„Kant, gdyby rzeczywiście postawił sobie za cel zreformowanie metafizyki, powinien był przede wszystkim zbuntować się przeciwko jej ulubionemu sposobowi zdobywania prawdy metodą «wnioskowania». Ludzie to istoty niezwykle oszczędne i chciwe. Chcą wiedzieć jak najwięcej i kupować wiedzę możliwie najtaniej. W konsekwencji ludzie wyobrazili sobie, że każda zdobyta przez nich drogą doświadczenia, tzn. nakładem sił, prawda daje prawo do zaczerpnięcia z rozumu jeszcze kilku nowych prawd – ale już nieodpłatnie, czyli, mówiąc językiem filozoficznym, a priori. I nie dość, że nie wstydzą się spekulować za darmo, to jeszcze są dumni z takiej umiejętności. Zamiast patrzeć, wsłuchiwać się, obmacywać, słowem – szukać, oni chcą wnioskować! Oczywiście, gdyby udało się im przechytrzyć przyrodę i wyłudzić od niej w dowolny sposób – sprytem, bezczelnością, oszustwem – ważną tajemnicę, wybaczylibyśmy im wszystko: zwycięzców się nie sądzi. Ale przecież z ich «wniosków» kompletnie nic nie wynika, poza systemami metafizycznymi, które nawet Kantowi, ponad sto lat temu wydawały się pustą gadaniną”.
Lew Szestow Apoteoza niezakorzenienia. Próba myślenia adogmatycznego
Antropozofia
Zaczniemy od bliższego poznania, najznamienitrzego propagatora Antropozofii Steinerowskiej w Polsce.
Zapytam o Jerzego Prokopiuka, o jego kompetencje duchowe!
Jestem w jakimś schronisku dla zwierząt. Dla psów. Jestem pełen podziwu dla ludzi którzy dbają o nie. Psy są w świetnej kondycji, najedzone. Mają błyszczącą sierść. Jestem zachwycony do momentu w którym zostaje mi pokazane wnętrze jednego z boksów.
Kiedy opiekunowie pokazują mi jak to wszystko działa z bliska, ogarnia mnie przerażenie!
Po prawej stronie,we wnęce, stoi kara klacz (!). Z wnęki wystaje jedynie jej zad.
Klacz ma ogromne wymię. Jeszcze większe niż u krowy!!!
Tak wielkie, że opiera się o ziemię. Wymię jest pełne. Widać nabrzmiałe żyły. To właśnie do tego wymienia doskakują psy i nagryzając pełne krwi żyły piją krew. Dlatego są takie tłuste, zdrowe i błyszczące!!!
Pan Jerzy karmi chyba spore stadko niefizycznych przyjaciół?
Ponownie zapytałem: Kim dla tamtej strony jest Jerzy Prokopiuk?
Dokoła okrągłego stołu, w głębi ekranu, siedzą różne osoby, które reprezentują uznane marki.
Na koszulkach mają logo renomowanych firm.
Jest ich co najmniej siedmiu, może nawet więcej ale niestety, we śnie takiej liczby osób nie jestem w stanie ustabilizować i zapamiętać.
To wyglądało na Radę Starszych czyli reprezentantów poziomów Świadomości pana Jerzego( przez Newtona nazwana Radą Starszych, będąca tym samym co Sąd Cząstkowy dla Chrześcijan, na progu śmierci przeradza się w Sąd Ostateczny. Jednym słowem sądzimy jako Ja sami siebie, 'ja’ z niższego poziomu). Jak widać dla Świadomości, pan Jerzy jest zbiorem Jej poziomów. W tym kontekście poprzedni sen faktycznie mówi o karmieniu ich urojeniowych reprezentacji, strażników urojeń o oddzielności, którzy gwarantują funkcjonowanie tego urojenia, kosztem zdrowia żywiciela. Koń to pojazd Świadomości.
Proszę o pomoc dla pana Jerzego. Ma się też dołączyć do nas, trojga sniących, kolega z Radia Paranormalium.
Bardzo wiele snów ale wszystkie ulotne.
Jesteśmy na Alejach Racławickich(! Bitwa pod Racławicami !).To oś po której podróżuję z domu (c.mentalnego 4) do centrum do pracy (c.buddyczne 6).Po drodze mijając PARK (3).
Jestem szefem grupki strażników miejskich (to chyba jakiś stały etat bo już straż miejska pojawia się w moich snach piaty raz, w krótkim czasie. To chyba jakaś ludzka formacja która ma zastępować lokalnie Policje Przejawieniową). Ja plus dwie osoby (dwoje śniących ze mną, ten sen). Siedzimy po lewej stronie ekranu. Podchodzi do nas kolega z Radia i chce się do naszego patrolu przyłączyć.
Tłumaczę, że lewej strony pilnujemy my, we troje, może zatem patrolować ją razem z nami. Po prawej , na drugim końcu ulicy swoją stronę patroluje czwarty facet ale ten jest osobny.
Pokazuję radiowcowi w którym miejscu „czwarty” ma swoją bazę. To okolice liceum im. Stanisława Staszica po prawej ale po drugiej stronie ulicy (tamta jezdnia ulicy prowadzi na stare miasto i w stronę parku(!). My siedzimy na kierunku ze starego miasta na prawo, na poziom mentalny. (S.Staszic, jakby nie było ksiądz, na łożu śmierci, odmówił przyjęcia ostatniego namaszczenia!)
Mówię, że ten czwarty(J.P.) to samotnik, jak potrzeba to komu trzeba przyłoży ile trzeba.
Jeździ po Racławickich na motorze-jednoślad- (używam określenia RAPTOR). Mam na myśli wysoki dźwięk jaki wytwarza jego silnik. Taka szlifirka, jednym słowem.
Kiedy spoglądamy w stronę gdzie „czwarty” ma swoją siedzibę /przystanek, odnoszę wrażenie, że widzę w tym miejscu migające światła ambulansu Pogotowia Ratunkowego.
Radiowiec odpowiada, że już widział „czwartego” w akcji ale nie przypuszczał, że on należy do naszej grupy
Jak widać pan Jerzy jest samotnikiem, lubiącym szybkie, jednośladowe, agresywne akcje na wysokich obrotach dlatego chyba możemy nie tyle go dogonić i jakoś mu pomóc co najwyżej podziwiać w akcji . Niepokoi mnie ten ambulans. Obym nie był złym prorokiem.
Proszę o to aby w jakiś sposób pomóc panu Jerzemu Prokopiukowi.
Próbuję opróżnić ropień po (dla mnie ) prawej stronie głowy pana Jerzego. Ropa wije się smugą nadspodziewanie obfitą. Sam się dziwię że jest jej aż tyle!!!
Moje zadowolenie z powodzenia tego zabiegu zostaje jednak zgaszone przekazem, jaki zaraz po zabiegu otrzymałem, z jakiegoś bardzo subtelnego(!) źródła .
Okazuje się, że To co go trzyma przy życiu to właśnie ten ropień!!!
Moja pomoc może więc skrócić mu tylko życie!!!
No i bądź tu mądry. Pomoc nie wiadomo czy jest pomocna. Zależy od tego czy on chce żyć dalej nieżywym ale zdrowszym. Czy, żyć żywym i chorym???
Ma to również jakieś odniesienie do karmiącego psy, nabrzmiałego wymienia klaczy.
Drugi śniący
Sen miałem dopiero nad ranem w trakcie drzemki. Dałem intencję, że chcę lecieć z Tobą na te psy. Nie pamiętam początku ani środka, ale później, kiedy wstałem, znowu się na chwilę położyłem i miałem sen taki bardzo kolorowy i wyraźny:
Dostałem z pracy vana, do domu – szefostwo zadecydowało, że mamy go parkować sobie pod domem (zupełnie nie realna sytuacja w rzeczywistości). Ja zaparkowałem na parkingu, na ulicy głównej.
Po powrocie następnego dnia zauważyłem, że auto ma lekkie wgniecenie z tyłu. Wkurzyłem się bo będę musiał to teraz zgłaszać na Policji i będzie z tym masę zachodu, a znając moją firmę to pewnie powiedzą, że źle zaparkowałem. Oglądam auto jednak dalej, zaglądam do lodówek – patrzę a tam pozrywane naklejki (takie ostrzegające o poziomach i informacyjne) a w ogóle jedne drzwi od lodówki były niedomknięte.
Postanowiłem więc przeprowadzić wnikliwą inspekcję reszty samochodu, choć to już nie było tak potrzebne, bo kiedy przeszedłem na przód to zobaczyłem przód całkiem rozkwaszony. Kompletna załamka. Co się stało? Musieli go ukraść, pewnie dokonali jakiegoś przestępstwa, przy okazji rozkwaszając przód samochodu – teraz to dopiero będzie zachodu i kłopotu z tym autem.
