O uczonej niewiedzy

Zainspirowany – do nadania takiego tytułu – lekturą dzieła („De docta ignorantia” i „Idiota de sapientia”) piętnastowiecznego myśliciela Mikołaja z Kuzy, pozwolę sobie zaprezentować własny traktat o głupiej mądrości, czyli o mądrości głupców.

Wielu osobom, niewątpliwie inteligentnym, wydaje się, że powinni uwolnić się od samych siebie dzisiejszych, czyli niedostatecznie mądrych; od tych siebie, którzy za chwilę – w wyniku tej przełomowej decyzji – wezmą, a może już biorą intensywny udział w procesie doskonalenia, czemu sprzyja dzisiejsza moda na rozwój duchowy, czyli właśnie na ucieczkę od samego siebie dzisiejszego ku nam jutrzejszym, bardziej duchowo i intelektualnie rozwiniętym.

Jednym słowem – ja dzisiejsze, na podstawie wiedzy ja wczorajszego, stwierdza, że jest głupie, zbyt mało rozwinięte, zbyt mało wykształcone, rozpoczyna zatem w swojej głupocie bieg ku świetlanemu ja jutrzejszemu. Dlaczego my dzisiejsi jesteśmy na tyle mądrzy i rozwinięci duchowo, aby uznać, że tacy nie jesteśmy? Oto wielka tajemnica bytu! Paradoks? Nie całkiem, zwyczajnie, porównujemy się do innych i ich miarę (tak jak my, głupcy, ją pojmujemy) przykładamy do siebie, ale czy w ogóle mamy szansę stać się nowymi nami na miarę naszych głupich wyobrażeń o mądrości innych? Lepszych od nas, nazwijmy to wprost – przyszłych nas na miarę naszych pragnień i wyobrażeń. Zatem już dziś, jako głupcy przecież, podejmujemy tę decyzje i wybieramy dziedzinę lub ją co jakiś czas odmieniamy, aby dotrzeć do celu, jaki – jako głupcy – uznaliśmy za wart tego całego wysiłku. Czy potrafilibyście mi wskazać osobę, która tą metodą dotarła do upragnionego celu, który – nie oszukujmy się – stał się w międzyczasie celem ruchomym, a może już tylko samym ruchem bez celu. Może zbyt trywialne jest porównanie do chomika biegnącego w młynku, ale przyznajcie sami, że niewiele się różnimy w tym względzie, przynajmniej jeżeli chodzi o skuteczność takiej pogoni. Mędrcy, co prawda, mówią, że nie cel jest ważny a droga, ale w tym przypadku przecież niepostrzeżenie droga staje się celem. Trochę to głupie, ale przecież jako głupcy ruszamy w tę drogę, jako głupcy nią podążamy,  więc nie możemy się dziwić, że jako głupcy trafiamy do celu głupców.

Co więcej, mamy za mentora swojej głupoty siebie samych, czyli głupca, bo to głupiec w nas wybiera, kto z nauczycieli mądrości jest mądrzejszy, a kto jeszcze głupszy.

Mój ojciec, kiedy byłem jeszcze nastolatkiem, w trakcie pedagogicznej pogawędki napomknął łamiącym się ze wzruszenia głosem, że zawsze pragnął spotkać naprawdę mądrego człowieka. Zaimponował mi wtedy swoją mądrością i dążeniem do jeszcze większej mądrości; dał mi w ten sposób impuls do tego, abym i ja zaczął rozglądać się za kimś takim.

Kiedy po latach napisałem kilka książek o poszukiwaniu mądrości, a nawet o poszukiwaniu Najwyższej Przyczyny Wszystkiego, także sporo artykułów na ten sam temat – obiektywnie rzecz ujmując – nie całkiem pozbawionych głębszego sensu, mój ojciec, wiedząc o tym, nigdy nie zapytał o konkluzję płynącą z moich poszukiwań. Nie mam mu tego za złe, wiem bowiem, jak wiele kosztuje korekta własnych przekonań.

