Czy Bóg osobowy, jakiego malują religie monoteistyczne, zasługuje na pójście do piekła, które sam stworzył, za to, że nie zapobiega cierpieniu na świecie?
Mottem do tej podróży niech stanie się cytat zaczerpnięty z książki „Zakaz myślenia” Herbartusa Mynarka:
„Wobec wszechprzyczynowości i pełnej odpowiedzialności osobowego Boga za cierpienie na świecie, co jest logicznie nie do odparcia, teza wielu dzisiejszych teologów o jego współcierpieniu z wszystkimi istotami staje się największą makabreską, jaką można sobie wyobrazić. Chrześcijański Bóg jako Uniwersalny Sadomasochista, jako sadomasochistyczne monstrum! Albowiem ten Bóg projektuje w swym uniwersalnym mózgu świat, w którego wszystkich zakątkach cierpienie i ból odgrywają dominującą rolę. Właśnie taki świat mu się podoba, a zatem przystępuje do czynu i tworzy go. Dopiero bowiem wtedy, gdy wszystkie stworzone przez niego istoty będą odpowiednio cierpiały, będzie mógł współcierpieć z nimi, będzie mógł okazać i objawić swoje współczucie dla istot okrutnie naznaczonych przez ból. Sadystycznie tworzy świat, masochistycznie znosi jego cierpienie! Wszystko to nie byłoby jeszcze tak makabryczne i straszne, gdyby boski superman doświadczał w ten sposób tylko siebie. Ale przecież cierpiącymi w całej tej historii […] jesteśmy my!
Nas jednak nie pytano, czy się na to godzimy. Jeżeli już niebieski sprawca nieszczęść chce cierpieć, to bardzo proszę – ale bez nas, bez naszego pośrednictwa w jego weltschmerzu. Albowiem tylko jakiś masochistyczny psychopata pozwoliłby Bogu zsyłać na siebie różnorakie nieszczęścia po to, by Stwórca mógł sobie z nim do woli pocierpieć.”
„Właśnie w koncepcji osobowego Boga tkwi źródło każdego fundamentalizmu religijnego, bo nikt by nie zgodził się dobrowolnie na akceptację takiego Boga.”
Hubertus Mynarek, „Zakaz myślenia”. Wydawnictwo URAEUS , Gdynia 1996
*
Pytanie brzmi oczywiście, czy taki Bóg nie zasługuje na pójście do swojego własnego (w rozumieniu judeochrześcijańskim) piekła?
Zasypiam.
To tak jakbym przyszedł kupić dom i powiedział sprzedającemu: O kurczę, straciłem pieniądze i nie mam już ich, aby zapłacić za tę nieruchomość. A sprzedający odpowiedział: To dobrze, bo przecież możesz kupić go na kredyt i być właścicielem domu, a płacić za niego przez wiele lat w ratach.
Pomyślałem we śnie, że może i dobrze się stało, będę wyżej sobie cenił dom, o którego własność będę musiał wciąż zabiegać.
Po obudzeniu i powtórzeniu pytania sen powtarza się w niemal identycznej wersji.
Nad ranem przychodzi sen opowiadający o centrum miasta.
Przyszedłem do sklepu usytuowanego przy centralnej ulicy miasta. W czasie wakacji, kiedy właściciel wyjechał, zdeponowałem w tym sklepie sporo swoich książek i innych przedmiotów (obrusy, a może prześcieradła).
Jestem tutaj przyjezdnym i nie mieszkam w tej okolicy na stałe. Kiedy dzisiaj przyszedłem, zorientowałem się, że sklep jest w trakcie likwidacji. Widzę, że nie tylko ja przynosiłem do sklepu swoje przedmioty na przechowanie, ponieważ po prawej stronie widzę innego mężczyznę, który pakuje swoje. Niestety powstał problem udowodnienia naszego prawa własności do tych przedmiotów. Właściciel sklepu wraz z dwoma swoimi pracownikami nie godzi się na wyniesienie stąd naszych rzeczy. Mężczyzna, który przede mną chciał je odzyskać, właśnie spiera się przy drzwiach z właścicielem.
Ja, słuchając jednym uchem ich rozmowy, układam swoje książki w stertę.
