„Kiedy człowiek Zachodu demaskuje dobro jako iluzję, kiedy się syci brzydotą i napawa rozpaczą, nie integruje cienia ale mu ulega.” Erich Neumann

„ Nigdy(…) się nie dowiemy czy nieczystości, spośród których się wynurzamy, same w sobie są dla nas wstrętne, czy też wydają się nam wstrętne dlatego właśnie, że się z nich wynurzamy. Jest oczywiste, że gniewa nas to, iż wynurzamy się z życia, z ciała, z zakrwawionego plugastwa(…) uprzywilejowanym obiektem naszego obrzydzenia jest żywa materia na tym właśnie poziomie, na którym oddzielamy się od niej.” Georges Bataille, Historia erotyzmu

Boże, pragnę, podobnie jak Mojżesz, zobaczyć, jeżeli nie Twoje oblicze,to przynajmniej….
Twoje plecy!

Przed wyjazdem muszę zmienić dowód osobisty. Żona chyba nie weźmie udziału w tym wyjeździe! Może nie chciała zmieniać dowodu!? Chyba właśnie dlatego będę musiał jechać sam!
Ja w każdym razie mam właśnie odebrać ten nowy dokument. Odbieram go w ścisku (!) panującym przy stoisku z dowodami tożsamości!
Na samym końcu kontuaru, z prawej, jest przerwa w tłumie i właśnie tam docieram do kontuaru. Kobieta podaje mi nowy dowód. Biorę go z jej ręki, nie przyglądam się mu jakoś specjalnie, tymczasem kobieta odchodzi, a ja dopiero teraz widzę, że tam, gdzie nad ziemskim nazwiskiem wpisywane są pseudonimy, mój został zmieniony. Nie pamiętam po obudzeniu, jak brzmiał stary, ale nowy jest na pewno inny. W nagłówku widnieje słowo: „Avia”!
(Avia (łac.) – babcia, chociaż kojarzy się z ptakiem. Skojarzenie nie jest błędne bo Babcia do tyle co przestrzeń 8-12 i jej najstarsza z oddzielających się protoprzestrzeni)

Mnie w zasadzie wszystko jedno, ale jakoś głupio przyznać się przed senną żoną, że nie dopilnowałem tej sprawy. Dlatego nie pokazuję jej nowego dowodu.
Budzę się.
Ocho, gdzieś mnie wysyłają bez ochrony/żony!?
Na dodatek pod zmienionym imieniem duchowym. No ale co, kurczę, z tym boskim obliczem? Pytam zniecierpliwiony! Może chodzi tu również o nowy dowód na istnienie Boga? To się okaże. Zasypiam.
Na ekranie śnienia dosłownie na ułamek sekundy pojawia się wizerunek samej twarzy. Tło jest doskonale czarne. Twarz wygląda na pozłacany wizerunek twarzy Chrystusa albo kogoś podobnego do niego. Jest namalowana wyraźnie w stylu bizantyjskim. Wiem to już we śnie. Wygląda jak twarz wycięta z obrazu.
Natychmiast się budzę. Ciekawe, czy to był przód, czy plecy. Wyglądało raczej na maskę!(Złoto to poziom Metatrona 8/3)
Zasypiam z nadzieją na jeszcze lepszy spektakl! Tym bardziej, że już jest prawie rano.