(Wygląda na to, że chęć ułatwienia komuś życia bywa przyczyną jego destrukcji ! Jak widać są osoby którym nie powinno się pomagać bo ich życie jest bardzo świadomym-koniecznym wyborem własnej drogi.JB)
Czując dziwne podobieństwo do J. Prokopiuka pytam Szirin, czy my nie jesteśmy czasem z jednej Grupy Aspektów, jednego Domu Duszy?
Wspinamy się razem z żoną, na skarpę. Po prawej stronie stoi ogromny, płaski budynek. Kiedy wchodzimy na skarpę okazuje się, że biegnie nią droga. Biegnie pod górę z lewej na prawo, mojego ekranu śnienia.
Skręcamy zatem w prawo i wspinamy się pod górę dalej.
Budynek który mijaliśmy wspinając się na skarpę z prawej, nadal jest po naszej prawej stronie, tyle że teraz widzimy jego dłuższą elewację. Ogromny i jak na taki wielki budynek dziwnie płaski. Jest koloru szaro srebrnego(Daat 8/1) z mnóstwem maleńkich elementów .Wygląda jak jakiś moduł elektroniczny(przypominający Pająka).
Idąc ciągle w górę, mijamy, mając go również po prawej, jakiś pomnik.
Zauważyłem go z niejakim opóźnieniem. Trochę zasłaniają go krzewy(3), ale kiedy cofam się dwa , trzy kroki, mogę objąć go wzrokiem.
Jest podobnego koloru i faktury jak ten dziwny budynek który minęliśmy. To chyba nawet jedna całość. Na poprzecznie leżącej płycie, na jej czołowej krawędzi, widzę jakiś napis.
Jedno dość długie słowo. Zapewne oddające to, komu lub czemu, pomnik poświecono.
Nad płytą leżącą poziomo jest jeszcze element pionowy pomnika. Prostokątny i nie odbiegający kolorem i fakturą od dużego budynku. Słowo mogłem odczytać we śnie całkiem swobodnie, niestety nie udało mi się go przenieść w pamięci na jawę.
Teraz mamy możliwość objęcia wzrokiem panoramy całej okolicy- po prawej stronie.
Mówię do żony, że to jest …. ( wymieniłem jakieś miasto ale również jego nazwę zapomniałem po obudzeniu ), jednak po chwili poprawiam się mówiąc że nie, to nie to miasto ( które wcześniej wymieniłem ) to jest na pewno Tarnobrzeg!
Idę bardzo szybko, stawiając duże kroki. Nachylenie drogi jest bardzo duże, jakieś 45stopni, więc spoglądam co chwilę na żonę, czy daje radę. Na razie dotrzymuje mi kroku ale myślę, że chyba już niedługo osłabnie(Moja senna żona(anima) dociera samodzielnie do piątego piętra ponieważ jest delegatką Duszy 7 do małej karmy 1-5. Kiedy przekracza Granicę 5/6 zyskuje dodatkowe „wsparcie” w postaci koleżanki o którą bywa zazdrosna ).Sam się sobie dziwię że nie dostałem jeszcze zadyszki!!!
Zbliżamy się do jakiegoś przystanku (kolejowego). Na tej wysokości pojawia się sporo innych ludzi / przyszłych pasażerów.
Widzimy przed sobą trzy drogi; pierwsza w lewo, na powierzchni, druga w prawo , również na powierzchni i droga trzecia, na wprost, niknąca w ciemnym tunelu.
To ta droga prowadzi do przystanku kolejowego i chyba większość przyszłych pasażerów idzie w jego kierunku. My również wybieramy tą drogę.
Mówię do żony:
przystanek to tam jest, na pewno, ale kiedy przyjedzie pociąg tego nie wiemy. Może zaraz a może za tydzień (7 dni- Dusza 7)
Tu następuje luka w mojej pamięci. Zapewne zadziałał tunel !
Odzyskuję świadomość w kolejce do kasy, w dość dobrze oświetlonym wnętrzu, sporego dworca. Kasa i wielkie jasne okno na którego tle ta kasa stoi, jest po naszej lewej stronie.
(Zapewne to wyjście z tunelu)
Żona stoi przede mną a przed nią jeszcze jedna pasażerka kupująca właśnie bilet(to włąśnie zapowiedź „doładowania” mojej animy).
Do kasy podchodzi moja żona i mówi do kasjerki, że chce kupić sześć biletów. (Oczywiście na poziom buddyczny 6 )
(Te sny o tunelowaniu mają ciekawą cechę powodują przeskoki , właśnie tunelowe połaczenie pomiędzy dwiema granicami 5/6 i 8/9, mieszając , odwracając symbolikę. Właśnie dlatego Atman jest Brahmanem jak mawiają hindusi.)
Kasjerka patrzy się na nas życzliwie i mówi do żony- po co pani aż tyle biletów? Będzie pani jechała aż sześć razy?
Teraz widzę, że kobieta która kupowała bilet przed nami ma kulę łokciową dla lepszego podparcia , również moja żona ma taką sama kulę( Ta druga kobietą jest obrazem żony przesuniętym na druga stronę granicy 5/6 a sama kula tym dodatkowym wsparciem – przyjaciółką) . Odłożyła ją nawet na chwilę, obok kuli tamtej kobiety, obok kasy.
(Ciało buddyczne 6 przechodząc z powrotem w ciało przyczynowe 5 oddziela od siebie element pomocniczy. Właśnie ta kula jest symbolem tej asysty. Widać że anima się zawahała i wróciła na poziom 5).
Kasjerka życzliwie dodaje : Należy się pani opieka, dali by pani jakaś osiemnastoletnią dziewczynę. Powinna przychodzić i pani usłużyć! (1-8, 9)
Kiedy kasjerka tak poucza żonę, ja wyciągnąłem portfel, płacę za bilet. Logika by wskazywała że płacę z dwa bilety ale we śnie to jest jeden bilet dla nas dwojga!
Wyciągam z portmonetki jakieś śmiesznie drobne pieniądze. Dwa złote( połączenie symbolu poziomów 2 i 8/3) i kilkadziesiąt groszy(-) oraz monetę w kształcie regularnego sześciokąta (!!!) to chyba pięć złotych tylko jakieś dziwne (jest jednocześnie sześcioma !).Ta moneta bardziej mi, we śnie, przywodzi na myśl medal niż monetę. Mówię nawet do kasjerki:
-Najpierw dają medale a potem odbierają !
Obudziłem się i pytam; to w końcu jest, czy nie jest, z mojego Domu Duszy, z moje Grupy Aspektów ???
Wzdłuż ściany ( tam gdzie stała poprzednio kasa ) stoi kilka par butów. Pomiędzy ustawionymi parami butów są metrowe odległości.
Głos : Zamiast stóp, rozejm! Pękła!
Potem mam jeszcze sporo różnych majaków ale nie chce mi się ich zapisywać więc i ulatują na zawsze.
Dziwny sen. budynek/pomnik, srebrnoszary, o kształcie przywodzącym pająka pachnie mi ingerencją w anropozofię bytów z poziomu -8. To obracanie, wymienianie symboliki 5/6 na 8/9 to zapewne ich sprawka.
W takim razie, pytam : Kim pan Jerzy jest dla mnie ???
Idziemy w jakiejś grupie pod górę. Kiedy skręcamy w lewo, jesteśmy już na jakiegoś rodzaju płaskowyżu.W tym momencie orientuję się , że idziemy po wielu warstwach ludzi (!!!) idących…. pod nami !!!!!!!!
Szczególnie się to uwidacznia kiedy pod nami następuje jakieś tąpnięcie. Kika tych warstw pod nami zapada się, a my spadamy w ten uskok tracąc oparcie dla stup. Na szczęście nie spadamy bardzo głęboko. Najwyżej metr, dwa . (To właśnie o tym pęknięciu i stopach mówił przed chwilą Głoś śnienia!)
Odczuwam we śnie takie specyficzne mrowienie w brzuchu takie samo jak to kiedy tracimy oparcie spadając, również tu na ziemi. ( To jakaś taka minusowość latania)
Warstwy znowu się stabilizują i idziemy dalej. Stawiamy stopy na głowach tych którzy są poniżej nas.
A zatem znamy się ze wspinaczki i podróży po głowach naszych poprzedników 🙂
A kim jestem dla pana Jerzego ja ?
Sen miał wiele aspektów ale zapamiętałem jak zwykle ostatni. Wręczyłem Panu Jerzemu dwa nowe jasne kapelusze. Przymierzył je, nawet mu się podobały ale kiedy je przymierzył , z powrotem nałożył swój nieco już nadwyrężony przez czas. (Pan Jerzy przeglądał kiedyś moje Krajobrazy.)
Pytam czy antropozoficzna wiedza głoszona przez Steinera- o Chrystusie, Lucyferze , Arymanie , o Asurach, mają coś wspólnego z prawdą?
Uciekamy w dół , dla Obserwatora -na prawo (ku materii) dla nas biegnących na lewo. Biegniemy w dół z głębi ekranu, czyli z Bezczasu. Nie bardzo wiem kim jest ten drugi. To jakiś mój równorzędny towarzysz. Ściga nas jakiś Francuz!