Ojciec jako młode pacholę, kiedy z pobliskiego domu wysiedlano niemieckich sąsiadów, natrafił w powysiedleńczej ruinie na porzucony luterański wolumin. Miał potem przez długie lata (z powodu kontaktu z ową księgą) głębokie poczucie winy. Nie mam zatem zamiaru pod koniec jego długiego życia, wypełnionego pragnieniem spotkania mądrego człowieka, burzyć wewnętrznej równowagi ojca, starannie pielęgnowanej niemal dziewięćdziesiąt lat, dzisiaj już tylko z lekka korygowanej mało stresującymi programami stacji Cartoon Network i Disney Chanel.

Tak sobie czasem myślę, kiedy go obserwuję oglądającego kreskówki, czy spotkał w swoim życiu tego wyczekiwanego, czy jego dzisiejszy stan jest rezultatem rozmowy z Nim?

A może nadal jest głupcem, który zmienił jedynie taktykę dążenia ku mądrości na miarę wyobrażeń głupca?

Jakoś brak mi chęci, aby go o to zapytać.

Uważny czytelnik poprzedniego artykułu „Metafizyka nudy” zapyta: „Dlaczego – skoro skutek jest prawdziwą przyczyną naszych działań, a ostateczny skutek ostateczną przyczyną, i ciągnie nas ku sobie jak guma – wciąż pozostajemy głupi, zamiast stawać się coraz mądrzejszymi, z definicji. Czytelnik zakłada bowiem prostodusznie, że naszym przeznaczeniem jest mądrość. Nic bardziej błędnego. Pomiędzy bajki należy włożyć opowieści o tym, że jesteśmy koroną istnienia i urodziliśmy się tutaj w celu nabycia jakiejś wiedzy, mądrości przedwiecznej i poznania Przyczyny Wszystkiego. Sama Źródłowa Przyczyna jest bowiem bezrozumna, więc nie tędy droga. Dla co najmniej połowy z nas prawdziwą misją jest właśnie głupota i pozostawanie w jej cieniu. Dlaczego się tak dzieje? Nie wyjawię tego ot tak, od razu. Najpierw zaproszę was na płatny, ośmiostopniowy kurs zakończony wręczeniem dyplomu certyfikującego poznanie Ostatecznej Prawdy.

Żartowałem.

Chociaż właściwie, korzystając z immunitetu idioty z dziada pradziada, bezkarnie mogę teraz sugerować, że wiedzę ową jednak posiadłem i w odpowiednim momencie ją wyjawię albo i nie. Swoją drogą naprawdę odnoszę wrażenie, i to budzi we mnie coraz silniejszy niepokój, że mniej więcej wiem już o co w tym wszystkim chodzi. Kilka lat śnienia progresywnego nie poszło przecież na marne.

Bardziej niecierpliwych z was zapraszam na „Śniących inaczej”, pozostałych zaś proszę o kilka tygodni cierpliwości, bo naszkicowałem już kilka fajnych artykułów i szkoda by było, gdyby się zmarnowały; ten o bezprzyczynowej przyczynie wszystkiego będzie z nich ostatnim.

Dzisiaj natomiast zakończę swoje głupie refleksje refleksją innego głuptasa, bardziej zaawansowanego w swoim szaleństwie, mam na myśli Jiddu Krishnamurtiego:

„Zrozumiawszy, że chcąc dokonać całkowitej przemiany w strukturze swej psychiki, nie możemy opierać się na żadnym zewnętrznym autorytecie, spotykamy się z nieskończenie większą trudnością odrzucenia swego własnego wewnętrznego autorytetu, autorytetu swych odrębnych, drobnych doświadczeń i nagromadzonych opinii, wiedzy, pojęć i ideałów. Jeśli wczorajsze doświadczenie czegoś was nauczyło, to staje się ono nowym autorytetem – ten autorytet dnia wczorajszego jest równie szkodliwy jak autorytet sprzed tysiąca lat.”

Dlatego właśnie poznania nie należy szukać w słowach ani w myśleniu o mądrości, ani nawet w czynach, a w bezruchu i milczeniu, które je od siebie oddziela, podobnie jak to czynią kabaliści w odniesieniu do Tory. Słowa i czyny są bowiem tym, co jeszcze jesteśmy w stanie pojąć z Całości, ale nie to, co pomiędzy nimi; cała reszta jest nam niedostępna na drodze poznania. To wszystko dopiero stanowi Całość. To czarny ogień na białym ogniu. Głupota na tle Nieprzejawienia.