W domu jakieś zamieszanie. Zaraz ma być obiad, ale ja muszę jeszcze wyjść na chwilę w swoich sprawach zawodowych. Kiedy idę na lewo (dla obserwatora), widzę nowo otwarty bar wietnamski! Lubię takie atrakcje więc mimo, że nie mam wiele czasu i obiad w domu tuż, tuż, wspinam się tam. Do baru trzeba iść po schodach.
Jest w nim kilka osób. Podchodzę do kontuaru(!), do jego lewego końca. Przy samej ścianie siedzi jakiś facet. Właściciel? A może tylko obsługujący? Proszę o cztery sajgonki. (Jeszcze nigdy takich prawdziwych wietnamskich nie jadłem!) We śnie wiem o tym. Gość za ladą pyta się mnie, z czym mają być te sajgonki. Ja odpowiadam, że nie wiem. Najlepiej niech będą z czymś, co on sam najbardziej lubi!
Facet odpowiada, że zrobi nadzienie z pęcherzyków (!) żaby! Odpowiadam, że może być, tylko żeby nie było gorzkie i… (użyłem jakiegoś drugiego słowa, ale nie udało mi się go zapamiętać). Facet łypie na mnie okiem jak na skończonego profana.
(Żaba to symbol pogranicza lądu(1-5) i wody(6-8) czyli granica 5/6 ale raczej postrzegana minusowo, na dodatek zazwyczaj jest zielona 3/-3 )
Czekając chodzę po sali, nie siadając przy żadnym ze stolików. Trochę mi się spieszy.
Stoliki są pozajmowane, chociaż siedzą przy nich przeważnie pojedyncze osoby. No może jeden, naprzeciw barmana, jest wolny. Ale widzę, że na blacie stoi przezroczysty(!) stojak, na którym przyczepiono kartkę z napisem: „Zarezerwowane na inne nazwisko niż właściciela!”.
(Nie przychodzi mi do głowy, że miejsce zostało zarezerwowane na mój nowy pseudonim Avia !)

Mam ochotę usiąść, ale jak zarezerwowane, to zarezerwowane. Nie bardzo we śnie dociera do mnie sens tego zdania. Kiedy śnię, mam wrażenie, że ten stolik jest zarezerwowany właśnie dla samego właściciela baru! Zaczynam się niecierpliwić, muszę jeszcze zdążyć na obiad.
Trochę postąpiłem bez sensu. Sajgonki przed obiadem, nie będę głodny. Jednak łakomstwo zwyciężyło.
Krążąc po barze, znowu docieram do zarezerwowanego stolika, ponownie mam ochotę usiąść, ale kolejny raz zbija mnie z tropu treść kartki. Zaczynam być świadomy jej dziwnej zawiłości.

Na szczęście z dylematu wyrywa mnie facet zza kontuaru. Podaje mi sajgonki. Na dodatek świetnie się składa, bo zapakował je w pudełeczka, a nie podał mi ich na talerzu. Cwaniak zorientował się, że nie mam wiele czasu.
(Brak czasu ma oczywiście w tym śnie całkiem inne znaczenie to przestrzeń gdzie już prawie nie ma czasu, lada jest granicą 8/9.Sajgon to symbol Chaosu-Nieprzejawienia a na dodatek żółtego kanału energetycznego prowadzącego od 2 do 8/3)
Sajgonki są popakowane w małe kartoniki. Opakowanie przypomina mi wielkością i kolorem małe kartoniki z buteleczkami sosu Tabasco!(Czerwony <10 i piekący 8/2)