( Nigdy nie miałem do tej nacji zaufania, zazwyczaj w moich snach symbolizowali przewrotne oszustwo)
Biegniemy w dół, wąwozem, ale teraz wbiegliśmy (patrząc od strony obserwatora) na prawą skarpę Dla nas to lewe strona.
Dogania nas oszczep rzucony przez ścigającego nas Francuza. Na szczęście wbija się pomiędzy nami, w ziemię (!). Staram się go wyciągnąć bo my nie mamy żadnej broni, a w tej sytuacji naprawdę by się nam przydała !!!
Oszczep jest jednak tak głęboko wbity, że udaje mi się jedynie odłamać jego wystająca z ziemi część. Jest ostra ale nie tak jak grot oszczepu, który pozostał w ziemi.
Zbiegamy na dno wąwozu, wciąż niżej .(Ja już uciekałem tym wąwozem, w dawnym śnie i też tu coś się działo, na tym samym zboczu, to też była jakaś walka!!! ).
Widzimy, że z głębi ekranu ukazuje się nasz opresor, do tej pory był poza zasięgiem naszego wzroku!
Biegnie przepełniony wściekłością, trzymając gruby, brudny (!) drąg, zaostrzony na końcu.
Chce nim nas przebić!
Kiedy dogania nas, mój towarzysz zwiera się z napastnikiem, w walecznym uścisku.
Na szczęście drąg nie wyrządził żadnemu, z nas dwóch, krzywdy.
Kiedy mój współbrat w niedoli, trzyma w klinczu napastnika, ja mogę podejść od tyłu i spokojnie wbić naszemu prześladowcy urwany kawałek jego własnego oszczepu, pod żebra, z prawej strony.
Urwane drzewce, wchodzą w jego ciało zadziwiająco lekko, jakby konsystencja naszego wroga była eteryczna!!!!!
Warto zwrócić uwagę skąd on za nami przybiegł a raczej skąd my przed nim uciekliśmy? Z poziomu 8/1!
Budzę się z tego snu, w samym środku nocy, ale nie chce mi się go zapisywać. W ogóle nie pamiętam o co pytałem, najgorsze jest to, że nie mogę sobie przypomnieć nawet tego o co mi chodziło w pytaniu. Jakaś blokada.
Zasypiam. Jeszcze śnią mi się inne sny ale ich zupełnie nie zapamiętuję bo nie wiem czego dotyczą. Nad ranem śni mi się, że odróżniam siebie od kogoś innego mówiąc o sobie my Polacy. Budzę się.
Na szczęście zapamiętałem dość dokładnie sen z pierwszej połowy nocy bo kiedy na jawie opowiedziałem go sobie, od nowa od razu zauważyłem interesująca zbieżność z koncepcją antropozoficzną Steinera. Tyle że od Steinera nie dowiemy się że goni nas w głąb Przejawienia nasza własna wściekłość……………. na Boga 🙂 Właśnie ona jest motorem tworzenia się Przejawienia chęć oddzielenia się od Źródła wyrażana na różne na różnych poziomach Świadomości w różny sposoby, między innymi jako nienawiść. Steiner przejął w swojej koncepcji iluzję którą niestety od wieków podtrzymuje chrześcijaństwo jakoby zło istniał na zewnątrz nas obiektywnie. A wystarczyło by zapytać- czym jest zło na świecie na którym nie ma ludzi ? Ale trochę wyprzedziłem narrację którą śledzimy. Powróćmy zatem do śnienia o antropozofii.
Pytam kolejny raz – czy ta koncepcja o Chrystusie, Szatanie, Arymanie i Soracie (Asurach), jaką przekazał nam Steiner jest prawdziwa?
Wracam ze wsi „ z ziemi” do miasta. Idę prawa stroną wąskiego chodnika. W ręku ma jakiś kij z ostrym jak nóż końcem.(Mamy nawiązanie do poprzednich snów)
Idę i tak sobie zahaczam ; a to pokrzywę, a to o liść łopianu (zieleń 3). Robię to, tak sobie, dla odwrócenia uwagi, od myśli która mnie nie chce opuścić:
-Wziąłem w czymś udział. Nie wiem czy zadanie wykonałem prawidłowo. Może trochę kokietuję, ale naprawdę nie jestem pewien czy się sprawdziłem. Przypominam sobie elementy zadań, które miałem do wykonania. Jakbym się spowiadał sam przed sobą. Mam wrażenie, że po lewej stronie, towarzyszy mi ktoś niewidzialny i to trochę z nim, a trochę z sobą samym, dywaguję na te tematy!
Drugi sen. W zasadzie o tym samym:
Wyjeżdżam samochodem, a może wjeżdżam, a może robię i to i to jednocześnie (!), z garażu.
Niedawno mijałem serwis i nie skorzystałem z jakiejś oferty promocji.
Teraz myśląc o tym czy dobrze zrobiłem łączę się (!) z serwisem i słyszę jak kobieta mówi, że w zasadzie promocja już się skończyła, z powodu wyczerpania się oferty, wszystko zostało rozdane. Ale została jeszcze jedna korona (!!!) i jakbym się pospieszył to może jeszcze bym się „załapał”!
Należy poprosić o to abym dostał/sięgnął po ostatnią, wieńczącą koronę tej wyprawy sennej. Sprawdzę jaki ma związek ze Steinerowską demonozofią !!!
(Tekst autorstwa J. Prokopiuka, z którym tu polemizuję, zamieściłem pod relacjami ze snów.)
Na razie wygląda na to, że w zasadzie to wszystko zostało mi udostępnione ale chyba nie do końca z tego skorzystałem. Powiedziałbym, że skorzystałem ale nieco inaczej wszystko ponazywałem, ale korona tego wszystkiego może być interesująca!!!
Drugi śniący – Steiner
Miałem dziś dwa sny ale tylko jeden pamiętałem dobrze, teraz uleciał ale może się przypomni to jeszcze to opiszę, ale pamiętam wnioski, że ta idea jest przestarzała i nieaktualna.
W drugim śnie spotkałem byłą, mojego kumpla. Pytam co u niej – ona, że jest wciąż samotna , po tym jak mój kumpel z nią zerwał, nie potrafi znaleźć sobie partnera. Mówię jej, że ja też samotny więc możemy spróbować.
Dziewczynę można by określić jako bardzo ładną, bardzo bogatą. Reszta średnia, czyli umysł, zachowanie, podejście do życia itd. ale to do ukształtowania, poza tym oddana.
Widać było, że propozycja wspólnego razem, bardzo ją zaskoczyła, bo nigdy tak nie patrzyła na mnie, ale w końcu, po zastanowieniu widać było, że jej bardzo odpowiadam.
Mieliśmy pójść od razu na randkę, więc podjechaliśmy do niej do domu aby mogła się przygotować.
W między czasie oglądałem jej samochód a był to duży, oszklony van w którym trzymała zabawki. Gdy wróciła, zapytałem, czy dalej się bawi zabawkami, a ona, że oczywiście nie bawi się nimi ale wozi je z sentymentu.
W ogóle to przyszła dziwnie ucharakteryzowana, na taką japońską panienkę z trupio bladą (białą) twarzą.
Mówi mi, że idziemy na jakąś imprezę ale nie pamiętam tej nazwy. O aucie mi powiedział, że rzadko jeździ bo wciąż dostaje mandaty albo ma jakieś zdarzenie i co prawda tatuś za wszystko płaci ale ona nie chce tak narażać tatusia.
Poszliśmy na tą imprezę a tam stoją same potwory, tzn. może i ludzie, tak ucharakteryzowani. Jeden wygląda jak połączenie pokraki, Frankensztajna i wampira, z zębami wystającymi z przodu. Tak stojąc razem z nią, myślę jak wiele będzie z nią do „roboty” i jak bardzo do siebie nie pasujemy. Mówię jej, że takie rzeczy mnie w ogóle nie interesują i są strasznie głupie, że to dziecinada i dziwne kaprysy.
Więcej nie pamiętam.
Jak widać sen Drugiego ze śniących potraktował antropozoficzne konstrukty Steinera jako echo dziecięcej niedojrzałości i skłonności do przebieranek, mocno trącące myszką. Odnoszę podobne wrażenie kiedy czytam książki Steinera z których jedno interesujące zdanie trzeba długo łowić, w mętnej zupie antropozoficznego pustosłowia.
Lecę do serwisu, po koronę antropozoficznych teorii Stejnerowskich.
Wracam z grupą uczestników wyprawy, idziemy w lewą stronę. Jest ciemno(!) jak w piwnicy albo jakiejś jaskini.
Przewodniczka i ja wiemy o co chodzi (!!!). Przewodniczka tłumaczy pozostałym, że w tych ciemnościach jawiły się ludziom różne byty, których nie dawało się zauważyć po rozproszeniu ciemności. Te byty są przewodnikami. Moja przewodniczka nie mówi o nich że są złe czy dobre.