Dlatego pięknie jest stać się szaleńcem bożym, jurodiwym, tańczącym chasydem, Sa’diya sufim, szaleńcem z własnego wyboru, bo głupiec – stając się szaleńcem – ma pewne szanse na poznanie tego, o czym głupiec w stanie sobie przyrodzonym nigdy by nie powziął pewności.

Ibn Arabi, autor „Księgi o podróży nocnej do miejsca najbardziej szlachetnego”, dobrze poznał szaleńców, wiele się od nich nauczył. Twierdził, że Bóg przemawiając przez obłąkanych, umieszcza objawienie w ich sercach, a mądrość na ich języku, szaleniec – będąc pochłoniętym przez swój świat – jest odarty z rozumu, „Oni zaś posiadają zrozumienie bez rozumu”.

„Niechaj się nikt nie łudzi. Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupcem, by posiadł mądrość.” (1Kor. 3, 18)

„Wszystko na tym świecie jest szaleństwem – napisał Leopardi – tylko nie udawanie głupca.” (Zilbadone, II, 820, 1823).

Od bożego szaleńca nie powinniśmy oczekiwać, aby dziś powtórzył to, co mówił wczoraj. Wszystko przychodzi do niego we właściwym momencie. W innej chwili i okolicznościach usłyszymy od niego zupełnie co innego na ten sam temat. Konsekwencja jest mu obca, dla niego ego już się wyczerpało.

Łatwość wyrażania poglądów najczęściej świadczy o tym, że poza nimi we wnętrzu niczego więcej nie ma, nieporadna mowa szalonego może być zapowiedzią narodzin wielkich idei nie znajdujących właściwych słów dla swego wyrazu w ustach mędrców.

Jeżeli wzgardzimy nieporadnością szalonego, za karę możemy . . . . . . . pozostać sobą.

Całe szczęście, że święte szaleństwo bywa zaraźliwe!

Można by owe dywagacje, dość powszechne wśród mistyków, w tym miejscu zakończyć, gdyby nie najnowsze dziecko informatyki. Steganografia. Odkrycie programistów pozwalające ukryć każdą informację w przebiegach ścieżek dźwiękowych utworów muzycznych poprzez mikrozmiany ich tempa, czy w ścieżkach dźwiękowych filmów, kosztem jedynie niewielkiego pogorszenia jakości dźwięku, w lukach jakie w ten sposób pozyskano.

Na koniec to, co właśnie było przedmiotem moich dzisiejszych rozważań: odbiór informacji w stanie pomieszania, szaleństwa a nawet pomiędzy jakimikolwiek myślami, nawet szalonymi, w ciszy, pomiędzy słowami, z czym stykaliśmy się od lat przy medytacji lub w nieuświadomionych snach.

Kodowanie ciszy. Okazuje się, że to możliwe!

Przez analogię możemy zatem powiedzieć: to, że oszaleliśmy albo nasz umysł zatrzymał się poza myśleniem dialektycznym, może oznaczać, że dociera do niego Świadomość Białego Ognia!

Europejskie próby adaptacji kontrolowanej bezrozumności do zdobycia szczytu świętości, prześcignęli mistrzowie zen.

„Adept zen, przychodząc do mistrza, posługuje się przede wszystkim rozumem klasycznym. Mistrz zen musi zastosować takie środki wyrazu, aby uczeń nie popadł w błąd przywiązania do konstrukcji podmiotowo-przedmiotowej, i jednocześnie wypowiadać się o rzeczywistości za pomocą sądów paradoksowych. Logika paradoksu filozofii zen pociąga za sobą paradoksową teorię znaku, który powinien reprezentować to, co rzeczywiste. Możemy wyróżnić bezpośrednie znaki paradoksowe oraz znaki nieparadoksowe (formalne).