Zdaję sobie sprawę, że w lewej ręce przez cały czas trzymałem małą saszetkę, a w prawej pustą białą (6!) siatkę na zakupy. Ale w związku z tym, że nie będę jej potrzebował, bo kartoniki zmieszczą (!) się w saszetce , siatkę odkładam. Wpycham cztery (!) kartoniki do saszetki obok jakiejś jej niezdefiniowanej zawartości.
Czwarty kartonik przy wkładaniu rozdziela się na dwie (!) części, ale wystającą sajgonkę dociskam tą oderwaną częścią kartonika, inaczej sajgonka zatłuściłaby mi inne rzeczy, które mam w saszetce.
(Cztery to oczywiście poziom mentalny ale rozdzielanie się powiększa ilość elementów do pięciu i przypomina o dualizmie i ograniczeniu małej saszetki 1-5)
Mimo, że pozbyłem się białej siatki, to wciąż prawą rękę mam zajętą. Znowu tego nie zauważyłem, ale kiedy czekałem na realizację zamówienia, wziąłem sztućce.
Po prostu spodziewałem się, że sajgonki z żabimi pęcherzykami będą podane na talerzu. (Pęcherzyki żabie we śnie kojarzą się mi z pęcherzykami żółciowymi(kolor żółty od 2 do 8/3), a nie ze skrzekiem!).
Teraz, kiedy jestem już gotowy do wyjścia, szukam miejsca, gdzie mógłbym te sztućce odłożyć. Nie ma takiego miejsca (!). Tymczasem, co zauważam dopiero po obudzeniu się, bar zmienił konfigurację – kontuar jest na środku. Już wcześniej podejrzewałem, że tutaj wszystko krąży dokoła(Wir 8-12) i że to nie ja zmieniam miejsce, chodząc, ale uważałem to we śnie za nieistotny szczegół.
Zatem nie widzę miejsca, gdzie mógłbym odłożyć sztućce trzymane w prawej ręce. W desperacji zaczynam biec przed siebie, w kierunku wyjścia. Biegnąc, zbliżam się jednak nie do wyjścia, a do kontuaru, który teraz jest na środku (!) i w ostatnim momencie decyduję się porzucić sztućce na jakimś małym stoliku stojącym przy barze. Jestem tak zdeterminowany, że w ogóle nie reaguję na gest wyciągniętej w moim kierunku pomocnej ręki kogoś stojącego z lewej strony.
Budzę się.
Dopiero po kilku chwilach, kiedy mija moje zdumienie snem, z którego się obudziłem, zdaję sobie sprawę, że stolik był zarezerwowany właśnie dla mnie. To mnie w pierwszym śnie zmieniono nazwisko/pseudonim na inne, niż miałem do tej pory! Pewnie gdybym usiadł, sajgonki podano by mi do stołu, być może osobiście podałby mi je Właściciel baru! Pamiętajmy, że dałem mu do wyboru albo pokazać twarz albo plecy. Pokazał się od strony pleców czyli jako Swój cień. Jego cieniem jest właśnie Jego form osobowa !!!
W związku z tym, że ciągle się gdzieś spieszę, zamiast zacząć kontemplować rzeczywistość, dostałem cztery superostre sajgonki z dużym potencjałem, na wynos do domu. Nie zareagowałem nawet na wyciągniętą do mnie rękę (To poziom 7+). Czym/Kim były te sajgonki wyjdzie na jaw za chwilę.
Nie ma rady, wciąż jestem oddzielny!
A boska rzeczywistość dopasowuje się do naszych potrzeb i wyobrażeń o niej!

Przechodzę kolejnej nocy do frontalnego ataku!
Boże, ukaż się w pełnym Majestacie, postaram się opanować i nie histeryzować!