W jej opisie nie ma żadnych słów oceniających .
Ja rozumiem to co mówi przewodniczka w ten sposób, że kiedy zapala się pochodnię, aby oświetlić wnętrze jaskini to byty te nie(!) znikają , są wtedy jedynie niewidoczna dla ludzi. Gdyby zgasić światło, one natychmiast stałyby się widoczne !!!
Wycieczka nie jest tego świadoma. Myślą, że to tylko taka opowieść dla turystów. We śnie, jestem dodatkowo świadomy, że gdyby światło nam zgasło nieoczekiwanie to te byty wyprowadziłyby nas z jaskini!!!
Mamy zatem Koronę. To nie są demony, jak chciałby je przedstawić Steiner ale przewodnicy którzy stają się użyteczni kiedy braknie nam jasności zmysłów!!!
Drugi sen:
Przekaz: Może to i dobrze, że główny perkusista, gra tutaj na innym instrumencie. Nie może wtedy tego rozwinąć swojej pełnej mocy !!! (We śnie widzę, że droga perkusisty pokrywa się z kierunkami w poprzednim śnie, czyli od lewej strony ekranu, potem skręt w lewo w głąb ekranu śnienia. W Bezczas.
Zatem to jest właśnie przyczyna dla której nie ujawnia się pełna moc Perkusisty( Drgacza :). Nie dano mu jego rdzennego instrumentu. Gra na nas a my wydajemy dźwięki takie jaka jest nasza natura. Wysokie albo niskie. To jeszcze raz potwierdza że zło nie jest na zewnątrz nas a jest nami. My jesteśmy instrumentami które dźwięk rytmizujący/taktujący przemieniają w zło albo dobro.
Trzeci sen:
Coś zsuwa się z góry na dół. Jak winda, zjeżdżająca na parter. To Coś, ujawnia się dopiero na tym dole, przez co tworzy swoją widzialną manifestację.
No i tu mamy już koronę tej korony.
Teraz poproszę o wnioski końcowe.
Szary, wieloczłonowy klin umieściłem pod zawiasami, lewej połowy drzwi od garażu, obok-z lewej strony mojego domu(4). To jakiś taki czop, który nie bardzo wiem do czego ma mi służyć. Czy chciałem podeprzeć drzwi aby się nie opuszczały czy też włożyłem go po to aby lewym skrzydłem drzwi go skrawać???
Zasypiam głębiej.
Idę Alejami Racławickimi, w stronę przystanku który jest usytuowany przy KULu (Po stronie kontrolowanej prze J.Prokpiuka w pierwszych snach o antropozofii)
Idę szybkim krokiem, chodnikiem po prawej stronie Alei .W stronę KUL-u i Parku( Park jest na przeciw KUL-u , po drugiej stronie ulicy) .
Z mojej prawej strony idzie, podbiegając co kilka kroków, aby za mną nadążyć, znajoma żony, nauczycielka (! anima J.P.!).
Nie zamykają się jej usta, coś mi opowiada, objaśnia. Coś co ja znam dużo lepiej niż ona.
Kiedy docieramy do przystanku, obok KUL-u jej życzliwa napastliwość staje się już dla mnie nieco denerwująca. Skręcam nieco w lewo, zatrzymując się pomiędzy przystankiem a jezdnią. Koleżanka żony, nie przewidziała mojego manewru i z tym samym impetem z jakim dotychczas nadganiała, mój dość szybki marsz, niemal wpadła na mnie.
Ja, jakoś tak mimowolni, stosuję unik, niemal taki jak w sztukach walki. Koleżanka żony wywraca się na jezdnię, bez jakiejkolwiek kontroli nad tym swoim upadkiem.
Na dodatek krawężnik jest dość wysoki a w zatoczce asfalt jest mocno pofałdowany. Kobieta uderza mocno głową o jedną z takich fałd i nieruchomieje z głową zwróconą w stronę jezdni.
Nawet ja sam jestem zaskoczony efektywnością swojego mimowolnego uniku. Podchodzę do leżącej chcąc jej jakoś pomóc. Pochylam się nad nią i mimowolnie (!!!) wkładam jej jakiś usztywniający pręt w czubek głowy!!!
Kobieta nieruchomieje całkowicie. Z mojej prawej strony nadchodzi żona. Chce mi dopomóc w ratowaniu swojej koleżanki. Nachyla się nad nią i jakoś tak mimowolnie (!) wkłada jej metalowy pręt, który wchodząc przez jedno ucho wychodzi drugim uchem kobiety!!!
Sytuacja staje się groteskowo – tragiczna, całkiem niechcący wbiliśmy kobiecie dwa pręty usztywniając jej głowę (o zamordowaniu jej, czyli przeniesieniu do strefy 8-12, nie wspominając) tworząc we wnętrzu jej głowy krzyż (!<10!) z metalowych prętów!!!
Budzę się mocno zaskoczony rozwojem sytuacji.
Co to znaczy? Byłem jednocześnie sobą i panem Jerzym. Z moją i mojej animy pomocą pan Jerzy przeniósł w Nieprzejawienie swoją animę, nieopodal miejsca kształtowania się nauk chrześcijańskich, a zrobiliśmy to dwoma szpilami, krzyżujących się koncepcji, tworząc kształt krzyża we wnętrz jej głowy (8-12).
To znaczy utwierdziliśmy ją/jego w ich przekonaniach czy zabiliśmy je tym krzyżem ?
Zasypiam:
Głos: Po co ten znajomy tak jedzie i jedzie ? Przecież mamy te same trasy!!!
Znowu się budzę i zasypiam.
Przekaz: To są metafory których na szczęście nie rozumiemy.
Obraz: Widzę kobietę w sukience bez ramiączek. Dla dowcipnisia to świetna okazja do obleśnego dowcipu, ataku, pociągając sukienkę do dołu mógłby odsłonić piersi tej kobiety.
Po chwilowym rozbudzeniu sen powraca:
To o co pytam, ma dwa aspekty i dopasowuje się do naszych potrzeb!!!
Ukazuje mi się szczelina błękitnego koloru. Jest umieszczona pionowo w głębi mojego ekranu śnienia.
Czyli co ? Każda koncepcja da się dopasować do naszych chwilowych potrzeb, ale tak jak ta sukienka(jak przysłowiowa zbyt krótka kołdra), która jest tylko metaforą. Jeżeli pociągniemy ją do dołu zasłoni kolana ale odsłoni górę i na odwrót !
Zapadam na głębszy poziom snu i . . . . wracam z bardzo wysokiej góry.
Schodząc z niej, po lewej stronie, widzę budynek jakiejś świątyni którą właśnie dopiero co ukończono, jest ustawiona bokiem do schodów po których idę na dół.
Schodząc nimi, skręcam nieco na lewo(manewr jak na przystanku) i wchodzę wąskim przejściem na ganek(nie od frontu a z boku ganku) a po skręceniu w prawo wychodzę równie wąskim wejściem z ganku na schody które właśnie przed chwilą opuściłem a które prowadzą na dół.
Przechodząc po kątem prostym przez ten nieproporcjonalnie do świątyni mały i posiadający nieproporcjonalnie wąskie przejścia, ganek, myślę sobie, że ta budowla jest zbudowana wbrew współczesnym regułom marketingu.
Ganek zamiast zachęcać do zbiorowego wstępowania w progi Nowej Świątyni powoduje, że można do niej wchodzić tylko pojedynczo.
Z głośników rozlega się apel kierowany do sióstr (!) z tej właśnie świątyni, aby udostępniły ten obszar (!) a na dodatek wyszły ze świątyni i przyłączyły się do porządkowania z gruzu schodów które prowadzą na górę.
Ta nowa świątynia, jest posadowiona dużo wyżej niż ta stara, z szerokim wejściem , mniej więcej znajdująca się po środku wysokości schodów.
Kiedy schodzę na sam dół ze schodów, tylko pobieżnie uprzątniętych z gruzu, spotykam na samym ich dole, ze szczotką w ręku, kobietę nadzorującą te budowle i same schody.
Odwracam się w stronę schodów, z których przed chwilą zszedłem i mam teraz starą świątynię , a właściwie wejście do niej, kilkanaście metrów nad sobą, po prawej stronie schodów. Nowa świątynia jest po tej samej stronie tle, że dwa razy wyżej.
Mówię do Kustosz (!), która dopiero co, apelowała do użytkowników kościołów które są po prawej stronie schodów, że można by było puścić wodę z samej góry na dół, to wtedy wszystkie śmiecie zostały by zmyte.
Widzę jednak, już sam, że pomysł nie jest dobry, bo w przeciwieństwie do nowego kościoła, kościół stary, posiada szerokie wejście i na dodatek w jego odrzwiach nie ma progu (!!!!), więc Woda Oczyszczenia zalała by go w mig i przyniosła by wiele szkód, we wnętrzu starej świątyni, zamiast porządku na schodach !!!