Adekwatne do opisu rzeczywistości absolutnie sprzecznej samotożsamości są tylko bezpośrednie znaki paradoksowe, których nazwy są zawsze wewnętrznie sprzeczne, np. immanentna transcendencja. Cały termin nie może być zanegowany w taki sposób, aby powstało jego przeciwne znaczenie. Niesprzeczna nietożsamość jest tym samym, co sprzeczna tożsamość. Mistrzowie zen posługiwali się jednak częściej pośrednimi znakami paradoksowymi, które można zanegować tak, że powstanie znak przeciwny, ale jest on definiowany za pomocą sądów paradoksowych. Są one porównywane do palca wskazującego na Księżyc. Nie stanowią prawdy na temat rzeczywistości, ale są pomocne jako katalizatory oświecenia. Znaki nieparadoksowe (formalne) nie ukazują prawdziwej rzeczywistości. Związane z logiką klasyczną, są zdeterminowane przez swoją negację. Mogą być uznane za prawdę cząstkową, ponieważ ukazują tylko jeden przejaw absolutnie sprzecznej samotożsamości -pozytywny bądź negatywny. Dzięki takiej klasyfikacji znaków paradoksowych wypowiedzi i komentarze wielkich mistrzów przestają być alogicznymi zlepkami słów o irracjonalnym charakterze, posiadają bowiem swoją wewnętrzną strukturę zgodnie z logiką paradoksu.” (Daria Chibner; Agnieszki Kozyry „Filozofia zen”- teoria niewypowiedziana w słowach).

Kluczowe w użyteczności logiki paradoksowej jest zrozumienie, że poczucie czasu jest funkcją trwania układów biologicznych, ich postrzegania w sposób dialektyczny i poza tego rodzaju percepcją nie istnieje obiektywnie. Jest kreowany przez byty biologiczne w sposób subiektywny. Poza tego typu percepcją odczucie ruchu, następstw, przyczyn i skutków, czyli czasu i przestrzeni, nie istnieje. Logika paradoksowa jest zatem próbą stworzenia logiki trwania poza czasem i przestrzenią, tak jak my ją postrzegamy, koncentracji wszystkiego, co czas i przestrzeń rozdzielają w sposób sekwencyjny. Wszystko co na zewnątrz dzieje się, tak naprawdę wewnątrz postrzegającego i na odwrót, czyli tak naprawdę jednocześnie. Żaden byt, który istnieje w sposób niebiologiczny (a takie są i spotykamy je w snach) nie postrzega czasu i przestrzeni w taki sposób jak my. Nie znaczy to, że one istnieją tylko w naszych snach; to Świadomość, której jesteśmy marginalną częścią, w czasie naszego snu pozwala nam doświadczać tych poziomów istnienia w sposób inny niż biologiczny. Dlatego w snach występują trzy odwrócenia ekranu śnienia, to bariery uniemożliwiające pełną percepcję, jej przyczyną jest budowa mózgu i oka, współpracujących z sobą tak, aby skupić się jedynie na postrzeganiu rzeczywistości czasoprzestrzennej.

Gdyby nie to współdziałanie – to co postrzegamy naprawdę byłoby odwrócone: to co po prawej – byłoby po lewej, to co na dole – byłoby na górze a to, co wydaje się nam, że jest na zewnątrz, byłoby wewnątrz. Granice pomiędzy nimi istnieją tak naprawdę tylko w naszym mózgu i one są powodem transcendentnego postrzegania rzeczywistości; po ich usunięciu nasze postrzeganie byłoby immanentne i nie byłoby wielości subiektywnych istot a tylko jeden podmiot, postrzegający Świadek. Te granice są czymś w rodzaju matryc rzeczywistości, w jakiej działają byty o typowej dla siebie strukturze umysłu. Poza biologicznymi istnieją oczywiście umysły niebiologicze o również zaburzonej percepcji stosownie do swojej pozycji na drabinie duchowej ewolucji.

Spójrzmy teraz niejako od dołu. To nieco trudne, bo Świadek postrzega wszystko w odwróconej kolejności i na dodatek w immanentny sposób, ale – sądzę – że będzie to w miarę łatwe do zrozumienia.

– Pierwsza granica 5/6. Wszystko zostaje odwrócone o 180 stopni. W snach odwróceniu ulega obraz, ale tak naprawdę odwróceniu podlegają wszystkie aspekty percepcji. Tu kończy swoją użyteczność logika klasyczna, wszystko co poniżej – na poziomach 1-fizycznym, 2-energetycznym, 3-wyobrażeniowo/emocjonalnym, 4-mentalnym i 5-przyczynowo skutkowym – zostaje postawione w świetle swojej własnej opozycji. W przestrzeni 1-5 coś może być albo małe, albo duże. W przestrzeni 6-8 może być i małe, i duże jednocześnie, i nie chodzi tu o układ odniesienia. Chodzi o to, że w dużym jest coś małego, co łączy się z małością, która ma w sobie coś dużego. Prawda, że przypomina to konstrukcję jin-jang? Wiele takich zrozumień pojawia się na drodze śniącego progresywnie.