Większa część nocy nie do zapamiętania, ale nad ranem przychodzi sen/objawienie.
Przechodzę w poprzek przez korytarz. Jako obserwator widzę, jak ja uczestnik wychodzę z drzwi po lewej stronie i zbliżam się do drzwi po stronie prawej. Dla mnie obserwatora korytarz biegnie w głąb ekranu śnienia. Ja jako uczestnik idę z pierwszych do drugich drzwi znajdujących się niemal naprzeciw pierwszych, nieco z prawej. Jednym słowem to takie skrzyżowanie (!) moich dwóch kierunków postrzegania. Uchylam drugie drzwi i zaglądam do ogromnej sali. Czuję znajomy zapach i widzę, że to jest… pracownia odlewów gipsowych!
Nikogo nie widzę, ale czuję, że praca wre, odczuwam obecność wielu pracowników. Wchodzę głębiej do sali i rozglądam się uważnie dokoła. Obecności zachęcają mnie, abym tu został, ponieważ gips to najlepszy materiał do tworzenia wszystkich form!
Łatwy do odlewania, obróbki, można go „leczyć”, reperować, doklejać i korygować. Pracowników nadal nigdzie nie widzę, ale czuję atmosferę wielkiego tworzenia!
Budzę się i wiem już wszystko. Majestat Boga ma naturę gipsu, odwzoruje wiernie każdą formę! Człowiek w swojej ignorancji sądzi, nie bez wpływu minionych pokoleń, że boski majestat jest miażdżącą potęgą rzucającą stworzenie na kolana i tylko z chimerycznej litości/miłosierdzia pozwala bytom przejawionym utrzymywać się przy życiu. Tymczasem wygląda na to, że nie ma żadnej przytłaczającej potęgi w naszym rozumieniu. Jest „słabość”, która z łatwością przybiera formy i jest doskonale zmienna!
W zwierzęcości naszych mózgów wykuliśmy majestatowi pozłacaną bizantyjską gębę największego drapieżnika! Tymczasem to żabi skrzek zawinięty w naleśnik i włożony do pudełka po sosie tabasco. Opakowanie jest dla tych, którzy potrzebują prawdę wynieść na zewnątrz pracowni/baru.
Jestem bliski stwierdzenia, że o Boga trzeba się troszczyć, chuchać na niego i dmuchać, kochać go, bo to On jest delikatnością całego Wszechświata, ale popadłbym znowu w typową dla ludzi przesadę i nieprzystawalny do rzeczywistości sposób kategoryzowania. Jednak, bądź co bądź, jest to Wszystkość! Nie używam słowa „wszechmoc”, bo nawet w tym słowie jest spory bagaż agresji i opresyjności. Chyba nawet większy niż bagaż wszechpotencjalności.

„ Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę na doświadczenie! Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy, a nie trać równowagi w czasie utrapienia! Przylgnij do Niego, a nie odstępuj…Przyjmij wszystko, co przyjdzie na ciebie, a w zmiennych losach utrapienia bądź wytrzymały! Bądź mu wierny, a On zajmie się tobą.” Jezus ben Syrach

Według ojca Salija: „Nie można być chrześcijaninem, nie wierząc w Boga osobowego”.

Miałem w tym miejscu przygotowany dwustronicowy artykuł ojca Salija na temat jego (katolickiego) rozumienia Boga osobowego, bez którego to osobowego bytu Bóg katolików nie mógłby istnieć, ale ten cytat rozczarowuje i jednocześnie zdradza stopień ignorancji owego ojca w tej kwestii. Oszczędzę zatem Państwu czasu.
To jeszcze jeden przyczynek do tego aby przypomnieć, że wyobrażenie Boga u chrześcijan jest tak naprawdę cofnięciem się w poznaniu Boga którego dokonali żydowscy mistycy Merkawy. Już wtedy rozpoznali, że Jahwe jest jedynie maską Boga. Co ciekawe greckie słowo tłumaczone przez św. Hieronima (z greki koine na łacińską wulgatę) jako osoba (persona), w grece oznaczało również maskę! Czy nie była to święta omyłka, celowa, intencjonalna aby nadać charakter osobowy Bogu, zgodnie z zapatrywaniami na te kwestie samego tłumacza tego się już nie dowiemy. Podobną omyłkę Hieronim popełnił w kwestii Lucyfera, Syna Jutrzenki.
Tymczasem chodzi nie o osobowego Boga a o jego maskę przejawieniową, maskę prawdziwego Boga spoczywającego w otchłani Niebytu, maskę której przyporządkowałem określenie Metatron 8/3.
Zanim zadam pytanie snom, czy Bóg jest osobą, zdefiniujmy, czym właściwie jest osoba.
„Osoba (πρόσωπον [prosopon], łac. persona) – pierwotnie, zarówno po grecku, jak i po łacinie, słowo to oznaczało «maskę», którą zakładali aktorzy w teatrze starożytnym. Następnie zaczęto je używać do roli, jaką jednostka odgrywa w dramacie życia. Podmiot o rozumnej naturze. Może nim być człowiek, a także Bóg, rozumiany jako byt wyróżniający się najdoskonalszą formą istnienia. We współczesnej filozofii pojęcie kluczowe dla chrześcijańskiego i niechrześcijańskiego personalizmu, mającego źródła w chrześcijańskim (zwłaszcza tomistycznym) rozumieniu człowieka jako bytu odrębnego od świata rzeczy, przyrody, w tym także zwierząt.
[…]
Według fenomenologa Romana Ingardena (1893–1970) o istocie osoby stanowi centrum bytowe, którym jest Ja osobowe, zogniskowane w świadomym podmiocie. Osoba nie jest oczywiście samym strumieniem świadomości, podlega zmianom historycznym. Wykracza poza sam ogół zdarzeń i procesów dzięki trwałemu rdzeniowi, będącemu podstawą rozwoju, jak i konfrontacji ze światem”.

