nieprzejawienie. Dwoistość i zwiększona moc/ grubość/ prężność to symbol Androgyna będącego podstawą wiedzy o Bogu. Pozostaje jeszcze dopracować sprawę świadomości w obrębie Przejawienia. Zanim zasnę, pytam jeszcze raz, czy rzeczywiście miałem rację w sprawie teologii i hybrydy.
Siedzę w dużej sali lekcyjnej/wykładowej. W sali są trzy rzędy ławek ( wygląda to na trzy formy relacji jake zachodzą w Przejawienia-zstępowanie, wstępowanie i ścieżka środkowa-expresowa-czerwona 1-5-<10). Siedzi się w nich pojedynczo. Ja siedzę w ostatniej ławce w rzędzie ustawionym najbardziej z prawej strony (czyli analizuję strukturę przejawienia po prawej stronie w ścieżce zstępującej ). Po mojej lewej stronie, nieco z przodu, stoi gruby filar o przekroju kwadratu.
(To forma z pogranicza Nieprzejawienia i Przejawienia , sam filar to tutaj odpowiednik Góry Meru czy Igdrasila czyli drzewa życia. Oś świata. To również skamieniały symbol Wiru 8-12)
Jestem tutaj jakoś tak, na przyczepkę. Chciałoby się rzec, dodatkowo i chyba pierwszorazowo.
(To sny sprzed wielu lat, kiedy dopiero powstawał cykl Krajobrazów, dziś kiedy dodaję do tych starych snów , w nawiasach , nowe komentarze mam bez porównanie większe doświadczenie w podróżowaniu snami. W ogóle inaczej patrzę dzisiaj na sen, trochę przypomina to wirującą dokoła snu maszynę skanującą 🙂
Lekcja dotyczy spraw natury biologicznej (!). Nauczycielka chodzi po sali (na razie jest z przodu po lewej stronie) i sprawdza zeszyty z notatkami z wykładów. Kurczę, kurczę, a ja nie mam nawet zeszytu! To znaczy mam zeszyty, ale to są te zeszyty, w których zapisuję swoje podróże we śnie (!). Po prawej stronie pulpitu leżą co prawda jeszcze inne dwa cienkie zeszyty, ale są jeszcze niezapisane. Przed sobą mam również jakieś gazety, pisma. Jednym słowem graciarnia, ale zeszytu z notatkami z biologii niestety nie mam. Nie dlatego, że mi zginął. Po prostu w ogóle takich notatek nie prowadziłem !
Przede mną siedzi jakaś kujonica, ma zeszyt pięknie zapisany, pokolorowany, ale pewnie nie pożyczy. Zresztą profesorka od razu by to zauważyła.
Może by spróbować pożyczyć od kogoś, kogo już sprawdziła, przecież jestem prawie na samym końcu. Ta dziewczyna przede mną będzie chyba w ogóle ostatnia, bo przed nią ławki są puste. (Tylko my dwoje siedzimy w tych dwu ławkach – dwa pogrubione rowery), ostatniej i przedostatniej. ( W jakimś sensie ja i ona staliśmy się ,w tym śnie, symbolami rozdzielającego się w Przejawieniu Androgyna. Ona to przestrzeń w której przejawiam się ja, a przynajmniej mam chęć się przejawić za jej pomocą. Tak jak na wyższym poziomie Ojciec 10 w Matce 10 tworząc swoje przejawieniowe kopie JA, w postaci małych „ja”.
Wrócę jeszcze do filaru. Filar jest jedynym filarem w tym pomieszczeniu. Ustawiony jest niesymetrycznie.
Chyba jednak nie uda mi się pożyczyć tego zeszytu. Nie znam tu nikogo, a i nie czuję jakiejś specjalnej sympatii do mnie, ze strony innych studentów.
Jestem przygotowany, ale nie na temat. No dobra, mówi się trudno. Czekam na zdemaskowanie, zajmując sobie czas przekładaniem papierów na stoliku.
Nauczycielka zmierza już w moją stronę.
Jeszcze na chwilę ktoś ją zatrzymuje. Nauczycielka coś tłumaczy pytającemu.
W końcu podchodzi do mnie.
Nachyla się, z mojej prawej strony, nad moim stolikiem i bierze do ręki książkę, której nigdy nie miałem ani nawet jej nigdy nie widziałem. Ktoś mi ją podrzucił?
Nauczycielka uważnie się jej przygląda.
Mówi do mnie, że zawsze chciała ją przeczytać.
Wytrzeszczam oczy na tę książkę, sytuacja jest bardzo dziwna i mocno mnie zaskakuje.
Przyglądam się okładce książki trzymanej przez nauczycielkę. Książka nie jest duża i nawet niezbyt gruba. Ma białą okładkę, a na środku zdjęcie dwóch (!) osób. Po prawej stronie stoi kobieta i obejmuje klęczącego po lewej stronie okładki mężczyznę. Mężczyzna ma na głowie stalowy łańcuch o grubych oczkach. Łańcuch wygląda trochę jak korona, ale odnoszę wrażenie, że ściska bardzo mocno jego głowę.(To symbol prężności-potencjalności męskości) Ponadto chyba łączy obydwie osoby. Stojący są w jakiś sposób złączeni, nie tylko fizycznie, łańcuchem, ale i uczuciem, jakie jest pomiędzy nimi.
Nie potrafię powiedzieć, czy to nauczycielka odczytuje tytuł, czy ja sam go dostrzegam, ale zapamiętuję i udaje mi się go „wynieść” na jawę: (Przygody) Plushima (tytuł oscylował pomiędzy „Plushimem” a „Przygodami Plushima”).