Na koniec snu nachodzi mnie jeszcze inna refleksja. Może to i lepiej, że te siostry nie chcą wychodzić?!
Jak widać teraz jasno. Nie da się wszystkich odłamków jakie powstają w czasie budowy nowych czy eksploatacji starych religii usunąć wodami 6-8. Oczyszczający strumień stare zaleje miałem doktryn które powstały w trakcie ich działania. Nowe są odporniejsze na strumień (na przeciekanie Duszy 7) przez to, że są bardziej jednorodne.
Pamiętajmy że myślimy, jak to nazywa antropozofia, na poziomie asurycznym, czyli na poziomie ciała mentalnego(4). Próby zrozumienia Boga na tym poziomie(za pomocą aparatu ciała mentalnego-umysłu) budzą reakcję nie tylko na poziomie asurycznym ale i na poziomie niższym, lucyferycznym czyli na poziomie ciała astralnego(3). Myśli i emocje to poziom świadomości którego używamy do urojeniowej unii z Bogiem w tych właśnie ciałach subtelnych. Musimy o tym wciąż pamiętać aby emocjonalnych uniesień anie mentalnych spekulacji nie mylić z prawdziwą unią mistyczną.
Nie od rzeczy będzie się zapytać , o to czy Chrystus (Czerwony <10) naprawdę wstąpił w ciało Jezusa – człowieka, i kiedy się to odbyło ? Czy faktycznie w czasie chrztu w Jordanie , jak twierdzą Atropozofowie.
Snów było sporo. Zapamiętałem jednak tylko taką oto scenę :
Patrzę od strony starego miasta.W Bramie Krakowskiej, jego głównej bramie, stoi postać, dość znacznych rozmiarów i „steruje”, bezprzewodowo, rodzajem talerzowatego przedmiotu.
Przedmiot jest bliżej wyjścia z bramy i wchodząca właśnie grupa ludzi ma tę „minę” po swojej lewej stronie. Talerz nie jest duży, ot jak zwykły talerz. Jest grubości około dziesięciu centymetrów i składa się z modułów, przypominających puzle.
Sterujący powoduje wysuwanie się i wsuwanie poszczególnych „puzli”, co ma dodatkowo podkreślić, że to on steruje, bezprzewodowo, tym bytem.
A zatem nie wstąpił, sterował Jezusem, jak samochodzikiem na baterię 🙂
Steinerowska demonozofia
Wykład Jerzego Prokopiuka zamieszczam za jego zgodą.
Zgodnie z obiegową koncepcją chrześcijańską po jednej stronie jest Chrystus, a po drugiej Jego Przeciwnik, Diabeł, Szatan – jako w zasadzie jedna istota. Natomiast u Steinera mamy wyraźnie układ składający się z trzech elementów – za chwilę okaże się, że można na to spojrzeć jeszcze inaczej, ale na razie weźmy tę klasyczną koncepcję Steinerowską – z których wiodącym jest Logos, czy Chrystus, Kreator, faktyczny Kreator tego Kosmosu, a obok są dwie istoty, które genetycznie pochodzą z szeregów anielskich, czyli pierwotnie były jasne, czy dobre, a ciemne, czy złe stały się dopiero stopniowo. Przy czym Steiner wielokrotnie podkreśla, że same w sobie są one jak gdyby dalej dobre i jasne, a tylko w naszym kosmosie odgrywają taką rolę, ponieważ to jest ich forma poświęcenia się dla człowieka. Jest to sytuacja, mówiąc łagodnie, bardzo dialektyczna, dlatego, że istoty te wprawdzie z jednej strony się poświęcają, ale przecież wcale nie zmienia to faktu, że na naszym poziomie są złe i groźne. To nie jest tak, że jak odsłonimy ich dobre jądro, czy rdzeń – choć niejednokrotnie o to właśnie chodzi – to tym samym możemy już lekceważyć ich złe działanie. Wręcz przeciwnie. To są jak gdyby dwa całkiem różne poziomy. I trzeba o tym pamiętać. My mamy do czynienia z poziomem takim, na którym one są ciemne i złe, a są takie dlatego, żebyśmy mieli wolność. To jest właśnie u Steinera generalne uzasadnienie, nieustannie powracające. Gdyby nie istnienie ciemności i zła, nie wiedzielibyśmy, co to światłość i dobro. Starszą w tej parze postacią jest Aryman, który oddzielił się wcześniej niż Lucyfer od głównego nurtu rozwoju anielskiego, dokonującego się w ramach hierarchii, opisanych przez Dionizego Areopagitę. Otóż i jeden, i drugi ma całą bogatą historię. Steiner głównie opowiadał historię Lucyfera. Gdyby ktoś chciał napisać – bo jeszcze nikt nie napisał – pracę na ten temat jako monografię: Lucyfer w dziełach Rudolfa Steinera, to byłoby to zapewne grube, potężne i skądinąd fascynujące dzieło. Do tego stopnia, iż spotykałem ludzi, którzy twierdzili, że sam Steiner – to taka mała dygresja – był istotą lucyferyczną, która powróciła do Chrystusa. Bo właściwie coś takiego jest przewidziane na przyszłość, a skoro tak, to kiedyś przecież musi się to zacząć i w tym wypadku to się już jak gdyby zaczęło – w biografii Steinera. I nawiasem mówiąc, w odniesieniu do Steinera, masa ludzi zadaje sobie pytanie, skąd ta nieprawdopodobna zupełnie fontanna, krynica kreacji, obejmująca tak ogromną liczbę dziedzin… Steiner to faktycznie człowiek, który potencjalnie tworzy właściwie całą alternatywną cywilizację, czy też jej zrąb. Nie ma tematu, na który by się nie wypowiadał w sposób twórczy. Jest to taki człowiek, który w oczywisty sposób ma do dyspozycji wszystkie pojęcia, to znaczy, że nie musi ich sobie dopiero wykuwać, bo są mu one dane, bo ma bezpośredni kontakt z całym światem idei. A taki kontakt może mieć właściwie tylko istota anielska. I niejednokrotnie sposób, w jaki Steiner pisze o Lucyferze, sprawia wrażenie, jak gdyby była to, jak niektórzy mówili, poniekąd złośliwie, po prostu apologia pro domo sua. Bo rzeczywiście ton, w jakim Steiner pisze o Lucyferze, jest niekiedy pochwalny.
Ale, oczywiście, powstaje pytanie natury historycznej: istota lucyferyczna, ale w jakiej fazie? Bo istoty lucyferyczne też się rozwijają. Jak zaczęły upadać, tak, jak się zdaje, upadają do dzisiaj, i to bardzo intensywnie. Na tym w zasadzie ten „rozwój” polega. O ile więc przedtem niewątpliwie były dokładną odwrotnością istot arymanicznych – trudno powiedzieć kiedy, ale w każdym razie kiedyś były taką odwrotnością – o tyle teraz (mimo że w dalszym ciągu są właściwie ich antyteza) współpracują z istotami arymanicznymi. To się, oczywiście, łączy z postacią Antychrysta, który będzie istotą lucyferyczną, o ile już nie jest, i Arymana, czyli tego właściwego inkarnowanego Szatana, którego ów Antychryst poprzedza.
W różnych antropozoficznych pracach demonologicznych wprowadza się istotne rozróżnienie: powiada się, że Diabolosto właśnie Lucyfer, a Satanas to Szatan, czyli Aryman. Najogólniejsza ich charakterystyka byłaby taka, że w ramach utrzymywania człowieka w polu wolności, jeśli tak można powiedzieć, w tym napięciu pomiędzy Arymanem i Lucyferem, droga Chrystusowa jest drogą środkową, która jak gdyby korzysta z tych dwóch biegunów, ale prowadzi pomiędzy nimi.
Otóż Lucyfer inspiruje człowieka jednostronnie do świata duchowego, tzn. do świata wyłącznie duchowego. W związku z tym jest patronem wszelkiego rodzaju idealizmu, sztuki (o tyle, o ile jest ona ekstatyczna, wychodzaca poza materialność), mistyki, zwłaszcza orientalnej – tu od razu trzeba dodać, że zdaniem Steinera Lucyfer inkarnował się trzy tysiące lat przed Chrystusem, w Chinach, i to właśnie on dał impuls wszelkim religiom orientalnym. Niedokładnie może wszystkim, bo są tam także wątki pochodzące wyraźnie od Chrystusa, powiedzmy w idei bodhisattwy, w mahajanie. Ale wszędzie tam, gdzie pojawia się jednostronny ascetyzm, wrogość względem ciała, skrajny idealizm, szczególnego rodzaju eskapizm, mamy do czynienia z inspiracją Lucyfera. A takie są właśnie głównie religie orientalne.