Oczywiście w Wikipedii ten temat jest potraktowany bardzo szeroko, ale przechodząc do jego sedna, skonstatuję, że próba zdefiniowania osobowego Boga zaczyna się mocno wikłać, bo z rozważań na temat osoby wynika, że żeby osoba była osobą, musi być zanurzona w czasie i przestrzeni, inaczej brak jej niezbędnych atrybutów, aktów świadomości których nie można dokonywać w oderwaniu od czasu i dualizmu ja -nie ja, ja myślący/świadomy podmiot-osoba i moje myśli/postrzeganie mojego nie ja. Tego co jest przedmiotem aktów świadomości osoby.
Jednym słowem podobnie jak współczesną fizykę rozkłada na łopatki nieistnienie czasu na poziomie Świadomości, tak i teologia nie jest w stanie sobie z jego brakiem poradzić! Samo założenie transcendencji Boga wyklucza jego właściwe poznanie! W rozmowie z teologiem usłyszałem mętne że Bóg jest i transcendentny i immanentny jednocześni. Był bliski prawdy ale nie bardzo potrafił wyjaśnić dlaczego tak jest.

Zaczerpnijmy zatem wiedzy u sennego źródła.
Jak mam rozumieć to, że Bóg jest osobą, i to, że jest jeden?

Po lewej stronie widzę okrąg.
Przekaz: Źródło węglowe domów nie ma kalorii (?).
Po lewej stronie ekranu siedzi aktor, podnosi dół szlafroka i jednocześnie obnażył klatkę piersiową. Na dole jest kobietą, u góry mężczyzną.
Ktoś opowiada o cudownym korcie tenisowym i jednocześnie wyciąga jednorazowe ręczniki, które są połączone perforacją. Są ich cztery (!) w jednym kawałku.

Mężczyzna zostaje położony w szpitalu.
Jest wsunięty pod kołdrę , z prawej strony, do łóżka, które stoi po lewej stronie ekranu. Ta sytuacja ma miejsce w Europie. Chory ma prawo do jednego telefonu.
Dzwoni do Stanów Zjednoczonych. Stamtąd od razu wysłano po niego radiowóz.

Budzę się. Źródło energii bez kalorii, pusta energia, wiadomo że Czarny nie ma żadnej realnej treści a wyobrażenia są puste. Hermafrodyta i cztery elementy połączone razem w jedną całość czasoprzestrzenną które mają związek z idealną wymianą informacji (piłek). Kiedy zajmie pozycję poziomą (stacjonarną wybranego poziomu) w tym przypadku w przestrzeni 6 (szpital z poziomu buddycznego) wtedy ma możliwość połączyć się z najbardziej na lewo (wyobrażeniowo-emocjonalną) wysuniętą cywilizacją co spowoduje zwrotną reakcję z ich strony.
To najwidoczniej taki przykład szczegółowy wymiany piłek.
Wygląda na to że osoba powstaje w momencie wymiany zwrotnej pomiędzy dwoma potencjałami które są pozorne w swojej oddzielności. Jednym słowem osoba jest tym co powstaje wewnątrz przejawienia jako forma relacji pomiędzy pozornymi bytami mającymi siebie za oddzielne.
Jedność (okrąg) jest tym co zawiera w sobie te wszystkie pozorne oddzielności.