Czuję ze strony nauczycielki pragnienie zapoznania się z treścią tej książki, ale ja przez cały czas kombinuję tak; nie dam jej książki, ale jej ją pożyczę.
We śnie kombinuję, że w ten sposób zyskam nad nauczycielką większą kontrolę, niż gdybym dał jej książkę raz na zawsze. Relacja będzie bardziej dla mnie, jako ucznia, korzystna. (To co tu opisuję to nic innego jak wzajemne relacje we wnętrzu Androgyna- „poziome”, ale i Nieprzejawienia i Przejawienia – „pionowe”)
Nauczycielka tak się „wgapiła” w przedmiot swojego zainteresowania/pożądania, że chyba zapomniała o zeszycie którego nie mam. A może po prostu u każdego ucznia sprawdzała co innego, a nie, jak mi się zdawało, zeszyty z notatkami z biologii ?
Budzę się. Ciekawe, czego była to biologia. Ducha?
Ktoś tu zatem był teologią (Słowem o Bogu !), a ktoś hybrydą-Androgynem. Albo jednym i drugim jednocześnie !
Interesująca jest to, że ustawienie postaci na okładce, moje z nauczycielką czy moje i kujonicy było analogiczne, a więź pomiędzy tymi parami była nie tylko emocjonalne (uczucie–chęć posiadania), ale i fizyczna (łańcuch–książka–zeszyt). Wygląda na to, że ta hybrydowość, wzajemna więź, nazwijmy ją nawet miłością, a w końcu na niższych szczeblach chęcią posiadania, żalem z braku czegokolwiek, jest powszechna. Zaczyna się od samego „Jego Plusowości”, czyli Boga Prawdziwego!
Może zanim zadam pytanie o to, co pozostaje z nas po odjęciu umysłu i zmysłów, zapytam, tak dla potwierdzenia, kto to jest ten Plushim!

Kim jest Plushim?

Głos: Najistotniejszą cechą fikcji jest jej spodziewany przebieg!
Budzę się zaskoczony wyrafinowanym sposobem wypowiedzi i dziwnym sensem tego zdania. To co w nim nie zostało wyartykułowane(Logos) ale jest prawdziwym(+) sensem tego zdania to :
– Niewypowiadalną cechą Prawdy jest Nieprzewidywalność !!!
Zasypiam.
Obraz: Trzy pnie( Zastąpiły rzędy ławek i połączyły się -hybrydyczność- z ideą filara). Z prawej nieco wyższy, z lewej nieco niższy. Te dwa skrajne mają korę pokrytą czerwono-czarnymi, bogatymi ozdobami, trochę przypominającymi rzeźbioną lakę. Pośrodku jest pień najwyższy, ale całkowicie pozbawiony kory i ornamentów, o kolorze zwykłego świeżego drewna. Ten pień upada w głąb ekranu śnienia.(Tworzy most, pozwalający poruszać się mi na tym konkretnym poziomie)
Przekaz: Ten pień, mimo że największy, jest najlżejszy z wszystkich trzech !
Budzę się. Takich dziwnych, krótkich snów jest jeszcze kilka, ale nie chce mi się budzić i zapisywać. I tak wszystkie będą osnute wokół jednego tematu.
Ważne, że w ogóle coś mi się śni! Zasypiam.
Głos: Wyleciałem (!) ze sceny, aby każdy mógł się czuć komfortowo!
Budzę się. Wracając do początku snu. Fikcja, która ma spodziewany przebieg. Widać z tego, że fikcja, jaką jesteśmy w stanie wymyślić, jest tak naprawdę ograniczoną, przewidywalną projekcją naszego umysłu.
Plushim? Co do pnia to zapewne wyrażał to, że rdzeń, sedno, idea jest elementem najsubtelniejszym, choć pozbawionym ornamentyki, znaczeniem przewyższającym obydwie dialektyczne oboczności. Owa rdzenność(Jego Plusowość) jest najtrudniejsza do przewidzenia i wydedukowania ale jest prawdziwym mostem. Jeżeli właśnie tym jest Plushim, to by oznaczało, że jest czymś więcej (plus) niż Tym, którego jesteśmy w stanie sobie wyobrazić umysłem dialektycznym.