– Druga granica 8/9. W snach progresywnych zostajemy uprzedzeni, że teraz wszystko, co śnimy, jest odwrócone do góry nogami. Tak jak poprzednio, chodzi nie tylko o obraz, jaki widzimy we śnie, ale i o wszystkie sensy. Tu właśnie kończy się zakres logiki paradoksowej („idąc” od dołu, a zaczyna się „idąc” od góry). Właśnie w tej logice możemy pojąć, jako ludzie, sposób działania poziomu 6 (1, 2, 3) – buddycznego, 7 atmanicznego, 7+ paramatmanicznego i 8 (1, 2, 3) brahmanicznego. Przymiotniki, jakie dodaję do cyfr, są powszechnie znane w ezoteryce europejskiej, dodaję więc je do oznaczeń cyfrowych, jakich ja używam na co dzień, a raczej na co noc, dla łatwiejszego zapamiętania; poziomy 6. i 8. są trzywarstwowe w sposób znaczący dla rozumienia tych rejonów. Oczywiście ilość warstw wynika z ludzkiego postrzegania, wtedy jest nam łatwiej pojąć w czym uczestniczymy. Poziomy te we śnie nieświadomym, po przebudzeniu, są łatwe do rozróżnienia, ponieważ cechują je specyficzne kolory, symbole, postacie i typ narracji, o czym można się dowiedzieć bardzo szczegółowo, zapoznając się z moją sześciotomową książką. Na szczęście ma objętość o połowę mniejszą od Summy teologicznej Tomasza z Akwinu :).

– Trzecia granica. Na tej granicy wszystko, co wydawało się nam być na zewnątrz, okazuje się być wewnątrz. Mistycy światło płynące z tej przestrzeni nazywają Czarnym Światłem i jest trafnym określeniem sposobu, w jaki doświadczamy na tym poziomie. Widziany „oczami” Świadomości tej przestrzeni świat, ten który my postrzegamy jako nieskończenie wielki i roztaczający się na miliony parseków wokół nas, okazuje się zamkniętą przestrzenią wielkości piłki golfowej otoczonej Nieprzejawieniem. Prowadzone we śnie progresywnym obserwacje potwierdzają dodatkowo ten wniosek, ukazując nam dobitnie, że podróż na koniec widzialnego i mierzalnego wszechświata spowoduje obrócenie się percepcji obserwatora, takiego jak my, do własnego wnętrza. Oczywiście nie jest to stan możliwy do przeżycia dla cząstki Świadomości opartej na nośniku biologicznym. Tu zawodzi już każda logika, nie tylko paradoksowa. Wielkie oświecenie określa tę Nieprzejawioność Takością (oczywiście to polski termin ukuty dość trafnie na określenie Nieprzejawienia). Dlaczego jest trafny? Bo Nieprzejawienie nie oznacza, że niczego nie zawiera; dla naszego umysłu najłatwiej jest określić stan Nieprzejawienia jako potencjalość pozbawioną form (formy dla naszego typu świadomości rozpadają się na poziomie 8/2, czyli na poziomie Nicości 8). Coś jak materia prima Arystotelesa czy chaos Greków. Nazwanie jej Takością podkreśla, że jednocześnie nie jest i jest (niczym w sensie istnienie) w niej forma, ale jednak nie jest pustym pojęciem w rozumieniu ludzkim. W snach progresywnych po przekroczeniu granicy 8/9, czyli po wniknięciu do Szczeliny 8-12 (cofnięciu się, wycofaniu się Boga, tak jak określa to kabała, omawiając Cimcum). Świadomości na tej pozycji wcale nie tracimy (nawet jako ludzie), mamy pewne możliwości percepcji. Oczywiście możemy zawartości Nieprzejawienia doświadczać jedynie w sposób symboliczny: pod postacią obrazów i znaczeń (przekazów wprost do świadomości) albo jednym aktem zrozumienia – to właśnie jest szczytowe doświadczenie mistyczne. Przestajemy być oddzielnością i stajemy się jedynym w tym Nieprzejawieniu Świadkiem, jego Źródłem. Jest jeszcze inna zaskakująca konstatacja dotycząca „naszego” Źródła, ale o tym opowiem w formie komentarza do „Rozprawy o Trójcy Świętej, Mikołaja z Kuzy”, oczywiście zrobię to za jakiś czas.