Ale czy Bóg jest osobą? (Przyznacie Państwo, że staram się być obiektywny).

Zasypiam.
Stoi jakiś szereg. Z lewej strony na prawą. Każdy, kto stoi w szeregu, po kolei klęka i opiera się czołem o jakiś przedmiot. ( To ten szereg nadaje Temu Czemuś, swoim hołdem wartość osoby)
Budzę się. Jest ciągiem? Pytam ponownie: Czy jest jedną osobą?
Dwie osoby stoją po obydwu stronach jakiegoś przedmiotu, podnoszą jednocześnie miecze. Jest mowa o jakiejś operacji.
Budzę się. Coś mi się wydaje, że bycie jedną osobą nie jest stanem trwałym! Przynajmniej z naszego punktu widzenia. Jedność jest zsynchronizowanym działaniem(myślowym-rozcinanie) dwoistości , jakby wynikiem jego działania, zapewne pojęciowego. Zatem zawiera w sobie potencjalność dwoistości która go zdefiniuje jako jedność 🙂

Pytam: To znaczy, że jest jednością, którą w wyniku jakiejś operacji można doprowadzić do dwoistości ?
Z głębi ekranu, z lewej strony ku prawej, w jednej linii stoją cztery rolki/wysokie słoiczki, jak te z papryczką piri-piri (znowu ta czerwień, czwórka i ogień papryki), albo jakieś dziwne byty.
Ktoś zrywa po kolei każdej osobie jej nalepkę, a raczej je rozkleja. ( W jednym z moich snów Serafiny były złożeniem trzech par skrzydeł pozbawionych jakiegokolwiek ciała jako centrum tej sześcioskrzydlności, jeden z Nich poinformował mnie, że moje poznanie właśnie się dokonało ale w sposób inny niż ten którego się spodziewałem.)
(Przed chwilą opierali o siebie kolejno czoła, więc są rozdzieleni tylko w obrębie tej „czworości” Te cztery byty mogą być zatem strażnikami Tronu, Czterema filarami Świątyni Kryształowego Wiru 8-12. Sześcioskrzydłymi Serafinami, na co by dodatkowo wskazywała ich hołdownicza postawa wobec Jedności a wcześniej ich piekący charakter jako zrolowanych sajgonek. Co ciekawe Serafim oznacza płomienisty/gorejący :)) Zatem w wietnamskim barze zostałem obdarowany przez Obraz Boga Serafinami.

Budzę się. Wygląda na to, że stan jednolitości przechodzi w dwoistą sprzeczność dzielącą jedność, a ta jest czteroelementowym ciągiem oddzielnych wobec siebie elementów. Warto sobie przypomnieć, że ostateczny poziom tracenia urojeń to poziom Czerwonego <10 a ten ma również kształt równoramiennego krzyża, jeżeli nas przepuszcza, uwolnionych od urojenia oddzielności staje się czteroelementowym korytarzem.
Zasypiam.
Jest jedna ryba. Najpierw przecięta na dwie części (w poprzek), po chwili ktoś dokłada jeszcze cienki, jak od węgorza, ogon. Czyli ryba w trzech częściach, ale nierozpłatana na boki, tylko podzielona na dwa kawałki plus jeden długi ogon, w poprzek, przy czym końcówka (ogon) jest dużo mniej okazała. (Zapewne to o takie rozmnożenie ryb chodziło w znanej przypowieści biblijnej. Ryba to tyle co Dusza indywidualna 7, wieloryb to Naddusza 7+. Tak podzielona ryba przypomina Człowieka Kosmicznego z jego trzema poziomami , materia-dusza-duch)

Ktoś z lewej strony podchodzi do otwartych drzwi po prawej stronie i wkłada w nie głowę.
Głos: Niech pan to powie jak najbardziej gratisowo! (Znowu pojawia się stan pusty, pusty po przekroczeniu granicy 8/9 i Słowo które ma zostać powiedziane.)
Budzę się.

