„Aż przyszła chwila, kiedy chłopiec i dziewczyna wiedzą, że nastąpi dotknienie.
Wyciągam pomału rękę w jej stronę. Róża ujmuje ją delikatnie i pyta:
– Jeśli jest nieśmiały – czego najpierw dotknie?
– Włosów – odpowiadam – kładąc rękę na jej włosach, a ona całą piersią się ku mnie uwypukli.
Podnoszę Różę, z ziemi ją podrywam za spód ciała, a Róża cała w zębach dzwoniących. O Mrukową górę się oprze. I już brnę w szorstkie bagno i tylko ruchanie. Ale to takie, że na oknie obrączki tańcują niechcące.
A ona się wyrywa. Na plecach się kładzie i sama wie, czym mnie chłonąć.
Obnażył ją do reszty i przygiętą do brzegu łóżka dźgnął mściwie i dźgał mściwie, aż sok szedł z niezapominajek, wiedziała jak odpowiadać, aż majowy ołtarzyk łamał się i leciał na łeb i na pysk tym gipsem złoconym i tymi liliami, z wnętrza których piętnastoletnie kurewki wystawiały twarde języki.”
Marian Pankowski (poeta i prozaik)
Czy Bóg jest szczęśliwy ?
Stoję z siostrą (symbol zbiorowej świadomości ludzi) na głównym placu miasta. Opowiadam jej o moich doświadczeniach, o tym, że napisałem o tym w swoich książkach i opowiedziałem w wielu audycjach. Ona jest nawet skłonna porzucić swoją, krępującą ją religijność, ale wciąż się waha.
Jako dodatkowy argument, uzasadniający swoje wahanie, podaje fakt – ten jej mistrz otrzymał jakąś nagrodę.
Ja na to, już tylko uśmiecham się, z rezygnacją. Myślę, że już zdecydowała odejść ze starej sekty, która nią owładnęła tyle, że próbuje jeszcze upewnić się w swojej decyzji, rozważając wszystkie za i przeciw. O tym, że zdecydowała się ją porzucić, przekonuje mnie jej uporczywe spoglądanie w stronę budynku, po drugiej stronie ulicy.
Ciągnie ją do ludzi, którzy tam się gromadzą. Chciałaby być w grupie takiej, która jest aktualnie najsilniejsza. (Na jawie w tym miejscu jest McDonald :)) Pewnie nie chodzi jej o prawdę, a raczej o silną wspólnotę 🙂
Na parkingu, po prawej stronie ulicy, prowadzącej w górę, z miasteczka akademickiego, stoi na parkingu kilka osób. W tej liczbie ja i jakiś Super Inżynier, który skonstruował nowy pojazd pozwalający prowadzić się nawet z zewnątrz, pilotem.
Zademonstrował to wszystkim własnoręcznie, kiedy się nim posługiwał wszystko działało. Kiedy przekazał pilota mnie, pojazd zaczął się poruszać w kółko(!) a mnie nie udało się znaleźć na pilocie guzika, który by pozwolił przejąc nad nim kontrolę i wyprowadzić go z tego krążenia. Nie mogłem nawet otworzyć drzwi, aby do nie go wsiąść. Naciskałem różna guziki, ale pojazd nie reagował. Pozostali, obserwując mnie z parkingu, mają rozbawione miny.
W końcu jednak przychodzą mi z pomocą i kładą z przodu i z tyłu szoferki (pojazd ma z przodu i z tyłu zagłębienia, w które można coś wkładać) różne swoje rzeczy. To spowodowało, że obciążony pojazd przestał się tak szybko poruszać, wyraźnie zwolnił. Kobieta, która jako ostatnia podeszła, aby dołożyć coś swojego, do tego obciążenia pyta się- czy może położyć z przodu, po prawej stronie pojazdu, rybę po migdajsku (!).
Kiedy się obudziłem miałam olbrzymią niechęć do zapisywania snu ale wiedząc, że to podstęp umysłu, który nie chce pozwolić sobie na to, aby się dowiedzieć, przełamałem niechęć i zapisałem.
Ryba po migdajsku to najwyraźniej eufemizm wskazujący na chrześcijaństwo – rybę po żydowsku (przyrządzoną według receptury Marii Magdaleny).