A z drugiej strony należy tu, oczywiście, także sporo elementów występujących w religiach europejskich, tzn. na pewno będzie to w dużej mierze gnostycyzm, powiedzmy to sobie otwarcie. Steiner nawet twierdził, że gnoza to jest sposób, w jaki widziano Chrystusa i fakt Jego Inkarnacji z perspektywy lucyferycznej. Bo widziano ten fakt doketystycznie, nie dopuszczano jak gdyby możliwości przeniknięcia przez ducha materii do końca. Można by w związku z tym zapytać, czy nie można było inaczej. Oczywiście, można było, ale docenić wielkość faktu, jakim była Inkarnacja Chrystusa, byli w stanie tylko wcześniej inicjowani, naturalnie tylko oni widzieli całą ogromną kosmiczną skalę tego faktu. A jaką mieli oni inicjację? Naturalnie lucyferyczną, bo wtedy po prostu nie było innej. Przed Chrystusem nie było inicjacji Chrystusowej, to jest jasne. W związku z czym patrzyli oni na postać Chrystusa z ogromną rewerencją, jeśli tak można powiedzieć, na klęczkach, ale widzieli Go w sposób lucyferyczny. Tak powstała gnoza. Taka jest w każdym razie teza Steinera.
Otóż sama antropozofia jest poniekąd lucyferyczną gnozą – na wejściu, jeśli można użyć tego określenia – bo zaczyna się od pewnej fascynacji. Na ogół człowiek zwraca się do antropozofii zafascynowany – oczywiście wiedzą tajemną – a potem dopiero dowiaduje się, że powinien ją chrystianizować poprzez rozwijanie miłości, podziwu, pozytywnego stosunku do wszystkiego, co dobre, mądre i prawdziwe w świecie.
Tyle więc o orientalnym, czy – ściśle biorąc – lucyferycznym charakterze wielu religii. Ale Lucyfer w ramach swojego dalszego upadku ma – poza tym – jednostronnie idealistycznym, ale przecież wspaniałym aspektem, także pewien inny aspekt. Bo, na przykład, niewątpliwie inspiruje on ekstazy erotyczne, trudno powiedzieć, czy seksualne w takim wąskim, że tak powiem, „bydlęcym” rozumieniu. Powiedziałbym raczej, że jego inspiracje widać wszędzie tam, gdzie jest namiętność, gdzie jest fascynacja, gdzie jest widzenie albo więcej, niż jest w przedmiocie miłości, albo więcej, niż może dojrzeć zwykły zjadacz chleba. Bo istnieją przecież także inicjacje lucyferyczne. Z tym, że pokazują one światy, zdaniem Steinera, właściwie ułudne – tzn. pewnie w ramach swojej ułudy realne, bo, jak wiadomo, to zależy od tego, jak na nie popatrzeć, od wewnątrz, czy też od zewnątrz. Jak na to spojrzeć od zewnątrz, to jest to pewnie ułudne, ale jak się „siedzi” w ich środku, wygląda to bardzo realnie. I to będą, oczywiście, jakieś niesłychane światy umieszczone w astralu.
Otóż Steiner łączy Lucyfera w jakiś sposób z Wenus i z Merkurym, właśnie z tymi dwiema planetami. W tym mianowicie sensie, iż powiada, że ponieważ Wenus jest odpryskiem starego Księżyca, który był kiedyś ojczyzną istot lucyferycznych, to one tęsknią do Wenus i tu na Ziemi czują się właściwie na wygnaniu. Są jak bogowie na wygnaniu. Tęsknią do Wenus i jak gdyby przez to pociągają wielu ludzi w jej stronę. I cała ekstatyka miłosna ma prawdopodobnie taki właśnie podkład duchowy. Tyle na wstępie o istotach lucyferycznych.
Natomiast o istotach arymanicznych trzeba powiedzieć, że stanowią one dokładne przeciwieństwo istot lucyferycznych w tym sensie, że inspirują człowieka jednostronnie do świata materialnego, chcą go kompletnie pozbawić kontaktu ze światem duchowym. A wykorzystują do tego celu głównie materialistyczną naukę, materialistyczną technikę, materialistyczne systemy polityczno-społeczne, tzn. systemy oparte na terrorze. Bo o ile Lucyfer to ekstaza, o tyle Aryman to zimny intelekt i terror – to są dwa, że tak powiem, podstawowe jego elementy.
I dlatego wystepuje też jeszcze inny podział. Steiner powiada, że jeśli jawią nam się demony w postaci kobiecej, to są to istoty lucyferyczne, jeśeli zaś w postaci męskiej – to są to istoty arymaniczne. Przeważnie będą to więc pewnie, z jednej strony, jakieś piękne diablice, a z drugiej strony, mężczyźni, raczej w zdecydowanie starszym wieku, albo przynajmniej dojrzali, z krogulczym nosem, będzie to zatem do pewnego stopnia jakiś rodzaj diabła-starca. Otóż właśnie za pośrednictwem takich dziedzin życia – jak nauka, technika, czy polityka materialistyczna – istoty arymaniczne chcą człowieka dosłownie „uziemić”, tzn. stworzyć z niego istotę, którą trzeba by nazwać kombinacją zwierzęcia z maszyną. Zwierzęcia przez to, że jest to jak gdyby próba odcięcia mu łączności między duszą a duchem. Na tym chyba właśnie polega istota grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, jest nim to wszystko, co odcina człowieka od ducha. A niewybaczalny jest on w tym sensie, że – po prostu – jak już człowiek zostaje odcięty od ducha, to przestaje być człowiekiem, jest oderwany od swojej matrycy, jako człowiek się kończy.
I co wtedy pojawia się na jego miejsce? Powstaje mianowicie bestia, bo ciało + dusza to jest już tylko bestia. Każde zwierzę ma przecież wraz z cielesnością także taką swoją quasi duszyczkę. I właśnie jednym z tych czynników w pewnym sensie poprzedzających dominację materializmu w naszych czasach jest uznanie w Kościele katolickim dogmatu o tym, że człowiek ma tylko cechy duchowe, a nie ma ducha, to znaczy, odebranie mu ducha, stwierdzenie, że jest on tylko sklejką psychofizyczną (Konstantynopol, 869-870). I to był ten pierwszy krok w kierunku animalizacji człowieka. Człowiek nie wywodzi się ze zwierząt, ale może do ich rzędu spaść. W takiej sytuacji człowiek staje się jak gdyby bestią. Ta jego bestialskość przejawia się w szczególności w dwojaki sposób. Mówię w tej chwili nie o jakichś zewnętrznych sprawach, takich jak okrucieństwo, ale o tym, co stanowi tu istotę rzeczy. Mianowicie pierwszą sprawą byłaby zatrata potrzeby poznania prawdy dla niej samej, potrzeby bezinteresownego poznawania prawdy. A drugą sprawą jest zatrata bezinteresownej moralności, dobrego działania dla samego dobra. Wiemy, że komunizm – i nie tylko zresztą komunizm, bo przecież poniekąd i różne faszyzmy, np. hitleryzm – hodowały ludzi wyraźnie w tym kierunku. To znaczy odbierały im i prawdę, czy dążenie do prawdy tak pojęte – jako coś bezinteresownego – i tak samo dążenie do dobra. Dobro miało być albo rasowe, albo klasowe, zawsze musiało być jakoś tam pochodne. Człowiek nigdy nie działa bezinteresownie – rzekomo. Nie mówiąc już o tym, że nie wychowywano ludzi w tym kierunku. I to byłby jeden czynnik. Wskutek tego powstaje coś w rodzaju inteligentnej bestii. Bo intelektu to nie musi nadgryzać. Intelekt może być niesłychanie sprawny. I znamy przecież wielu myślicieli komunistycznych, czy hitlerowskich o bardzo wysokiej klasie intelektualnej w pełni oddanej na służbę bydlęcości i, że tak powiem, obrony bestialstwa.
A drugim czynnikiem, o którym wspomniałem, jest czynnik mechanizacji człowieka. A przejawia się to jakby w dwojaki sposób. Na niskim poziomie, takim, powiedzmy, jak w naszych czasach, jest to okoliczność, że można mieć już serce jako maszynę, że można mieć dowolny niemal organ jako maszynę. Czyli właściwie, jak tak dalej pójdzie, przy dalszym udoskonalaniu tej techniki dojdzie do tego, że w zasadzie człowieka będzie można pewnie fizycznie wymienić do końca, lub prawie do końca.