Właściciel mówi nieprzejednanym głosem:
– To nie jest przechowalnia a sklep, skąd mam wiedzieć, czy te rzeczy nie są nasze?
Tworzą się dwa obozy, jeden nasz, a drugi właściciela sklepu. Na razie dochodzi do przepychanek słownych, ale atmosfera się zagęszcza i jeszcze chwila a dojdzie do rękoczynów.
Tymczasem całkiem niepostrzeżenie obok mnie, po lewej stronie, pojawił się prawie obcy mężczyzna. Siedzi obok mnie na stołku barowym i ze spokojem obserwuje całą sytuację. To jest znajomy mojego szefa z czwartego piętra (poziom mentalny). Znają się z szefem jeszcze z młodości. Mężczyzna teraz mieszka daleko, za granicą. Zjawił się w mieście w sobie tylko wiadomej sprawie. Facet ma powierzchowność zamożnego, dobrze osadzonego w realiach człowieka. Przez jego lekko śniadą twarz przebija siła woli i głęboko kamuflowane pokłady mocy. Taki „chłopak z miasta”, po latach.
Stoję obok niego i niczego się już nie obawiam. Facet ma taką moc, że nikt się nie odważy stanąć na jego drodze.
Mówię do niego, że za tym sklepem z tyłu jest taka drugorzędna (!) uliczka, Zielona (poziom astralny!) i tam jest drugi sklep, w nim też mam swoje książki, więc moglibyśmy tam razem wpaść.
W wakacje przechodziłem do tego drugiego sklepu przez zaplecze tego, w którym jesteśmy teraz, ale teraz mówię do znajomego szefa z czwartego piętra, że niepotrzebnie nie zaostrzajmy konfliktu z właścicielem dużego sklepu i nie przechodźmy przez zaplecze. Wyjdźmy normalnie, przez drzwi i obejdźmy duży sklep naokoło. Wizyta w sklepie przy Zielonej to właściwie przyjemność, bo prowadzi go inny kolega mojego szefa, również jeszcze z ich wspólnej młodości. Na pewno wszyscy trzej się znają. Ten z Zielonej też mieszka zazwyczaj za granicą i ma również występną (!) przeszłość, jak ten który siedzi po mojej lewej stronie. (Na ulicy Zielonej w tym miejscu, w którym we śnie jest drugi sklep, znajduje się kościół prowadzący kuchnię dla ubogich, jednym słowem, kościół najbliższy idei miłości i miłosierdzia, którą głosił Jezus.)
Wychodzimy. Właściciel sklepu nie reaguje, jakby nas w ogóle nie widział. Na ulicy jest już noc.
Przy krawężniku po prawej stronie stoi ogromna limuzyna z szeroko otwartymi po obydwu stronach drzwiami. To auto tego gościa z Zielonej. On jest w jego wnętrzu, ale go nie widać!!!
Moi towarzysze, bo przyłączył się do nas i ten mężczyzna, który również chciał odzyskać swoje zdeponowane w sklepie rzeczy, podchodzą do otwartych drzwi samochodu. Ja trzymam się nieco z tyłu, bo moja z nimi znajomość jest trochę taka dopiero co zaaranżowana, drugiego rzędu, poprzez mojego szefa, więc się im staram nie narzucać.
Naszymi przewodniczkami mają być dwie ekspedientki z tego sklepu na Zielonej. Wysiadły w tym celu z samochodu swojego pracodawcy.
Mimo że to już noc, nie robią nam problemów. Pójdą z nami na Zieloną. Jedna grupka, trzyosobowa (!) składająca się z dwóch mężczyzn i ekspedientki idzie przodem, a ja z drugą ekspedientką nieco z tyłu.
Dziewczyna, która idzie z mojej prawej strony jest bardzo szczęśliwa. Ze szczęścia płacze. Ociera co chwilę łzy. Pyta mnie:
– Proszę pana, co powinnam zrobić, aby zachować szczęście przez całe życie?
Ja odpowiadam wzruszony:
– Dziecko, życz szczęścia całemu światu, wtedy twoje pozostanie z tobą dłużej. Może nawet na całe życie!