Ludzie pragną łączyć się w grupy, wokół która idei aktualnie dominuje i jest swoistym fast foodem. Tam odnajdują pewność zaspokojenia głodu, będącą Źródłem szczęścia. Nowe idee są w pod kontrolą jedynie ich twórców. Przekazane innym stają się słabo sterowalne i wykazują automatyzm karmiczny. Można na nie wpłynąć, spowolnić, udostępnić szerszej publiczności obciążając je swoimi indywidualnym poglądami zbiorowości przez co stają się bardziej ociężałe ale bardziej podatne na sterowanie bo do ich środka i tak nie uda się ludziom wejść.
Widać z tego, że pytanie o bycie szczęśliwym, przez Boga, jest ludzkim pytaniem, obciążonym (!!!) naszymi wyobrażeniami o szczęściu, które większość ludzi znajdują zazwyczaj w byciu pewnym, że to, czego doświadczają to właśnie szczęście. No i Twórca mam pełną możliwość kontrolowania swojego stanu a my dotykamy go jedynie z zewnątrz. Tu pojawia się ciekawe spostrzeżenie, że my szczęścia doświadczamy z zewnątrz, a nie z wnętrza tego stanu, to doznanie musi zwolnić pod brzemieniem trosk żebyśmy je mogli doścignąć i doświadczyć w swoim tempie ! Szczęście ludzkie jak widać pojawia się przed boskim lub po nim, nie doświadczając jego środkowej wartości. Nasze wyobrażenie o szczęściu jest zatem namiastką tego co Bóg wynalazł na własny użytek i czym potrafi manipulować!
Ciekawa konstatacja.
Jaki zatem jest sens doświadczania stanu psychicznego, który możemy nazwać jedynie namiastką szczęścia?
Takiego snu to jeszcze nie miałem.
Po lewej stronie znajdowała się niewysoka skała, która zasłaniała widok na coś co mogło być oceanem, ale samej wody nie było widać. Moje przekonanie powstało jedynie w oparciu o typ krajobrazu.
Co jakiś czas, ów niewidoczny ocean wyrzucał na brzeg, a potem wciągał z powrotem, coś, co przypominało dyskowaty, chropowaty, niezbyt gruby, ale dość duży głaz.
Taką ruchomą wyspę.
W tym głazie, w jego drugiej połowie, ktoś był uwięziony. Takie odnosiłem wrażenie ! W bliższej mnie części, było coś co przypominało pomieszczenie. Próbowałem się do niego dostać. Ów głaz/wyspa przypominał nieco statek kosmiczny a może płaską rybę, a nie kamień, ale we śnie myślałem o nim jako o czymś naturalnym i pozbawionym życia, a nie o maszynie czy zwierzęciu.
Nie mogłem jednak dostać się na jej „pokład”, ponieważ ciągle powracała do oceanu i wynurzała się jedynie czasowo.
Nadszedł jednak moment, kiedy ocean cofnął się bardziej niż zazwyczaj a nadpływająca powtórnie fala, która do tej pory metodycznie wpychała wyspę na ląd i z powrotem wciągała do niewidocznego oceanu, obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni a z nią również wyspa. Oczywiście wody również nie widziałem i tym razem ! Spowodowało to wywrócenie się wyspy do góry nogami! (Mamy zatem opowieść o powstaniu Protoprzejawienia !)
Z tym obróceniem, przez spolaryzowaną o dziewięćdziesiąt stopni falę, zmieniły się parametry samej wyspy i wyspa pozbawiona szorstkości niepozwalającej jej, do tej pory wśliznąć się na ląd, nabrała śliskości i tym razem pomknęła w głąb lądu i zatrzymała się dopiero na sporym budynku, który stał w poprzek jej drogi.
Może nawet nie tyle zatrzymała się na budynku co budynek ją zatrzymał ponieważ we śnie wiedziałem, że zrobił to świadomie (!!!).
Co więcej ogarnął ją swoim gankiem i uwięził w nim.
Przesuwam się nieco w lewo, aby lepiej ocenić to uwięzienie wyspy.