Jest jeszcze drugi czynnik, mianowicie taki, że człowiek zaczyna zachowywać się jak maszyna. Mam na myśli pewien typ wychowania – chodzi mi nie tylko o wychowanie w sensie istnienia określonych typów pedagogiki, ale również o wychowanie stanowiące rezultat oddziaływania pewnych systemów, takich właśnie jak komunizm, czy faszyzm (ale nie tylko, także, powiedzmy, widać to w kwitnącym kapitalizmie, demokratycznym rzekomo, na Zachodzie) – typ wychowania sprawiający, że ludzie zaczynają zachowywać się po prostu jak maszyny. Ja bym powiedział tak: behawioryzm nie jest prawdziwą koncepcją człowieka, ale można taką sytuację stworzyć, że stanie się prawdziwą. I wtedy mamy do czynienia z sytuacją, w której człowiek przestaje mieć własne inicjatywy, od wewnątrz na zewnątrz nie wychodzi nic, jest wyłącznie zbiorem reakcji na bodźce. No i mamy już maszynę, bo maszyna jest wyłącznie zbiorem reakcji na bodźce. Jeszcze jednym przykładem na „mechanizowanie” człowieka niech będzie masowe zjawisko dawania mu ersatzów mechanicznych zamiast nowych rozwojowych możliwości duchowych: telewizji zamiast poznania imaginatywnego, audioaparatów zamiast poznania inspiratywnego, komputerów i „rzeczywistości wirtualnej” zamiast poznania mistycznego. Tak by się więc ogólnie przedstawiała istota arymanizmu.
Ale obecnie Lucyfer i Aryman współpracują ze sobą. O co im chodzi? Steiner powiada, że nie chodzi tu tylko o to, żeby zawładnąć Ziemią. Bo zapewne Arymanowi chodzi przede wszystkim właśnie o to, ale Lucyfer nie interesuje się Ziemią, Lucyfer chce innego świata. Natomiast i jeden, i drugi chcą możliwie maksymalnej ilości ludzi jako swoich poddanych, jeśli tak można powiedzieć, używając języka feudalnego. Żeby to sprecyzować, trzeba oczywiście powiedzieć, że przecież istoty duchowe żywią się po prostu innymi istotami duchowymi. To polega na tym, że karmią się naszymi myślami, naszymi uczuciami, naszymi aktami woli. To, co dla nas jest myślą, to dla innych, dla istot hierarchicznie wyższych, jest rodzajem, mówiąc żartobliwie, śniadanka, obiadku, czy kolacyjki. Oczywiście te istoty, jak Steiner zawsze to podkreślał, mają poniekąd swoje miejsce w ekonomii Kosmosu. One mają prawo do takich „rzodkieweczek”, jak mówił Robert Walter. Ale „rzodkieweczki”, jak wiemy, same się do nich garną.
Przytoczyłbym tu przykład Babadżiego, który jest klasycznym przykładem inkarnowanej istoty lucyferycznej. Ma on po prostu swoje spore grono wyznawców, którzy łączą się z nim. I sami tego chcą, bo przecież on im proponuje połączenie się z nimi przez ekstazę, tak jak to jest w wersji orientalnej: kropla wraca do oceanu w ekstazie. Nie jest to bynajmniej śmierć mistyczna, to nie dokonuje się przecież w cierpieniu, człowiek sam tego chce. Jest to więc całkowity kontrast w stosunku do propozycji, jeśli można użyć tego słowa, Chrystusa, który powiada: śmierć – tak, i to w cierpieniu najczęściej, ale potem zmartwychwstanie. Natomiast Lucyfer ani Aryman nie proponują żadnego zmartwychwstania. Aryman, oczywiście, ex definitione, bo bydlę po prostu nie ma co zmartwychwstawać, nie ma co w ogóle pchać się do zmartwychwstania.
W wariancie podsuwanym przez Lucyfera może być, owszem, właśnie tak, że człowiek jak gdyby się w nim roztapia – byłaby to więc poniekąd doprowadzona do końca sytuacja „kolacyjki”. Ale jest jeszcze pewna inna wersja, mianowicie taka, że człowiek pojawia się po śmierci, jakiejś tam śmierci, która nie jest, oczywiście, śmiercią zupełną, w świecie Lucyfera. I to jest właśnie ten świat, który budują i Lucyfer, i Aryman gdzie indziej, w pewnej innej sferze, a który Steiner nazywa ósmą sferą. Osobiście podejrzewam, że część tzw. „wzięć” przez UFO to właśnie porwania do tej sfery.
Otóż pomijając sprawę, jak to wygląda w tym właściwym świecie Lucyfera, tu, na Ziemi, inspiruje on ludzi do wolności, ale jakby w tym sensie, żeby człowiek zbuntował się przeciwko Bóstwu wiodącemu. I to ma, oczywiście, swój sens. I to też było potrzebne jako pewien sposób postępowania.
Steiner podkreślał zawsze, że to było potrzebne, aczkolwiek przedwczesne, że właściwie Bóstwo dałoby człowiekowi wolność, ale dopiero wtedy, kiedy człowiek dorósłby do niej. A Lucyfer człowiekowi zaproponował wolność, bunt za wcześnie. Owo „za wcześnie” to jest właśnie bardzo często chwyt istot lucyferycznych, czy arymanicznych. Podejrzewam osobiście, iż wmawianie nam, że już wkroczyliśmy w Epokę Wodnika, to jest właśnie jeden z tych chwytów.
Taka byłaby ta najogólniejsza teoria, która trzeba teraz jeszcze skwalifikować i dodać do niej pewne dalsze elementy, coś, co ją nieco skomplikuje. Mianowicie w przedostatniej, czy ostatniej fazie swoich rewelacji Steiner wprowadził trzecią kategorię istot demonicznych. Są to mianowicie istoty, które nazwał Assurami, istotami assurycznymi. Assury są, jako demony, istotami jeszcze starszymi od Arymana, czyli, innymi słowy, pochodzą z Saturna, z tej pierwszej planety, najstarszej w całym układzie (Aryman pochodzi ze starego Słońca, Lucyfer – ze starego Księżyca). Steiner mówił o nich bardzo niewiele. Z tego, co wiem, wynikałoby coś takiego: istoty lucyferyczne gnieżdżą się w ciele astralnym, czy też atakują ciało astralne człowieka, co oznacza, że obierają sobie za przedmiot jego namiętności, popędy, uczucia; z kolei istoty arymaniczne atakują ciało eteryczne człowieka, w związku z czym są groźniejsze, bo atakują jak gdyby bios ludzki, czy podstawy ludzkiego biosu – i stąd Steiner twierdził, że rak, jako choroba będąca efektem działania istot arymanicznych, ma swą siedzibę, że tak powiem, w ciele eterycznym, a nie fizycznym i dlatego jest tak trudno uleczalny; natomiast istoty assuryczne atakują ludzkie „ja”, centrum samego człowieka. Jest to – chciałoby się tu nieomal użyć tego określenia Alfreda Jarry’ego – „wymóżdżanie”, ale nie chodzi o mózg, jest znacznie gorzej, jest to „wyjaźnianie” człowieka, jeśli można tak powiedzieć. I tu widać wyraźnie, że assury idą ręka w rękę z istotami arymanicznymi, to znaczy, z jednej strony, mamy arymaniczne materializowanie człowieka, a z drugiej strony – zabieranie mu przez assury „ja”. Po prostu.
Steiner wyróżniał jedną z tych istot, nazywał ją Soratem i mówił o nim, że jest to Demon Słoneczny, tzn. ten, który w Apokalipsie występuje jako bestia 666. Jest cały cykl wykładów Steinera na temat Apokalipsy i tam jest o tym mowa obszerniej i precyzyjniej. Istoty assuryczne wkroczyły w historię ludzką stosunkowo niedawno. Osobiście podejrzewam, że wiążą się z nimi te wszystkie zjawiska w naszej cywilizacji, które wprost atakują ludzkie „ja”. I to nie tylko przez to, że czynią z człowieka coś w rodzaju maszyny, bo do tego wystarczy po prostu przecięcie owej więzi pomiędzy „ja” a resztą, czyli duszą i ciałem. W działalności assurów mamy bowiem do czynienia z atakowaniem samego „ja”. I czasami ma się po prostu wrażenie, przy bezpośrednim kontakcie z pewną kategorią ludzi – a mówi mi o tym nie tylko moje bezpośrednie doświadczenie, lecz także ukazuje to też w wyraźny sposób wiele opisów literackich – że mamy do czynienia z istotami, które mają ciało ludzkie, duszę jeszcze ludzką (w tym sensie, że występuje u nich jakieś tam działanie intelektu, uczuć, woli), ale brakuje „ja”. Czuje się, że jest to tylko jakiś taki rodzaj patiomkinowskiej fasady. Pozór jest ludzki, a w środku tego – „ja” ludzkiego już nie ma. Gdybym chciał być złośliwy, to powiedziałbym, że można coś takiego zauważyć u niektórych urzędników, ale, oczywiście, nie twierdzę, że to jest specialité de la maison akurat urzędników. można się z tym spotkać prawdopodobnie w każdej warstwie społecznej.
Tak więc w wyniku działalności Assurów pozostaje pewnie tylko jakaś taka pragmatyczna resztka „ja”, która powoduje, że ta całość trzyma się jeszcze w ogóle kupy, jeśli można się tak brzydko wyrazić. Natomiast prawdziwego „ja”, w znaczeniu bezinteresownego zwrócenia się ku prawdzie, dobru i miłości, tego po prostu tam już nie ma.