Appendix

Przywołując, na samym początku, piękne łacińskie tytuły dzieł Mikołaja z Kuzy, czuję się zobligowany do zacytowania niewielkiego fragmentu jego dzieła.

„Bernard: Zapewne jest tak, jak jasno wykazujesz. Wszelako w ten sposób Paweł wydaje się ujawniać niewiele z upragnionego przez nas poznania Boga.

Kardynał: Przeciwnie, mówi on bardzo wiele. Stwierdza bowiem, że to, co niewidzialne w Bogu, można poznać umysłem ze świeckiego stworzenia nie dlatego, że to, co niewidzialne w Bogu, jest czymś innym od niewidzialnego Boga, lecz dlatego, że widoczna jest wielkość rzeczy świeckiego stworzenia, a każda z nich jest tym, czym jest, za sprawą odpowiedniej zasady. Naucza więc, że musimy unieść się od każdorazowego widzianego stworzenia do jego niewidzialnego początku. […]

Jeśli bowiem niebyt może za sprawą wszechmożnego być, to zaiste rzeczywiście jest, gdyż absolutna możność jest rzeczywiście we wszechmożnym. Jeśli bowiem jakaś moc może coś stworzyć z niebytu, to z pewnością zawiera się ona w mocy nieskończonej. Niebyt jest tam bowiem wszechbytem. Dlatego wszelkie stworzenie, które może być przeprowadzone z niebytu w byt, jest tam, gdzie jest możnobyt, i jest samym możnobytem.

Stąd będziesz mógł unieść się, aby ponad bytem i niebytem – choć niewypowiadalnie i za pomocą enigmy – zobaczyć, że wszystko przechodzi z niebytu w byt rzeczywiście przez wszechbyt. Kiedy go ujrzysz, wówczas nie znajdziesz żadnej prawdziwej i całkowitej nazwy, jaką można by mu nadać. Temu bowiem początkowi nie jest właściwe imię jedności, jedyności, wielości, mnogości ani żadne inne, które moglibyśmy nadać lub pojąć, gdyż w nim byt i niebyt nie są sprzeczne, podobnie jak inne opozycje i afirmacje lub negacje całkowitości. Jego imię jest bowiem imieniem wszystkich imion, i to nie tylko imieniem jednostkowym pojedynczych rzeczy, lecz także imieniem powszechnym wszystkich naraz, jak i żadnej.

Bernard: Dotarłszy zatem do niebytu ruchu, umysł wznosi się bliżej ku temu, czego poszukuje. Wtedy bowiem to, co poza bytem i niebytem tego ruchu, oferuje się tak, że umysł ignoruje to jako nieznane, gdyż jest to poza wszelką nazwą. Gdzie niebyt jest koniecznością bytu, gdzie nazwa wszystkiego, co nazywalne, jest niewymowna, tam niewiedza jest wiedzą doskonałą. Tyle pojąłem z tego co powiedziałeś. Nie wiem czy dobrze?

Kardynał: Słuchałeś mnie uważnie.”

Na sam koniec appendixa wreszcie nadchodzi pora, aby przenieść się do naszych czasów. Poznajmy Nicka Landa, filozofa z Uniwersytetu w Warwick. Niech jego przykład pomoże nam zrozumieć, jak wielkiemu przyspieszeniu uległa nie tylko ludzka egzystencja i jej doświadczanie przez jednostki, ale i ludzka myśl ontologiczna – to już właściwie wybieganie przed ludzką percepcję, wyprzedzanie jej. Land, to brytyjski filozof, który już nim nie jest, chociaż wcale nie umarł. Według dzisiejszego Nicka Landa, osoba, która napisała jego prace filozoficzne, już nie istnieje!

„Pomyślcie o życiu jak o żywej otwartej ranie, którą rozgrzebujecie dla zabawy.”

Landa pomawiano o to, że twierdził, jakoby powrócił z martwych. O to, że jest androidem wysłanym z przyszłości, by zniszczyć ludzkie bezpieczeństwo.