W takim razie jaka jest prawdziwa natura Boga?
Wysoki mężczyzna z lewej strony wkłada w usta niższej kobiecie stojącej z prawej strony szeroki miecz (rzymski). Wygląda to jak odwrotność wyciągania języka. Kobieta nie wydaje się cierpieć z tego powodu! ( To wprowadzanie od góry koloru srebrnego/miecza symbolizującego świadomość dzielącą wszystko w sposób dialektyczny – Przejawienie 1-8.)
Ktoś dzieli epoki na trzy części: prekambr, kambr i tę trzecią (!).
(Czyli przed/pod Czarną 1-8, Czarną 8/1 i tę trzecią „jakąś” czyli Nieprzejawialną 8-12)
Budzę się.
Ciekawe, że troistość z tego snu ma również trzeci element, równie mało zdefiniowany jak tamten cienki ogon. Chociaż przecież to ogon stanowi źródło napędu/energii! I on jest tak naprawdę najważniejszy.
Dlaczego w odpowiedzi na pytanie o Osobę Boga pojawiają się cztery elementy, a w odpowiedzi na pytanie o jego naturę trzy?
Ponieważ osobę Boga określają cztery moce które w jednym sensie są czterema Serafinami ale tylko my je określamy strażnikami, tak naprawdę są Bogiem w stadium protoprzejawienia (8-12) a w niższym sensie te cztery elementy są czteroramiennym Czerwonym <10. Natomiast naturą Boga jest troistość na wielu poziomach od Trójcy z poziomu 10/<10 do znanej nam dialektycznej tezy- antytezy pozwalającej na syntezę na wyższym poziomie świadomości. W Trójcy zwanej świętą elementem syntezy jest androgyniczność we wnętrzu Nieprzejawienia 8-12.

Ponownie pytam o naturę Boga. Zasypiam.
Odwiedzam razem z żoną znajome małżeństwo na wsi. Zapraszają nas do wielkiego hangaru o białych blaszanych ścianach (ściany mają wytłoczenia – żebrowanie! – jak panele kaloryferów albo tchawica czy żebra kobiety, w którą wkładano miecz), zamiast podłogi widzę betonowe płyty i kratownicę (!). Widać przez nie ziemię, na której zostały położone.

Zostaję z żoną obdarowany dwoma (!) starymi, pogniecionymi płaszczami, jednym białym, krótszym, drugim czarnym, dłuższym! Obydwa pomięte i „oblazłe” jakimiś nićmi czy włosami. Jest jeszcze trzeci (!) prezent – to jakiś bardzo stary (!) rupieć do ładowania akumulatora.