Zamilkłem. Aby nieco powstrzymać swoje wzruszenie, swoją uwagę przeniosłem na ściany mijanych kamienic. Spojrzałem na te po lewej, a potem uniosłem się i zajrzałem z góry w podwórko po prawej. To ulica Niecała. (Ulice, po których idziemy w rzeczywistości, wcale nie prowadzą do wspólnego skrzyżowania, widać z tego, że to nazwy ulic są we śnie istotne, a nie ich wzajemne położenie).
Milcząc, nie przestałem snuć refleksji, jaką wzbudziło we mnie pytanie mojej towarzyszki.
– Gdybym urodził się w innych warunkach? Miał innych rodziców, w innych czasach? Może byłbym również taki szczęśliwy???
Kilka refleksji już na jawie.
Po pierwsze sklep Boga osobowego jest w upadłości, ale nic z niego mimo to nie wypływa. Po drugie. W dwóch mężczyznach nie trudno rozpoznać Lucyfera i Czerwonego Chrystusa, szefującego sklepowi miłosierdzia na poziomie astralnym-zielonym. Mieszkają za granicą (!!!) i są kolegami z młodości mojego szefa. Obydwaj dysponują ogromną mocą. Ten ze skrzydlatego auta jest chyba nawet potężniejszy niż mój wyprowadzacz z opresji, Lucyfer.
Lucyfer jak widać prowadza swoimi drogami i nigdy nie wiadomo kogo gdzie wyprowadzi. Jednak jego wyprowadzanie ma swoją ukrytą logikę. Prowadzi ludzi na ulicę Niecałą, a nie na Zieloną. (Obydwie ulice, choć odległe od siebie, są w stosunku do siebie pod kątem prostym i skrzyżowałyby się, gdyby je przedłużyć.)
Tak w pierwszym śnie, jak i w drugim następuje utrata. W jednym pieniędzy, ale mimo to obietnica mieszkania w zamian za ciągłe o nie zabieganie jest podtrzymana, w drugim przypadku utrata książek (ze sklepu wyszedłem bez książek!!!), są pewnego rodzaju dobrami, jakie sobie gromadzimy. Raczej wiedzą niż czymś innym. Dziewczynie, która jest przedstawicielką Czerwonego Chrystusa, udzielam rady, którą sam chciałbym pewnie kiedyś wcześniej usłyszeć.
To nie Bóg osobowy jest przyczyną cierpienia, ale nasza „nie-całość”, niemożność połączenia wiedzy/posiadania z miłosierdziem wobec siebie i innych. Co ciekawe, sen podkreśla z jakiego poziomu pochodzi owo szlachetne uczucie. Jedynie z astralnego (4), emocjonalno-wyobrażeniowego.
Oczywiście łączenie się w trzyosobowe i dwuosobowe grupy nie jest przypadkowe. Ich wzajemne relacje odpowiadają strukturze Świadomości, przestrzeni dualizmów 1-5 i przestrzeni ponad granicą 5/6 obejmującej poziomy 6-8 a może nawet 6-10, bo Czerwony Chrystus jest niemal z poziomu dziesiątego, podobnie Lucyfer. Obydwaj są wieloskrzydli. Właściciel głównego sklepu – Bóg ,nie chce wypuszczać nikogo z zawartością swojego przybytku, mimo że to my tam owe dobra deponujemy. Mimo wszystko jest w jakimś sensie uczciwy. Sen świetnie uchwycił subtelną równowagę pomiędzy dwiema strukturami, rozpadu a tworzenia Przejawienia, umożliwiającą Jego trwanie. Również widać w nim, że nasze, ludzkie oceny moralne są chybione. Nie ma żadnego konfliktu pomiędzy siłami rozpadu i wznoszenia.
Nie da się zatem wsadzić Boga do piekła! Podobnie jak miłość, piekło jest bowiem domeną kręgu karmicznego, zawartości wnętrza ciała kauzalnego, czyli poziomów 1-5. Ciał: fizycznego, eterycznego (energetycznego), astralnego (wyobrażeniowo-emocjonalnego) i mentalnego.
Korekta przez: Radek Ziemic (2015-04-12)