Uwięzienie spowodowało zmianę w strukturze otoczenia budynku, bo w tym samym czasie jakaś jego część, będąca wysuniętym oszklonym sklepem, został przez ten sam budynek częściowo sprasowana.
Wyjście ze sklepu stało się niemożliwe ! W sklepie (Wielkiej Karmie) uwięzione zostały dwie albo trzy osoby (!!!). Jedną z nich jest właściciel sklepu. Nie dostrzegam jednak, na ich twarzach, jakiegoś wielkiego zmartwienia. Więcej ! Mówią, że są w szczęśliwym (!!!) położeniu, zadowoleni z tego, co się stało, ponieważ to sklep z alkoholem (DUCH) i mogą we wnętrzu sklepu długo wytrzymać, mając wiele butelek (Dusz). Jedno jest im tylko potrzebne. Aby przez niewielki otwór w szybie dostarczano im świeże steki !!! (Oczywiście chodzi o ekstrakt przejawionego życia).
Dziwność, która kiedy się nad tym zastanawiam, daje się pojąć, kiedy zaczyna się ją analizować od końca.
To pulsująca machina, w jakimś sensie świadoma a może jedynie ustrukturyzowana w sposób wynikający z konieczności, na każdym z etapów owego pulsowania. Na koniec przemieniająca się w Ducha w Duszę i w Ciało. Każdy z tych etapów przypomina przekreślenie w poprzek jakiejś skończonej liczby, podłużnych znaków. Wcześniej, mimo obecności mało, dla mnie sprecyzowanej Świadomości/Obecności we wnętrzu wyspy, w samej wyspie nie dostrzegłem niczego co mogło by mieć związek z emocjami, bycia lub niebycia takim czy innym, szczęśliwym czy nieszczęśliwym, poza tymi moimi emocjami związanym z chęcią i niemożnością dostania się na nią.
Niewidoczny ocean również miał jakąś swoją quasi świadomość – automatykę, ale trudno powiedzieć czy ta polaryzacja, która nastąpiła po niezliczonej liczbie przypływów i odpływów nie była takim samy automatyzmem, tylko w innej skali czasowej. Powiedzmy jedna fala poprzeczna na miliard podłużnych.
Kiedy chciałbym wyrazić w słowach stan, w jaki wprowadziła mnie ta senna odpowiedź to byłyby to słowa mówiące o doświadczeniu braku sens, celu, jakiegokolwiek planu. Jest w Tym jakiś nieludzki pragmatyzm, który wprowadza umysł w stan odrętwienia. I jest w tym śnie coś co ma odniesienie do snu pierwszego. Coś jest wewnątrz tego mechanizmu co nadaje rytm dzianiu się tego co na Jego zewnątrz. Jak serce dzwonu wprawiające w drganie sam dzwon. Jak operator gigantycznej maszyny.
Drugi śniący
Sen
Byłem u kolegi Marka (Mara-Czarny 8/1; JB) w odwiedzinach jak to u kolegi. Była jakaś sytuacja związana z jego mamą , gdzieś się wybierała, co było dziwne, bo właśnie miał się odbyć zlot rodzinny – taka impreza gdzie zjeżdża się rodzina z całego kraju, świata, cyklicznie, aby porozmawiać i pobiesiadować.
Właśnie rozpoczął się jakiś program artystyczny, spotkanie miało również na celu wspólną zabawę. Podoba mi się to co widzę i trochę zazdroszczę takiej fajnej imprezy, ale mówię Markowi o tym, że moja rodzina, ta trochę dalsza, ze strony babci, też organizuje takie spotkania rodzinne.
Mówię mu, że to rodzina mająca dawne i długie tradycje, dawna szlachta, a nawet bezpośrednia linia wywodząca się od księcia Bolko – przynajmniej tak utrzymują. Nigdy bym pewnie o tym nie wspomniał, gdybym o tym nie śnił!