Muszę wrócić do ostatniej wizji z poprzedniej nocy, czyli Głosu wypowiadającego: Wyleciałem ze sceny, aby każdy mógł czuć się komfortowo.
Sprawdzę w prosty sposób, czy Plushim to bóg, Bóg, czy byt/świadomość pośrednicząca/mostkująca mniej i więcej niewyobrażalne poziomy.

Proszę Plushima o pomoc w kontakcie z Bogiem!

Poseł Dzięcioł (chodzi o autentyczną osobę, byłego strażnika miejskiego) leży na scenie (w głębi ekranu śnienia), podpatruje widownię, od której jest oddzielony kurtyną. Kurtyna na samym dole ma niewielką szparę/szczelinę. Kiedy zasypiam głębiej, kurtyna się odsłania, ale poseł nie zdążył wstać i nadal klęczy z głową przy deskach sceny.
Budzę się. Eeee. Poseł Dzięcioł? To chyba nie jest najważniejszy poseł w sejmie. Na dodatek gapa.
(Musimy jednak zwrócić uwagę na sam charakter sceny z tego snu, w którym strażnik/poseł podgląda przez Szczelinę w Zasłonie Bytu-Paroket- salę dla publiczności.)
Czyżby Plushim był strażnikiem szpary w kurtynie?
Zasypiam.
Idę z żoną(anima) na otwarcie nowego przejścia(!!!) przez jezdnię! Przejście jest zaraz za rondem Krwiodawców (kojarzy się z czerwienią, na dodatek okrężną, karmą), z jego lewej strony. Dochodzimy do przejścia. Odległość na drugą stronę jest ogromna. Trzeba przejść wiele pasów ruchu.
Żona mówi do mnie, że ona takiego odcinka nie jest w stanie pokonać w wyznaczonym czasie. (W czasie jednej zmiany świateł. Może chodzi o jedną noc?)
Ma chyba jakieś trudności z chodzeniem. Mówię do niej, że skoro tak, to ja polecę razem z innymi i zaraz wrócę na tę stronę. Kiedy jestem już po drugiej stronie, wpadam na pomysł, że pójdę do domu (w tym celu obejdę rondo w prawo) i przyniosę składany wózek(pojazd Świadomości). Zrobię żonie niespodziankę i przewiozę ją przez to przejście, po lewej stronie, wózkiem.
Poleciałem i wracam, ale czy z wózkiem? Chyba nie. (Coś tam ze sobą mam, ale co to jest, okaże się dopiero pod koniec snu). Jakoś dziwnie wydłużyła mi się ta droga. Zamiast wracać wzdłuż Alei Warszawskiej, idę przez górny Czechów i jeszcze dalej, poprzez jakiś tłum, przez poczekalnię w szpitalu (!6!).
Idę długim, szerokim korytarzem pod górę. To właśnie jest ta słynna izba przyjęć. Mając ją po swojej prawej, mijam jakąś profesor (!), która podeszła do grupki pacjentów (ona stoi z ich lewej strony) i udziela im informacji. Jednym słowem odległe, znajome mi już rejony. Mijam, mając je z lewej strony, grupę pielęgniarek, którym urąga jakaś kobieta.Wygląda na kawał ku… wy! (To Lilit-Przestrzeń Protoprzejawiania się Pierwszego Oddzielającego się od Źródła -Logos. )
Ma do pielęgniarek pretensje, że jak ona tu kiedyś była i potrzebowała drugiej (!) pomocy okulistycznej, to one jej powiedziały, że to nie jest zakres ich kompetencji.
Teraz będąc tu w innej sprawie, podsłuchała, że one udzielają pierwszej pomocy przy urazach okulistycznych.
Idę dalej, wyszedłem już chyba ze szpitala. Jestem z powrotem na górnym Czechowie, idę w stronę ronda, ale i domu.(Wykonałem zatem Wielką Pętlę Długiego Życia -Wielkiej Karmy od 1 do 8-12)
Na ulicy po prawej, kilkanaście metrów z przodu, idą dwie kobiety ubrane w kuse bluzki i stringi. Nie idą razem, ale jakoś tak w pobliżu siebie. Co chwila przykucają, wypinając gołe pośladki. Nie ma to nic wspólnego z erotyką, jest tylko obleśne. (Wyglądają na Lilit w postaci Przejawieniowej czyli dialektycznej.)
Docieram w końcu (zataczając koło o kilkukilometrowym promieniu, zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara) do ronda, ale żony nie ma w miejscu, w którym ją zostawiłem. Przechodzę znowu na drugą stronę ronda, mijam grupy ludzi i znowu okrążam rondo, idąc w prawą stronę. Docieram w końcu do domu (4). Żona jest już na miejscu.
Tłumaczę, że chciałem jej zrobić niespodziankę, podwożąc ją wózkiem. Żona udaje, że niby rozumie moją intencję, ale i tak czuję, że coś jest nie w porządku.
Dziwne, bo wózka nigdzie we śnie nie widać (poza momentem, kiedy planując akcję, miałem wizję składanego wózka), za to pojawia się arbuz! (Dostać arbuza to symbol odmowy ale i sama kolorystyka wiele mówi. To rodzaj kuli informacyjnej zielonej z zewnątrz 3 i czerwonej w środku 5, jednym słowem informacja o zdarzeniach, ich przyczynach i skutkach opakowana w mają warstwę wyobrażeniowo-emocjonalną, czyli moją interpretację tego co w środku.)

