Christus verus Luciferus-Zmartwychwstanie
„Rabbi Szymon rozpłakał się i rzekł:
Biada mi, jeśli wyjawię te tajemnice,
i biada mi, jeżeli ich nie wyjawię”.
(Zohar III, 127b)
Czy znany nam dzisiaj pod imieniem Jezusa z Nazaretu (fon. ; Jeszua Ncaret ) umarł na krzyżu i zmartwychwstał naprawdę ?
Pierwszy sen, ze środy na czwartek.
Niewiele pozostało z całego snu, właściwie jego górna warstwa bo cały sen opadł na dół jak wielka ciemna płachta (!).Czterech facetów, z czego dwóch środkowych było jak bliźniaki i wydawało się po przebudzeniu, że mieli przyporządkowaną sobie wartość liczbową , po 10 każdy czy coś koło tego. Wszyscy czterej byli ustawieni liniowo. Bliźniaki po środku a pozostali po bokach.
Kolejna noc, z czwartku na piątek .
Ten sen pochodził jakby z warstwy dolnej. Zajmowałem się kimś, kto miał ciemną powierzchowność i był jakimś wyleczonym nałogowcem , miał kształt sporego leżącego kwadratu, jakieś metr na metr. Czyżby to był sen który opadł wczoraj?
Pozostawiłem kwadrat na chwilę w miejscu, gdzie w obniżeniu terenu stoi na jawie kościół Wieczerzy Pańskiej(!). Poszedłem na chwilę, na prawo, na skrzyżowanie ulicy Strzeleckiej i Alei Warszawskiej, obejrzeć jakiś plik ciemnych kwadratów podobnych do tego którym się opiekowałem tyle że mniejszych. To plik kilku (4?) kart podobnych do tego mojego „pacjenta”. Przejrzałem je z jakąś refleksją o nieuleczalności a jedynie zaleczalności choroby/uzależnienia mojego kwadratowego pacjenta.(W okolicy tego skrzyżowania w moich snach odbywają się sny o zdarzeniach tragicznych, śmierci, katastrofach albo wojnach to kilkadziesiąt metrów od ronda Krwiodawców !)
Długo tu nie zabawiłem bo po okolicy krąży(!) niepokój. Wracam i kiedy jestem już na wysokości Urzędu Miar i Wag (!) usłyszałem niewyraźne wycie. Początkowo je zlekceważyłem ale po chwili wycie nabrało wyrazu i przybliżyło się.
Nie byłem na to spotkanie w ogóle przygotowany. Od przodu i od lewej, jakoś tak na ukos poprzez Aleję Warszawską , z ciemności, od strony Alei Kraśnickiej gdzie śnią mi się pasożytujące na ludziach byty astralne, albo nieżyjący uwięzieni na poziomie astralnym(3), nadbiegło czterech (!!!!) podrostków. Niewysokich , każdy jak połowa mnie(-). Dlatego ich zlekceważyłem mając przekonanie, że rozepchnę ich na boki. Dwóm z nich , biegli pośrodku grupki(bliźniaki z pierwszego snu), świeciły się oczy (ale jakoś tak nierówno, jedno oko bardziej, drugie mniej) na pomarańczowo.
Dwóch pozostałych biegnących, bardziej na zewnątrz miało oczy zgaszone ale biegli równo razem z tamtymi o świecących oczach. Pierwszy z tych ze świecącymi oczami podbiegł do mnie i jakoś tak sięgnął ręką za moje plecy, czy może nawet obiegł mnie i jakby pochwycił coś za mną na wysokości łopatek. W tej samej chwili poczułem za sobą próżnię, przez co straciłem równowagą. Dałem się podejść jak dziecko i kiedy się przewracałem miałem tego spóźnioną świadomość, ten drugi ze świecącymi oczami miał dopiero teraz mnie zaatakować ale w tym momencie uciekłem na jawę.
Mimo że wszyscy czterej byli czarni i niscy(-) to wiedziałem że są identyczni z tym moim kwadratowym czarnym pacjentem(+), podobnie jak tożsame z nimi czarne karty(-) leżące za skrzyżowaniem.
Trzecia noc , z piątku na sobotę.
„Rabbi Chanina naucza: Wiele się nauczyłem
od moich mistrzów, jeszcze więcej od towarzyszy nauki,
ale najwięcej nauczyłem się od moich uczniów”.
(Talmud, Tanit 7a)
Reszta wpisu tego cyklu , powtarzanego przeze mnie kilkakrotnie gdzieś mi się zapodziała ale każdy może sobie ją dośnić samodzielnie albo przeczytać w Krajobrazach w jednej z wielu innych wersji.
Jako rekompensatę za brak relacji z trzeciej nocy dodaję fragment Księgi IV Krajobrazów o mechanizmie zmartwychwstawania. Oczywiście moje komentarze do snów zostały nieco odświeżone.
C.d.n.