Na pewno można powiedzieć, że był twórcą „teoretycznej fikcji”, podjął próbę wyrwania się z historii zachodniej myśli. Aby rozszyfrować kosmiczny ból, zastąpił edypalną psychoanalizę schizoanalityczną geokryptografią.

„Według Landa technika cyfrowa odsłoniła aspekt liczb, który wyrywa je całkowicie ze struktury władzy znaczenia i oznaczania, czyniących z języka więzienie myśli; wyrywa je nawet z nawarstwionych dziedzin matematyki w czystą, płaską równinę immanentnej materialności, zasiedloną tylko przez „tiki”.

Przyspieszenie krzemowego, planetarnego eksperymentu Kapitału, polegającego na przyfastrygowaniu kultury ludzkiej do tych liczb-tików po to, aby ją rozerwać, pomoże mu w dopełnieniu tego, na co dekonstrukcja mogła tylko wskazać w swoich niekończących się cyklach filozoficznego rozgadania – a mianowicie: rozmontuje siłę zinstytucjonalizowaną w języku i znaczeniu oraz nawiąże godną zaufania linię komunikacyjną z czymś nieznanym, z czystym materialnym rozproszeniem, nieukształtowanym przez modele wywiedzione z przeszłości.

Jedna z najbardziej pamiętnych tez Landa głosi, że wskutek sprzężenia zwrotnego kapitalistyczny proces denaturalizacji Ziemi podwaja swą intensywność w coraz krótszych przedziałach czasu:

„Kurcząca się w obliczu osobliwości roztopienia Ziemi, zanikająca kultura przyspiesza w swoim rozgrzanym za sprawą cyfrowej techniki pejzażu, przechodząc kolejne progi kompresji, wyznaczone przez gwałtownie rosnącą, logistyczną krzywą: 1500, 1756, 1884, 1948, 1980, 1996, 2004, 2008, 2011…

– Nic, co ludzkie, nie utrzyma się w najbliższej przyszłości.

– Czas pozornych ruchów już minął.

– Czy to, co gra tobą, przejdzie na poziom drugi?

– „Roztopienie”.

(N.Land, Fanged Noumena, s.443)

Jego dzieło stawia przed nami przenikliwe wyzwanie przemyślenia życia na naszej planecie, planecie sterowanej z przyszłości przez coś, co wykracza poza osobistą czy kolektywną ludzką intencję i co do czego nie możemy już udawać, że ma cokolwiek wspólnego z rozumem czy postępem.” (Robin Mackay, Nick Land-An Experiment i Inhumanism).

Turbokapitalizm w wizji Landa jest przejawem tego, co woła nas z przyszłości i ma naturę nieupostaciowionego, sieciowego wszechogarniającego bóstwa, to skutek ludzkiej ewolucji, który jest jej prawdziwą duchowa przyczyną.

„Kapitalizm zabił już ludzką osobowość: ci, których wywyższył, nie różnią się niczym od tych, których wyklucza. Tak jak makler giełdowy jest kloszardem napędzanym kokainą, tak kloszard jest maklerem, któremu skończyła się kokaina: o tym co jest kokainą, decyduje przemysł reklamowy, do którego ostatecznie należy filozofia i religia po zwyrodnieniu i upadku wielkich korporacji je promujących.”

(P.Graczyk-Nick Land i hiperprawica deleuzjańska)

To wizja rozwoju cywilizacji jako postludzkiego dzieła sztuki – pozaludzki krajobraz bezustannego rozwoju dla rozwoju.

Nicolai Cusae Cardinalis doświadczył swojej refleksji w głębokiej kontemplacji, podobnie jak uczynił to wieleset lat po nim, na początku XX wieku, Nishida Kitaro; dzisiaj ich ścieżką podąża Nick Land, wspomagając się w swojej refleksji amfetaminą.

Śnienie progresywne otwiera przed nami jeszcze szersze możliwości, pozwalające poznać prawdziwy smak Nieprzejawienia i wejść z Nim w najprawdziwszą relację.

Właściwa byłaby w tym miejscu refleksja o rodzaju świadomości, jakiej będziemy doświadczać po porzuceniu ciała, o metafizyce śmierci, ale o tym w kolejnej odcinku De venatione sapientiae.

Jarosław Bzoma