Mam świadomość, że swoją połówkę w jakiś sposób wykorzystałem, natomiast druga połówka, chyba ta dla żony, leży po lewej stronie pod stołem i jest tylko lekko wydrążona, jak miska.
W środku zagłębienia zebrało się nawet już nieco soku!
Budzę się, jest mi nieswojo! Powiedziałbym nawet, że czuję pewien niesmak. Ta cała historia z krążeniem dokoła ronda. Cóż to ma znaczyć? Na dodatek zmieniam poziomy, najpierw pod górę potem z góry i tak w kółko!
„Zaszedł do piekieł, po drodze mu było”. Może nie do piekieł, ale do wyobrażeniowych nieb, po to aby wrócić do realności, niczego nie załatwiwszy. Nie dotarłem na przystanek, z którego mógłbym dotrzeć do Boga. Ten cały Pluschim to chyba jedno gigantyczne czerwone rondo! A osobowo, to szef straży tego ronda posłaniec z poza Zasłony Bytu. A wszystko to w sosie mojej wyobraźni. Zastanawiałem się nad etymologią słowa „Plushim”. To coś, co można by przetłumaczyć jako -Jego Nadrzędność. (Dzisiaj nie trudno mi rozpoznać, w nim, Czerwonego <10, strażnika Wielkiej Karmy.)
Oczekując, że czegoś się jednak o tym całym Bogu dowiem, ponownie przytulam głowę do poduszki. Żona od razu mówiła, że nie da rady pokonać tego przejścia przy jednej zmianie świateł. Jej chyba nawet nie chodziło o jedną noc, ale o jedno życie!
Sen
Chcę porozmawiać z robotnikami pracującymi na wysokim rusztowaniu w głębi ekranu śnienia. Potrafię zlokalizować rejon, gdzie to rusztowanie się znajduje. To budynki pomiędzy KUL-em po lewej a kościołem garnizonowym po prawej. W związku z tym, że robotnicy są wysoko, trzymam w ręku coś, co przypomina pałkę albo mikrofon kierunkowy, ale nie jest ani jednym, ani drugim. To coś wyświetla słowa, które robotnicy, patrząc z góry, mogą przeczytać! Ale to coś działa również w inny sposób – jest głośnikiem kierunkowym i precyzyjnie kieruje słowa z dołu w ich stronę, nie rozpraszając dźwięku na boki!
Budzę się. Ale fajny wynalazek!

Ciekawe, czy usłyszeli moje pytanie dotyczące Boga. Zasypiam.