Trudno powiedzieć coś więcej, bo, jak sądzę, niestety, dopiero przyszłość pokaże nam naprawdę istoty assuryczne w akcji. Ale w różnych antropozoficznych refleksjach na temat AIDS spotykałem domysły, czy domniemania, że AIDS jest swego rodzaju produktem ubocznym, czy symptomem – może tak lepiej powiedzieć – zatracania „ja” przez człowieka. że temu, co dzieje się na płaszczyźnie duchowej, czyli temu, że „ja” zostaje zniszczone, zabrane, zeżarte – wszystko jedno – na płaszczyźnie fizycznej odpowiada właśnie AIDS. Taki jest domysł. Oczywiście, nie będę tego w tej chwili rozwijał, bo dla naszych celów nie jest to przecież konieczne.
Mamy więc tu właściwie dwa schematy. Jeden to jest ten triadyczny: Chrystus po środku, Aryman i Lucyfer po obu stronach, tak jak dwaj łotrzy na krzyżu, po obu stronach Chrystusa. Ciekawa rzecz, że jest to właśnie dokładny odpowiednik tego triadycznego schematu. W literaturze antropozoficznej powiada się, że ten dobry łotr to jest Lucyfer, a zły – to naturalnie Aryman. Bo mianowicie – i to jest szalenie ważna sprawa i trzeba to koniecznie powiedzieć – i Lucyfer, i Aryman będą kiedyś zbawieni. Oczywiście, trzeba pamiętać, że są to istoty kolektywne, to znaczy, że istnieje wiele istot lucyferycznych i wiele istot arymanicznych, w związku z tym można powiedzieć, że zapewne część z tych istot będzie przywrócona Chrystusowi. O tym Steiner mówi już w Wiedzy tajemnej. Natomiast nic nie mówi na ten temat, jeśli chodzi o istoty assuryczne.
A drugi schemat jest taki, że mamy do czynienia z trzema kategoriami demonów, stosownie do nasilającej się intensywności zła, i mimo woli nasuwa się tu zestawienie z Trójca Świętą. Byłaby to taka jakby czarna Trójca. Można by nawet dopasować, kto tu przeciwstawia się komu, jakkolwiek, oczywiście, nie jest to takie prostackie. Mianowicie istoty lucyferyczne przeciwstawiają się Duchowi Świętemu, Duchowi Prawdy – one tworzą iluzje, a On jest Duchem Prawdy. Steiner powiada w pewnych tekstach, mało kto z antropozofów o tym w ogóle wie, że obecny, że tak powiem, wiodący Duch Święty – bo to znów jest cała grupa istot – jest to przemieniona istota lucyferyczna z poprzedniego kosmosu. Aryman przeciwstawiałby się Chrystusowi, tzn. zimną nienawiść, terror – Miłości. I wreszcie Sorat przeciwstawia się Bogu Ojcu, rozumianemu jako byt, jako podstawa wszystkiego. Sorat jest od niszczenia podstawowej rzeczy, jaką jest „ja”, jest on, można by rzec, Nihil. I ciekawa rzecz, że średniowieczni katarzy rozróżniali trzy istoty demoniczne: Lucybela (wyraźnie chodzi tu o Lucyfera), Szatana (jako odpowiednika Arymana) i Nihil (tego, który jest nicością, i jest to, oczywiście, Sorat, czyli, ściślej mówiąc, Assur).
Na zakończenie trzeba by też coś powiedzieć o Chrystusie. Mianowicie bardzo często mam wrażenie – nie ja jeden zresztą – że w tekstach antropozoficznych, już trochę u Steinera, ale także u różnych jego uczniów, dużo można się dowiedzieć wprost o Lucyferze, czy Arymanie, gorzej natomiast jest z tym aspektem Chrystusowym. Jak gdyby łatwiej było powiedzieć, o co nie chodzi, niż o co chodzi – w sensie jakichś głównych wyznaczników. Naturalnie, jak przejdziemy już do pewnego rdzenia samej antropozofii, to oczywiście wtedy chrystusowość zaczyna się wybijać coraz bardziej. I to jak gdyby w dwóch punktach. Jeden to jest sama droga inicjacji, a drugi to, oczywiście, zasada miłości. Jest to centralna sprawa. To znaczy, tam, gdzie jest miłość, tam jest Chrystus. To jest jednoznaczne. Nawet począwszy od najbardziej niskich jej form. A kończąc, oczywiście, na najwyższych. jeżeli chodzi o wpływy Lucyfera w tej dziedzinie, to wiążą się one nie tyle z miłością, co raczej z fascynacją. Dopóki trwa fascynacja, to może jest to jakaś lucyferyczna miłość – w tym sensie, że ja czegoś pragnę, czy czegoś pożądam, czyli na swój sposób kocham, bo mnie to fascynuje, jak gdyby wsysa, wciąga – i to właśnie jest specyficznie lucyferyczne. Ale tam, gdzie zaczynamy uczyć się miłości ze względu na drugą osobę, ze względu na drugiego człowieka – i to właśnie miłości bezinteresownej i nieegoistycznej, nie zaspokajającej wyłącznie mojej potrzeby – tam mamy już do czynienia z miłością Chrystusową. I u Steinera jest to bardzo mocno zaakcentowane, wspomina o tym w bardzo dużej ilości wykładów, właściwie nieustannie. Ale rzecz ciekawa, że u takiego „szeregowych” antropozofów, jeżeli wolno użyć tego określenia, mało się o tym mówi. Raczej są to fascynacje poznawcze, czasami wręcz całe spekulacje, obracające się w tym polu pomiędzy Lucyferem a Arymanem, utrzymane w tonacji na ogół zresztą lękowej, sugerujące jakby, żeby się wystrzegać jednego i drugiego. Steiner, wręcz przeciwnie, mówi, że nigdy się nie należy wystrzegać, przeciwnie, należy wychodzić im naprzeciw – poznawczo i etycznie, bo to są dwa sposoby na pokonanie obu tych istot, a zarazem na ich zbawienie. Bo i my mamy brać udział w ich zbawianiu – Steiner twierdził, że manichejczycy, tak potwornie prześladowani wszędzie i przez wszystkich, przechodzili te ciężkie wcielenia poniekąd jako rodzaj treningu: po to, żeby zaznać zła do maksimum i w przyszłości być tymi, którzy będą zbawiać Lucyfera i Arymana. Życie tutaj – jak mawiał Gałczyński – „nie jest maliną”. I my na co dzień możemy robić to samo, z jednej strony, poznając te istoty, a więc żadna miarą nie uciekając przed nimi – tu jest absolutnie proponowana postawa faustowska: wyjść naprzeciw – a z drugiej strony, kierując się miłością. Wtedy jesteśmy zabezpieczeni przed wpływami lucyferycznymi i arymanicznymi, i pomagamy tym istotom w procesie ich zbawienia. Tak twierdzi Steiner.
I jeszcze tylko taki mały appendix. Steiner podkreśla fakt, że Chrystus jako Najwyższa Istota Słoneczna, czy poniekąd pomimo to, jest związany z Ziemią, złączył się z eterycznym ciałem Ziemi i przebywa jak gdyby w tym rejonie. A Lucyfer mimo wszystko związany jest ze Słońcem. Tylko tutaj cały czas trzeba pamiętać, że to chodzi o różne etapy. Bo my, zwracając się do tych istot, nie zawsze wiemy, do którego etapu ich rozwoju się zwracamy. Pamiętajmy, że zachodzi pewna inkongruencja pomiędzy naszą czasowością, a bezczasowością tamtych, czy też może raczej ponadczasowością. I to „wstrzelenie się” jest bardzo trudne, na przykład Steiner mówi, że w hinduizmie Wisznu to Chrystus, a Siwa to Lucyfer. Ale z czasów, kiedy jeszcze byli braćmi – bo są braćmi – i to stojącymi na tym samym poziomie. Tylko Chrystus zaakceptował rozwój świata taki, jaki zaplanował Bóg Ojciec, a Lucyfer odrzucił ten projekt. W związku z czym Chrystus zaczął się rozwijać razem z tym światem, a Lucyfer stał się kijem wkładanym w szprychy. Otóż w takiej sytuacji, jeżeli jakiś pobożny Hindus zwraca się do Siwy, to zwraca się do Lucyfera wprawdzie, ale z czasów, kiedy Lucyfer był jeszcze prawie całkiem „dobry”, i jak gdyby w ogóle nie było tu żadnego problemu. więc dlatego często spotykamy się – na płaszczyźnie ludzkiej – z sytuacjami na pozór paradoksalnymi. Na przykład Yogananda w swojej Autobiografii jogina mówi o tym, że miał wizje Chrystusa, a nawet spotkanie z Chrystusem, ale nie został chrześcijaninem, bo po prostu w jego wypadku nie było takiej potrzeby, należał on niejako do innej linii rozwojowej.