Mówię mu, że te spotkania, co prawda nie mają takiej artystycznej oprawy, ale są również związane z kulturą. Bardzo ważne na tych spotkaniach jest czytanie wszystkich ksiąg opisujących dzieje rodziny (nie wiem, czy tak jest, to informacja wynikająca ze snu). Czytają wszystkie księgi od początku. Te stare zapisane są w dawnym języku, którego teraz się już nie używa, ale właśnie spotkania są organizowane między innymi po to, aby ten starożytny język nie został zapomniany. Tu następuje sen, w którym przedstawiana jest historia języka i dawne formy takie jak: azaliż, waćpan, powiadam itd. Stwierdzam w tym śnie, że język ten był piękny, kwiecisty a współczesna prymitywna mowa nie ma już z nim nic wspólnego (Śpiewany sanskryt? Język Bogów?).
Później u Marka chyba spotkałem młodszego kolegę ze szkoły. Był dużo młodszy, ale w szkole się kumplowaliśmy, choć teraz różnica wieku jakby się zwiększyła(!). Poznałem go od razu i mówię do niego cześć Leszek (nie pamiętam jakie imię, ale tak mi się kojarzy) co u Ciebie słychać. Mówi mi co u niego i że uczy się właśnie w technikum. Pytam jego co dalej (miałem na myśli dalszą szkołę – studia), ale on jakoś nie za bardzo, bo mówi mi, że to technikum i tak robi tylko pro forma, bo on jako dzieciak zaczął gdzieś pracować i stał się jakimś specjalistą więc żadne studia nie były mu potrzebne. Widać jednak, że poruszyłem jakiś wrażliwy temat i aby rozluźnić sytuację, wypaliłem: spoko stary ja sam nie wiem za bardzo co będę robił w przyszłości, choć na ogół wiedziałem co, ale dla jego dobra okłamałem go trochę. Widać nie ma wielkich ambicji, ale znalazł swoje miejsce w życiu i wie czego chce.
Przespałem się też 1,5 godziny po południu. Miałem wówczas sen o tym, że dostałem z żoną mieszkanie (żona była bardzo niewyraźna, praktycznie w ogóle niewidoczna) po rodzicach. Wiedziałem jak to mieszkanie wygląda, pamiętam z młodości, ale jak poszliśmy to moje wyobrażenia okazały się w zderzeniu z rzeczywistością całkiem inne. Mieszkanie było fajnie usytuowane i bardzo cenne, ale malutkie. Znalazłem jednak stary pawlacz, w którym ojciec trzymał śmieci i postanowiłem, że wyrzucę te „skarby” ojca a sam pawlacz odnowię i połączę z mieszkaniem. Jednak w miarę jak wchodziliśmy do mieszkania coraz więcej rzeczy zdawało się nas zniechęcać do zamieszkania tu. W kuchni była na przykład krzywa podłoga, ze spadkiem, więc dosłownie zjeżdżałeś w jedną stronę, cały czas. Pomyślałem, że to mieszkanie można by zamienić na dużo większy dom, bo dla mnie lokalizacja nie jest ważna, a wolę mieć trochę więcej przestrzeni i wygody. W dodatku u sąsiadów na górze szczekały psy. To tyle na dziś.
No tak. Dość celna odpowiedź o tym, że mamy inne potrzeby niż nasze Źródło. Marzy się nam przestrzeń i oddzielność, stąd Marek-Mara -Bóg śmierci/Czarny 8/1, Pan wszelkiej iluzji wiedzy i bycia oddzielnym od Źródła, które jak widać mimo piękna swojego rdzennego wyrazu jest dla nas zbyt mało atrakcyjne. Zamiast prostoty wolimy prostactwo, zamiast jego melodyjnego piękna, uproszczone formy wyrazu. Jest jednak w nas, w głębi naszego jestestwa, jakieś poczucie niespełnienia, co ciekawe nie dostrzegamy go u siebie, a raczej u innych, którym w naszej naiwnej dobroduszności, chcemy oszczędzić frustracji, jaką samy nosimy w sobie. Litujemy się nad niedostatkami różnorodności, które tak naprawdę są Źródłem bogactwa. Nie widzimy, że szczęście, spełnienie naszych ambicji są jedynie obrzeżami prawdziwego bogactwa doznań. To ono jest prawdziwym szczęściem, a nie marginesy zaznaczone na czerwono. Szczęście staje się dla nas jedynie synonimem, na moment, zaspokojonej namiętności i pragnień. Dlatego nasze ludzkie szczęście jest tak ulotne.