Głos: Była powtórka ze Sztudgartu, proszę pana!
Budzę się. Co? Z jakiego znowu Sztudgartu? Czy to nie miasto w której powstają samochody(pojazdy Świadomości) z gwiazdą , trójramienną !?
Gdzie jest ten Bóg, o kontakt z którym prosiłem pana, panie Plushim?

Obraz: Z bramy po lewej stronie (światło bramy jest pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do obserwatora ekranu) wytacza się bardzo powoli ogromna, czarna limuzyna, ale chyba bez dachu albo z przezroczystym dachem, ponieważ widzę w środku bardzo dużo osób stłoczonych w nienaturalny sposób. Jakiś pachciany ten luksus! (Czarna 8/1 wersja zbiorowej Świadomości)
Limuzyna jedzie powoli, bo zaraz naprzeciw bramy po drugiej stronie ulicy ustawiono ogrodzenie i samochód po prostu się ledwie mieści. Pewnie kierowca będzie musiał długo manewrować, zanim uda się mu zakręcić w stronę obserwatora ekranu.
Głos: Inaczej jakoś poszło. Ci ludzie byli tacy jacyś…
Budzę się na moment. No dobra, rozumiem, nie zawsze wszystko od razu się udaje.
Idę z lewej, na prawą stronę ekranu śnienia (prawa dla obserwatora). Ja idący mam po lewej stronie wykop. To fundament szpitala, który jest w remoncie, ale ściany gdzieś zniknęły, a widać tylko wykop po fundamencie. Idę po niewielkiej pochyłości na dół. (Obniżam dostrojenie). Uczepił się mnie jakiś facet. Idzie z mojej prawej strony, koniecznie chce mi coś opowiedzieć! Mówię do niego:
– Po co pan mi to mówi? Ja nie jestem teraz w pracy, ponieważ szpital(6) jest w remoncie.
On jednak nie ustępuje i nalega, abym go wysłuchał. Trochę mnie wkurza (-)ta jego natarczywość! Aby oderwać się od niego, zakręcam w lewo, wchodząc do jeszcze głębszego wykopu.(Obniżam swoją świadomość do postaci urojeniowo miusowej, nie jest wykluczone, że szpital w gruntownym remoncie/budowie był w którejś z faz powstawania Przejawienia, napełniania przestrzeni małej karmy, bytami urojeniowymi). Jeszcze raz zakręcając w lewo, wchodzę do jakiegoś „bunkra” znajdującego się w tym obniżeniu.
Dlatego w końcu się budzę. Oj głupi, głupi! Trzeba było wysłuchać tego, kogoś. Może to był właśnie Plushim próbujący odpowiedzieć na moją prośbę? Ale ja, w swojej ignorancji, chciałem porozmawiać z samym Bogiem, a nie z jakimś stróżującym gadułą! Może się uda odkręcić wszystko i pogadać z tym kimś.
Zasypiam.
Idę przez poczekalnię ,w swojej firmie, w stronę drzwi wyjściowych (w głębi ekranu), ale skręcam wcześniej, wchodząc w drzwi od gabinetu, które są bliżej, i po prawej a nie lewej jak jest w realności. Skręcam pod kątem prostym właśnie w te drzwi. Aby wejść do środka, muszę je najpierw otworzyć. Uchylam je i widzę siedzącego na fotelu stomatologicznym, twarzą w kierunku drzwi, kilkumetrowego (!) mężczyznę. Jestem zaskoczony, bo fotel jest ustawiony po lewej stronie przodem do okna, więc ten wielkolud siedzi bokiem do oparcia, a nogi ma przerzucone przez podłokietnik! (To kontynuacja mojego stanu minusowego , na dodatek pomieszanego z poziomem buddycznym 6 w jego zwierciadlaności.)
Od razu się budzę. Wszystko jasne, chciałem rozmawiać z Bogiem, którego podświadomie antropomorfizowałem(upodabniając do siebie samego, poprzez zwierciadlaność) i przez to zmusiłem go do przyjęcia idiotycznej pozy. Zmiany polaryzacji o dziewięćdziesiąt stopni. A On się na to zgodził!
Trochę mi głupio! Zasypiam.
Głos: Dziesięć punktów! Same bakalie!

Chyba nie macie wątpliwości, że w tym momencie oczy same mi się otworzyły! Trafiłem w dziesiątkę. Bóg nie jest ludzkim „ciastem”, a tym, co ciasto ma najsmaczniejszego. „Ciasto” zawiera je w swoim wnętrzu.
Pytam: A zatem, czy Bóg jest zbiorem dusz?

Odpowiedź w kolejnym odcinku 🙂