Siedząc i zdawkowo prowadząc rozmowę, rozglądam się po hangarze. Po co im taki wielki blaszak(srebrny- 8/1) na wsi (Ziemi)? Po lewej stronie, pod ścianą, widzę dużą ilość półek z pudłami, jak w magazynie. Pomyślałem, że może tak przygotowali się na nadejście kataklizmu w 2012 roku?
Tymczasem przez drzwi hangaru w głębi ekranu wchodzi spora grupa znajomych, to znajomi naszych znajomych czy może jakaś ich rodzina(to bogowie którzy są najstarszymi fałdami granicy Nieprzejawienia i Przejawienia czyli Granicy 8/8 nazywanej również Paroketem). Powstaje zamieszanie (Chaos form czyli Nicość 8/2). Mnie nie bardzo się to podoba, myślałem o jakieś wyłączności podczas tego spotkania, a tu okazuje się, że siedzimy na samym końcu (!) tego pomieszczenia, a ci inni zaczynają czuć się wewnątrz hangaru bardzo swobodnie. Ktoś, kto przypomina mi osobę (!)zmarłą(!)( martwy to częste w snach symbol określający Nieprzejawionego Boga) wiele lat temu, zaczyna śpiewać frywolną piosenkę o bezinteresowności(!) kobiet(!) ( chodzi o pusty charakter Przejawienia).
Odwracam się nawet nieco w jego stronę, przez prawe ramię. Nawet nieźle mu to idzie jak na amatora. Na ścianie po prawej stronie są okna, tak że śpiewający stoi na jasnym(!) tle.
Niemniej czuję się pozostawiony trochę na marginesie, bo mimo, że wszyscy zostaliśmy zaproszeni, to nowi (nowi/starzy znajomi Boga) goście czują się tu bardziej swobodnie niż my. Jednym słowem zostaliśmy obdarowani czymś, co do niczego nam nie jest potrzebne, „wypoczywamy” w blaszaku, który wcale nie jest piękny, zostaliśmy zmarginalizowani jako goście i nie bardzo wiemy, po co tu się znaleźliśmy. Dla zabicia czasu?!
Ale chyba nie mojego, ja nie mam go zbyt wiele! No i ta archaiczna, być może najstarsza ładowarka na świecie z kabelkiem (ogonkiem/mieczem/biczem bożym). Goście (wielość w jedności funkcji) będący znajomymi Gospodarzy hangaru, przychodzą z głębi, czują się jak u siebie, na dodatek żartują z kobiecej bezinteresowności tego hangarycznego Przejawienia. Znowu ten sam przekaz. Bez wątpienia wszystko jest jasne! Proszę sobie wyobrazić że handżar (z arab.) to kindżał 🙂
Bóg jest chmurą/chaosem/nieprzejawialnością/pustką pozbawioną każdych atrybutów a nie osobową jednością. Osobą staje się dopiero w Przejawieniu. Dualizmy, które są zakończeniem/wewnętrzną przestrzenią tej chmury, ale dopiero w hangarze(przestrzeni wydzielonej we wnętrzu chmury na to aby mogły powstać urojone elementy na poziomie czarnego/białego płaszcza 8/1, mają za zadanie ładować czymś, co trudno nazwać energią, bo jest pusta, dobrą atmosferę tym, którzy pojawili się we wnętrzu Przejawienia! Oczywiście hangar jest nadziewaną mieczem kobietą, o której była mowa wcześniej.

Chciałbym zwrócić Państwa uwagę na ładowarkę z ogonkiem, którą to my (!) mamy ładować radosną atmosferę spotkania podzielonego na części Boga Nieprzejawienia zmienionego/odzwierciedlonego w osobowym lekko fałszującym bogu Przejawienia hangarycznego/ostrego w wielu znaczeniach tego słowa. Chodzi mi o to, aby nie umknęła nam ta, jak mogłoby się w tej chwili wydawać, drobnostka!

„We wszystkich typach politeizmu konkretny element w idei Boga przeważa nad elementem ostateczności. W monoteizmie rzecz ma się odwrotnie. Boskie moce politeizmu podlegają najwyższej boskiej mocy. Jednakże tak jak nie ma absolutnego politeizmu , tak tez nie ma absolutnego monoteizmu. Nie można zniszczyć konkretnego elementu w idei Boga”. Na granicy poli- i monoteizmu mamy tzw. monoteizm monarchiczny(henoteizm, przypis JB): „Bóg-monarcha panuje nad hierarchią niższych bogów i bożków. Reprezentuje on moc i wartość tej hierarchii (…) wyznacza on porządek wartości. Może być przez to łatwo utożsamiany z tym, co ostateczne w bycie i wartości, jak czynili to na przykład stoicy, utożsamiając Dzeusa z ostateczną zasadą ontologiczną. Z drugiej strony, nie jest on bezpieczny od ataków ze strony innych boskich mocy”. Fryderyk Nietzsche, Narodziny tragedii, czyli hellenizm i pesymizm